Przejdź do głównej zawartości

(Nie) karmić świata

Są takie filmy, które można zobaczyć tylko w okresie świątecznym. “Kevin sam w domu”, czy “Sami swoi” to tylko początek listy. Są piosenki, które można usłyszeć niemalże wyłącznie w czasie Bożego Narodzenia. Tu tradycyjnie nasze uszy kaleczy Maryjka, Wham i banda poprzebieranych dziwaków, czyli Wizzard. Jest też wiecznie uśmiechnięty Cliff Richard i chyba najgorsza bożonarodzeniowa piosenka w historii ludzkości, czyli ostateczny dowód na to, że w The Beatles to jednak Lennon, a nie ten drugi miał talent. Jest jeszcze coś.

Nakarmić świat. 

Niezapomniane dzieło Boba Geldofa z roku 1984 (podobno jeden z najlepiej sprzedających się singli wszech czasów!), w którym grupa znanych brytyjskich muzyków z lat osiemdziesiątych nawołuje, żeby poczuć i wyleczyć świat. Dzieło, o którym, mimo iż niewątpliwie powstało z dobrych pobudek, sam twórca powiedział “Jestem odpowiedzialny za dwie najgorsze piosenki w historii” (tą drugą miała być “We Are the World”).¹ Piosenka była odświeżana w 1989, 2004 i 2014, o czym pojęcie miałem blade a wersję z roku 2014 odkryłem dopiero w roku 2018, krojąc w kuchni cebulę, przed Wigilią zresztą. Krótko, jaka piosenka, taka i kontynuacja, w remake’u biorą udział gwiazdy więcej współczesne (prawie mi nie znane) oraz stuletni Bono, brzmi to wszystko bardzo podobnie i podobnie mrozi krew w żyłach. 

Przesłanie. 

I jeśli teraz ktoś myśli, że dalej będzie o świątecznych hitach, to się myli. Zostawmy póki co samą piosenkę Geldofa. Skupmy się na jej przesłaniu, czyli na apelu, żeby nakarmić świat. Przesłanie to już na pierwszy rzut oka wydaje się być bardzo naiwne, ale już przy drugim rzucie okiem wyraźnie widać, że jest naiwne i zarazem niebezpieczne. Świata bowiem nakarmić się nie da. Mało tego, świata pod żadnym, ale to żadnym pozorem karmić nie wolno! 

Zaczynamy? 

Nakarmić nie dasz rady. 

“Primo po pierwsze”, jak mawiał Henio Lermaszewski, świata nakarmić się nie da. Świat jest na to po prostu zbyt wielki. Zamieszkuje go już prawie 8 miliardów ludzi. Sami Chińczycy i Hindusi to około 2,8 miliarda, z czego pewnie 2,7 miliarda bardzo głodnych. Nie da się tego wszystkiego wyżywić. Planeta Ziemia nie ma na to możliwości, surowców ani areału. Nie była obliczona na tylu lokatorów. Pomocą mogłaby być współczesna nauka i metody produkcji żywności. Produkując żywność “nienaturalnie”, w dodatku żywność “nienaturalną”, mamy szansę wyżywić znacznie więcej ludzi. Problem: żywność to biznes, taki sam jak wszystko inne. A biznes nie ma nic wspólnego z dobroczynnością i nigdy nic nie robi za darmo. 

Dobroczynność została wynaleziona po to, żeby pomagać biednym, a i owszem, choć jednocześnie po to, żeby bogaci mieli z tego dużo korzyści. Słyszę teraz tych, którzy mówią, że to takie kanalie jak ja zaszczuły Owsiaka. Wcale nie. Bo Owsiak, drodzy państwo nie ma nic wspólnego z dobroczynnością, jaką mam na myśli. “Orkiestra” to zorganizowana akcja, akcja kosztowna, która zbiera fundusze na z góry określony cel. Jak narodowa ściepa na zakup armat przed powstaniem. 

