W języku polskim istnieje taki popularny zwrot jak moralność Kalego. Głęboko zakorzeniony, zszedł prosto z kart powieści Henryka Sienkiewicza. Ciekawe, czy w szkołach jest jeszcze „W pustyni i w puszczy”? Ciekawe, czy w tych dziwnych czasach w ogóle można jeszcze takich słów używać? Może być, że obecnie nie jest to zbyt politycznie poprawne dzieło. Podobnie jak film, którego oglądanie mogłoby zapewne grozić utrwalaniem pewnych stereotypów. Ale ja w sumie nie o tym.
Pozwólmy wypowiedzieć się autorowi:
Moralność Kalego
Jest to frazeologizm, który oznacza nic innego, jak tylko podwójną moralność, czyli podwójny system oceny uczynków, w zależności od tego, kto ich dokonuje. Dziecinnie proste, prawda? Oto ktoś kieruje się w życiu specyficznym systemem wartości, którego kręgosłupem jest wyłącznie własna korzyść. Konkretne postępowanie (lub rzecz) oceniane jest bardzo subiektywnie: dobrze jest tylko wtedy, kiedy przynosi zysk oceniającemu, a źle, kiedy wiążą się z tym jakiekolwiek straty.
Gwoli ścisłości, nie jest to pojęcie „aż nadto afrykańskie”. Bije się w piersi: pracowałem z ludźmi z sześciu kontynentów, prawdopodobnie z ponad pięćdziesięciu krajów i doskonale wiem, że każda nacja, rasa czy grupa wyznaniowa ma swoje własne „rzeczy” i stereotypy często bywają uzasadnione. Wiem też, że bardzo łatwo jest wrzucać ludzi do jednego worka. Owszem, ludzie z Czarnego Lądu mają wiele mocno definiujących ich „rzeczy”, ale spójrzmy szerzej.
Oto jesteśmy w Serbii. Fantastyczni ludzie, weseli i mili (szczególnie gdy poznasz ich bliżej i dowiedzą się, że jednak nie przybyłeś ostatnio z Rosji), ale nigdy nie patrzą dookoła, bo inni niespecjalnie ich interesują. Nie przepuszczą cię w przejściu, nie przytrzymają ci drzwi. Nie usuną się, gdy idziesz chodnikiem z siatami i dwójką dzieci. Zaparkują samochód w najbardziej niewyobrażalnym miejscu i nie obchodzi ich, że komuś to utrudni życie. To podejście typu „ja zaparkowałem, inni niech się martwią, nie moja sprawa”. Zajadą ci bezczelnie drogę i przejadą na czerwonym (notoryczne!). Spróbuj jednak komuś zastawić, zajechać, czy przejechać. Serb, któremu coś takiego zrobiłeś, zamienia się w prawdziwą bestię.
Moralność Kalego to zjawisko niestety tyleż powszechne, co międzynarodowe. Charakteryzuje ono (według mnie, oczywiście) pewnych ludzi, czy może raczej należałoby powiedzieć, pewną podgrupę, czy podgatunek, który nie miał jeszcze okazji w pełni wyewoluować w osobników nie tylko inteligentnych, ale także myślących. Oddajmy ponownie głos naszemu nobliście:
Staś Tarkowski być może i był młody
My chyba już nie jesteśmy, prawda?
Oto człowiek, który jeszcze niedawno był naszym premierem (według wielu najgorszym w historii naszego kraju) i którego sześć lat pogrążyło Polskę prawdopodobnie na kolejne pięćdziesiąt, wychodzi i publicznie mówi, że ten obecny kłamie. Co ciekawsze, ten obecny powiedział, że ci tamci kradli, obiecywali i nie dowieźli, po czym pozwolił kraść, naobiecywał i już wiadomo, że nie dowiezie. Wariactwo?
A nasi przyjaciele, ale ci najlepsi, co to wiadomo, że miłość, wdzięczność i szacunek? Nazywają tych, którzy ich napadli bandytami i terrorystami i jednocześnie wysadzają u nich most pod przejeżdżającym cywilnym pociągiem. Dziwaczne?
Żandarm świata, ten od wolności, równości i demokracji, wszystkim radośnie wygraża, całkiem niczym łobuz na osiedlu. Dajcie mi wyspę albo sobie wezmę. Przesmyk mi oddajcie, bo inaczej wyślę tam wojsko. Zrób to, co chcę, kupuj tylko ode mnie, bo inaczej nałożę na ciebie sankcje. Zaprzestań wojny na moje życzenie, bo chciałbym międzynarodową nagrodę dostać, bo pokój przecież jest najważniejszy, a ja w tym czasie zbombarduję inny kraj, bo nie podoba mi się, co ktoś robi na swoim własnym podwórku.
