Byłem niedawno na chrzcinach. W Polsce, u rodziny. Fajnie było. W kościele uroczyście, na przyjęciu suto, czyli tradycyjnie, po polsku. Z takimi uroczystościami związany jest jeszcze jeden zwyczaj, czyli dylemat pod tytułem „ile dać do koperty”. To wszystko skłoniło mnie do głębszych przemyśleń na ten temat. Głównie o kopertach. O ich znaczeniu w naszej kulturze, o ich przydatności. O przeszłości i o tym, co być może przed nami. Chrzciny to wspaniała i podniosła uroczystość, podczas której przyjmujemy (my, chrześcijanie) w swoje szeregi nowego członka naszej społeczności, który to członek nie wie jeszcze, że właśnie został obarczony grzechem, którego nie popełnił ani on osobiście, ani żaden z członków tej społeczności. A jednak już go ma, zaraz na starcie. To trochę przypomina państwo, w którym wszyscy mamy jakiś mityczny dług publiczny, mimo że żadnych kredytów w tym kierunku nie zaciągnęliśmy. Odpowiedzialność zbiorowa, za cudze grzechy. W gruncie rzeczy, ktoś mógłby powiedzieć...
Absurd to rzeczywistość. Absurd to codzienność. Absurd to życie. Nasze życie jest absurdalne. Nie dlatego, że nie ma sensu. Dlatego, że nie potrafimy tego sensu dostrzec. Gramy w gry wymyślone przez innych. Śnimy czyjeś sny, bo nie chcemy śnić własnego. Nie lubimy absurdu, ale nie walczymy z nim. Próbujemy go obłaskawić. A potem budzimy się, zdziwieni, że każdy dzień wygląda tak samo.