I żeby było jasne: nie jestem przeciw dobroczynności! Uważam, że fajnie i pożytecznie jest robić coś dla innych, trzeba jednak odróżnić dobroczynność pożyteczną od tej, która prowadzi donikąd. Bardzo dobrze, że zbieramy pieniądze na walkę z rakiem, na ofiary tsunami i każdej innej doraźnej klęski żywiołowej. Bardzo szlachetnie jest wspierać British Heart Fundation i dawać pieniądze na dzieci, które tracą wzrok. A jeśli ktoś nie wierzy w akcje zorganizowane, niech upiecze placek i zaniesie go do najbliższego sierocińca albo podaruje bezdomnemu koc na święta. Dobroczynna akcja musi mieć ściśle określony cel. Dlatego niemądre jest nawoływanie do karmienia głodującego świata, pojenia go czy ratowania jego udręczonych osiołków. Taka dobroczynność nie ma racji bytu. Od dziesięciu już lat widzę w angielskiej telewizji społeczne reklamy pokazujące Afrykę pełną głodnych, spragnionych i chorych dzieci. Te same reklamy. Czyli co? Skoro te dzieci ciągle są spragnione i umierają z głodu, to może coś tu nie działa?

Możemy zapakować kontenery batonikami Mars i puszkami przeterminowanej pomidorówki a i tak świata nie nakarmimy. Świat zje to, co dostał i znowu będzie głodny, bo człowiek lubi coś przekąsić kilka razy dziennie. Pomyślmy, skoro nikogo nie stać na to, żeby codziennie karmić miliony głodujących ludzi, to jaki ma sens karmienie ich od czasu do czasu? 

Moralny obowiązek człowieka rozwniętego. 

Jeśli chcemy pomóc, nie tędy droga. Bo światu pomóc można. Trzeba go nauczyć, jak ma nakarmić i napoić się sam. Wszyscy znają powiastkę o tym, że jak dać głodnemu rybę, to ją zje i dalej będzie głodny, a jak dać mu wędkę, to sam sobie będzie łapał ryby i już nigdy głodu nie zazna. Trzeba pokazać głodnym jak się sadzi i zbiera. Jak się nawadnia. To nie jest żadna magia, ludzie robili to już kilka tysięcy lat temu. Można to zrobić nawet na pustyni. 

Z jakiegoś powodu uważa się, że kraje rozwinięte mają moralny obowiązek pomagać tym mniej rozwiniętym (dawniej i niepoprawnie: zacofanym). To oczywista bzdura, ale skoro już tak musi być, to nie pakujmy kontenerów używanymi majtkami ani nie wysyłajmy nikomu pieniędzy, tylko edukujmy. Nie jedźmy budować światu kolejnej pompki do wody. Weźmy kilku jego obywateli i nauczmy, jak kopać studnie i jak instalować takie pompki. Uczmy ich, a rozwiną się, rozbudują infrastrukturę i staną się z czasem mniej głodni. Dlaczego tego nie robimy? Bo się to nie opłaca. Krajom rozwijającym się zwyczajnie nie zależy, żeby się rozwinąć, więc i nie ma powodu w nie inwestować. Oni nie pragną, żeby z Trzeciego Świata stać się światem chociażby Drugim. Bo żeby się rozwinąć, trzeba chcieć. Trzeba włożyć w to sporo pracy i wysiłku. Rozwój kosztuje, a im się zwyczajnie nie chce. Dasz im rybę, to ją zjedzą. Dasz im wędkę, to ją sprzedadzą. I dalej będą głodni. Bo po co się trudzić, skoro już ich nauczyliśmy, że prędzej czy później ktoś przyjedzie i znowu coś da? 