Podobnie ten drugi, jego kumpel i zausznik, też zresztą specjalista od bombardowania. Równa z ziemią całą krainę. Trup się ściele gęsto. Bo ich zaatakowali, zabili i porwali (podczas ataku zginęło 1175 osób, ponadto 251 osób zostało porwanych jako zakładnicy), co było złe. To, że w zgniatanej strefie zamordowano już ponad 60 tys. ludzi, głównie cywilów (w tym 20 tys. dzieci), najwyraźniej nie jest aż takie złe.
I co, źle pisał Sienkiewicz?
System dwóch kultur
Niejaki Maciej Maciak, były kandydat w ostatnich wyborach prezydenckich, wspominał kilkakrotnie przy różnych zresztą okazjach o tym, że istnieją dwie kultury: kultura winy i kultura wstydu. Ta pierwsza polega na tym, że człowiek nie jest winny (w zasadzie nie czuje się winnym, bo nie czuje, że zrobił coś złego) do czasu, aż się go złapie i udowodni mu się winę. Ta druga jest banalnie naiwna: oto człowiek nie robi czegoś złego, bo wie, że jest to złe i czułby wstyd przed samym sobą (oraz innymi członkami społeczności), gdyby czyn zły, lub moralnie naganny popełnił. Kultura winy to w tym wydaniu bardziej świat zachodni, podczas gdy kultura wstydu mocniej charakteryzuje kraje wschodu. Ciekawa koncepcja, trzeba to przyznać. Coś w niej jest. W końcu w naszej kulturze istnieje domniemanie niewinności, prawda? Cały system opiera się na tym, że to winę trzeba komuś udowodnić, ergo: póki mi nie udowodnią, jestem niewinny i mogę się śmiać.
Żywot bananowy
Kiedyś pewna pracownica wyniosła z pracy kiść bananów. Wszystko się nagrało, więc ją pociągnęli do odpowiedzialności i wywalili. Broniła się zajadle: najpierw niby nie wiedziała, że nie wolno zabierać, później twierdziła, że nie kradła, bo owoce są przecież za darmo. Były za darmo, owszem, ale do jedzenia na zakładowej stołówce. Ona skubnęła całą kiść z magazynu. Czuła się do tego stopnia niewinna, że pozwała firmę do sądu. Nie spodobało jej się, że nazywano ją złodziejką tylko dlatego, że kradła.
Ciężko jest naprawić takie rzeczy. Bardzo ciężko. Gdy ktoś czuje się niewinny, ba, gdy jest przekonany, że przecież nie zrobił niczego złego, nie przekonamy go, że jest dokładnie odwrotnie. Nie mamy argumentów (czy też kart, jak mawiają niektórzy liderzy).
W Belgradzie wszędzie jest pełno śmieci. Poniekąd dociera to do świadomości niektórych tubylców: „Tak, wiem, że jest bardzo brudno, ale to wina rządu, bo obcięli fundusze i nie ma na sprzątanie”. Nie przychodzi nikomu do głowy, że nie jest to wina ani rządu, ani funduszy. Że wystarczy wrzucać śmieci do kosza, zamiast rzucać je na ziemię i od razu zrobi się czysto. Zrozumienie tego jest ciężkie, bo wymagałoby przejścia z kultury winy, na kulturę wstydu. Rodzice musieliby wytłumaczyć dzieciom, że pewne rzeczy są dobre, a inne są złe. I tych złych po prostu nie robimy, tak już jest i z tym się nie dyskutuje. Wtedy nie byłoby śmieci na ulicach. Nikt by nie kradł bananów z pracy. I nikt by Kalemu nie zabierał krów.
Piszę o tym wszystkim, bo
Widziałem niedawno, jak pewna kretynka, dla niepoznaki nazwijmy ją Hanna Z. (podobno aktorka, nie mnie oceniać), opowiada na Instagramie, jak to koleżanka zadzwoniła do niej z płaczem, bo odkryła, że jest zdradzana przez męża (historia jak z żurnala: 12 lat małżeństwa, dzieci, telefon mu przejrzała, bo ciągle na nim siedział i nawet do kibla z nim chodził). Hanna Z. ostro wypowiedziała się na temat zdrady i zwróciła się bezpośrednio do zdradzających, sugerując, że jeśli już zdradzają, to powinni robić to dyskretnie, żeby nikt się nie dowiedział, bo jak sprawa się rypnie, to zrani drugą stronę.
Rozumiecie, co ona proponuje?
Nie mówi, że świnia z ciebie, że źle zrobiłeś bydlaku i do końca swojego świniowatego życia będziesz miał moralną zgagę. Mówi, że jeśli robisz świńskie rzeczy, to rób je tak, żeby nikt się o tym nie dowiedział. Taki swoiście pojmowany kodeks moralny. Kodeks Kalego.
Od napisania „W pustyni i w puszczy” minęło sto lat z okładem. Można by pomyśleć, że to wystarczająco długo, żeby udało się pokonać dystans dzielący homo od sapiens. Okazuje się, że nie wystarczyło. Ciągle słychać to, co słychać i widać to, co widać.
I wszyscy niezmiennie dziwią się, że jest, jak jest.
Komentarze
Prześlij komentarz