Ciąle widzę tę sama dziewczynkę, jak idzie, daleko, przez nieprzyjazny krajobraz, niosąc na plecach bańkę na wodę. Potem nabiera brunatnej brei i idzie z powrotem. Rusza mnie to, bo też mam serce. Słyszę narratora, który mówi, że jeśli jej nie pomożemy, to będzie tak nosiła wodę do końca swojego życia. Czyli jakieś następne, biorąc poprawkę na lokalne warunki sanitarno-epidemiologiczne, pięćdziesiąt lat. Czyli już zakładamy, że przez następne półwiecze nic się nie zmieni. I to wtedy właśnie zaczynam się głębiej zastanawiać. Przecież nie mówimy tutaj o dziewczynce, czy też ludziach, pałętających się bezładnie po pustyni. Ci ludzie mieszkają w jakimś kraju. Są jego obywatelami. Ten kraj ma jakiś tam rząd, jakieś struktury, urzędy, wojsko, policję i tak dalej. Dlaczego ten kraj nie dba o swoich obywateli? Dlaczego my musimy interweniować, bo ten kraj nie potrafi zapewnić swoim ludziom pompek do wody? Nie zatroszczy się o to, żeby dzieci nie umierały z głodu? Czy to ja muszę się martwić, że ta dziewczynka będzie nosić tę samą zatrutą wodę, rok po roku? Co na to jej rodzice? Oni się tym nie martwią? Nie zastanawia ich absurdalność tej sytuacji? 

Oglądając te reklamy myślę o tym, że ci ludzie czerpią i piją wodę z tej samej sadzawki prawdopodobnie przez ostatnie tysiąc lat. I nigdy nie wpadło im do głowy, żeby to jakoś ogrodzić, zabezpieczyć przed zwierzętami, zadbać o to... I dalej im nie zależy, bo wygodniej jest czekać, aż ktoś przyjedzie, zrobi, zbuduje. Niestety, tego właśnie uczy fałszywa dobroczynność. Blokuje w ludziach inicjatywę i zabija chęć do rozwoju. A efekt? Zbudujemy światu pompkę do wody, a ponieważ niespecjalnie mu na tym zależy, bo przecież dostał ją za darmo, pod wieczór ktoś ukradnie kurek, a przez noc zginie rurka. Płynąca woda utworzy tam malownicze bajoro, do którego: a) nasikają zwierzęta, b) jakiś cymbał przyjdzie i umyje sobie w tym nogi.²  A potem dziwią się, że zupa dziwnie smakuje...

Takie jest właśnie “primo po drugie”. Jak karmimy świat, to w gruncie rzeczy psujemy go i cofamy. Zabijamy w nim chęć do samodoskonalenia się. Sprawiamy, że światu po prostu przestaje zależeć: będzie już tylko czekał z rozwartym dziobem, aż ktoś go nakarmi. W ten sposób karmienie nigdy się nie skończy. Dlatego też świata karmić nie warto i dla jego własnego dobra karmić go nie powinniśmy. 

"Primo po trzecie”. 

Świat, gdy go karmimy rozleniwia się i przyzwyczaja do karmienia. Traci perspektywę i zaczyna mu się wydawać, że karmienie mu się absolutnie i bezwarunkowo należy. Świat lubi zjeść jak każdy inny - najlepiej kilka razy dziennie. Apetyt rośnie, jak wiadomo, w miarę jedzenia. Z czasem może nie wystarczyć bułka z serem i przyjdzie chęć na kiełbasę. I pewnego dnia, gdy światu z rana nie damy, fuknie on pod nosem i oburzy się. A dlaczego ja jestem głodny, zapyta? Dlaczego się mnie nie karmi? To niemożliwe, że nakarmili mnie tylko raz, przecież mnie ciągle w brzuchu burczy! Potem przyjdzie złość na tych, co nie nakarmili, bo przecież karmić muszą, karmienie to ich obowiązek. 

Powinniśmy też pomyśleć dwa razy, zanim zaprosimy ten głodny świat do siebie. On nie przyjedzie do nas po to, żeby rozwijać się, czy dostosować, żeby pracować i płacić podatki. Przyjedzie tu po to, żeby siedzieć z wyciągniętą ręką i otwartymi ustami, w dodatku pełen starych uraz i zupełnie niezrozumiałych pretensji. Będzie chciał, żeby go karmić. A gdy zapomnimy nakarmić, ugryzie nas bezlitośnie w rękę. Albo dźgnie nożem. A wtedy będzie już za późno. Wtedy już tego świata nie wygonimy, bo on już będzie tutaj u siebie. I z czasem to my przestaniemy być tutaj u siebie i zabroni się nam mówić o tym, co widzimy, bo to przecież nie wypada. 

Zakończenie dwustopniowe. 

Najpierw optymistycznie. 

Razem z żoną płacimy miesięcznie tyle podatku, że prawdopodobnie utrzymujemy z tego dwie rodziny z tych, co to wysiłkiem się nie hańbią, za to mają masę czasu na siłownię, fryzjera, markowe ciuchy i najnowszego iPhone’a. Co miesiąc zabiera się nam sporo, żeby dać tym, którzy są biedni, głodni, leniwi, głupi lub po prostu wystarczająco cwani, żeby się wygodnie ustawić i dostać od państwa pieniądze, darmowe mieszkanie i przedszkole dla dzieci. Jeśli to nie jest dobroczynność przez duże D, to ja nie wiem, jak to nazwać. 

Teraz na wesoło. 

Wspomniana wcześniej piosenka Geldofa “zebrała” na pomoc dla głodującej Etiopii około 8 milionów funtów przez pierwsze 12 miesięcy. Skrytykowano ją za wiele rzeczy. Między innymi za to, co zostało opisane jako kolonialny, “zachodnio-centryczny” punkt widzenia i protekcjonalne, stereotypowe opisy Afryki. Afrykańscy aktywiści i użytkownicy Twittera skarżyli się, że piosenka zlekceważyła różnorodność kontynentu afrykańskiego i ostatecznie zrobiła więcej szkody, niż pożytku dla ludzi.³


Przypisy. 
1. McCabe, Kathy (27 November 2010). "Sir Bob Geldof's tacky curse of Christmas". Daily Telegraph. Sydney, Australia: Nationwide News.
2. Autentyczne obrazki ze społecznych reklam.
3. Malone, Barry. "'We got this, Bob Geldof, so back off'", www.aljazeera.com, 18 November 2014




Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nierzeczywistość skandaliczna

Kiedyś, dawno temu, było takie czasopismo jak „Skandale”. Swoiste połączenie taniej sensacji, głupoty i naiwności, dość charakterystycznych dla absurdów epoki ustrojowej transformacji. Dzisiaj, trzydzieści lat później, epoka transformacji wydaje się wciąż trwać. Podobnie tania sensacja, głupota i naiwność; ciągle mają się dobrze. „Skandale” wcale nie zniknęły z rynku. Przemalowały się tylko i zaadaptowały do nowej rzeczywistości. „Skandale” był to swoiście piękny, nieprawdopodobny, kiepsko wydany i jeszcze gorzej wydrukowany szmatławiec. Zawsze zastanawiałem się, co kieruje wydawcą takiego kuriozum, choć raczej należałoby zadać pytanie, co kieruje ludźmi, którzy coś takiego kupują i w dodatku za to płacą. Mimo że mocno durnowate, „Skandale” były w swoim czasie całkiem poczytne i sporo ludzi traktowało je całkiem poważnie. Gdy byłem mały, chciałem pracować w „Skandalach”, co samo w sobie jeszcze mnie nie skreśla, bo w pewnym momencie chciałem też być czołgistą, a nie jestem przekonany, ...

Wspomnienia kolorowe

Dla ludzi młodych PRL to starożytna, pełna mrocznych nonsensów epoka. Ci nieco starsi, ci, którzy pamiętają, dzielą się za to na dwie grupy. Jedni nostalgicznie wzdychają do cieni dni minionych, drudzy wspominają szarość ze wstrętem, czasami zapominając, że szary to taki sam kolor jak inne; na pewno nie gorszy, a czasami lepszy, niż te bardziej jaskrawe. Tekst poniższy zainspirowany jest pewnym postem na Facebooku. Jest tam kilka grup, które skupiają się na tak zwanej poprzedniej epoce, czyli na PRL-u. Grupują one tych, „którzy pamiętają”. Zaglądam na nie od czasu do czasu, bo można zobaczyć śmieszne zdjęcia, czy poczytać ciekawe komentarze. Naturalnie, jest tam też sporo chłamu, jak na przykład zdjęcia pięknych (niezaprzeczalnie!) polskich aktorek z tamtego czasu (nazywanych seksbombami PRL-u), pod którymi pojawia się masa komentarzy w stylu: „piękne kobiety były kiedyś, nie to, co teraz, silikon, plastik i glonojady”. Sporo tam podobnego badziewia. Przykre, gdy sfrustrowane dziadki p...

Kompleks bezradności

Urząd to brzmi dumnie. Każdy wie, jak wygląda i co go tam prawdopodobnie czeka. Dlatego pewnie nie za bardzo lubimy je odwiedzać. A szkoda, bo często można wynieść stamtąd cenną wiedzę i unikalne obserwacje. Byłem niedawno w Urzędzie do Spraw Emigrantów (Uprava Za Strance). Standardowa wizyta. Zawsze na początku roku musimy się tam meldować, żeby przedłużyć pozwolenie na pobyt. Dają na rok i potem znowu trzeba się pokazać, z paszportem i uśmiechem, w dodatku w terminie wyznaczonym, bo to urząd jest poważny i ich nie obchodzi, kto i kiedy może. Wyznaczają termin i już. Nam wyznaczyli w środku tygodnia na godzinę 7:30. Mają władzę, więc nie dbają, że ktoś może mieć pracę, a ktoś inny idzie do szkoły. To właśnie w takich momentach przypomina mi się, gdzie dokładnie jestem i jak to kiedyś było w Polsce. Urząd to brzmi dumnie Kiedyś jeździło się na ulicę Savską 35, teraz trzeba na Nowy Belgrad, hen za rzekę, do takiego fajnego budynku z kolorowymi, odblaskowymi szybami. Teraz w dodatku pos...

Na setkę

Dziś post jubileuszowy, bo z okazji setnego postu. Nic wielkiego, bo w sumie okazja niewielka. Poza tym nie lubię hucznego świętowania, nie dla mnie tygodnice, miesięcznice i inne tego typu cudaczne wymysły. Nie będzie szampana Cristal („ Everything else is a piss ”) ani nawet Russkoje Igristoje. W zamian, na dobry start w drugą setkę, garść paciorków. Świat pędzi. Nie zwalnia. Nowy prezydent USA zaprzysiężony. Trzeba przyznać, że zaczyna z przytupem. Kurcze, jeden facet, a tyle od niego zależy. Ważny całkiem jak faraon jakiś; spieczony słońcem Egiptu a zagiął parol na jakąś lodową wyspę. Wojny trwają, kryzys kroczy, Polska gospodarka zwija się, powoli i systematycznie, choć Europa bije rekordy w kupowaniu gazu od Rosji - widocznie wyczuli, że już można. Poza tym wszędzie dookoła fejki, polityczne rozboje, wulgarne skoki na kasę i ściemnianie na każdym kroku. Aha, no i masa medialnego chamstwa. Świat schodzi na psy. Powoli i systematycznie. I zmienia się. Na naszych oczach Cesarstwo Rz...

Jan Tarzan Maverick

I oto start w nową setkę. Od razu grubo, bo warto z przytupem. Samo życie. Będzie Tom Cruise w filmie „Top Gun: Maverick” i Jan Kowalski, jako bohater absurdalnie pozytywny. A do tego osobista batalia o imiona drugie. Wystarczy? Wszystko zaczęło się od tego, że nic mi się nie chciało wieczorem robić. Jakiś zmęczony byłem dniem i nieustającą służbą przy dzieciach. Postanowiłem po prostu sobie bezczelnie poleżeć i obejrzeć telewizję. Zazwyczaj i tak nic w niej nie ma, znaczy ogólnie, bo w Serbii jest jeszcze mniej, ale czas zabić jakoś przecież można. Szybko trafiłem na film „Top Gun: Maverick”. Postanowiłem obejrzeć, bo nie widziałem wcześniej. Wiem, film z roku 2022, w dodatku całkiem okrzyknięty, bo i gwiazdki i procenty i box office potężny, ale jakoś się dotąd nie zdarzyło i wcale się nie wstydzę, bo nie na wszystko trzeba pędzić. Maverick Film obejrzałem. Trochę rozrywki było, nie powiem, choć znacznie więcej esencji wyssałem z jedzonych podczas projekcji precli. Dlaczego? Cóż, nig...