Przejdź do głównej zawartości

Kopertowy

Byłem niedawno na chrzcinach. W Polsce, u rodziny. Fajnie było. W kościele uroczyście, na przyjęciu suto, czyli tradycyjnie, po polsku. Z takimi uroczystościami związany jest jeszcze jeden zwyczaj, czyli dylemat pod tytułem „ile dać do koperty”. To wszystko skłoniło mnie do głębszych przemyśleń na ten temat. Głównie o kopertach. O ich znaczeniu w naszej kulturze, o ich przydatności. O przeszłości i o tym, co być może przed nami.

Chrzciny to wspaniała i podniosła uroczystość, podczas której przyjmujemy (my, chrześcijanie) w swoje szeregi nowego członka naszej społeczności, który to członek nie wie jeszcze, że właśnie został obarczony grzechem, którego nie popełnił ani on osobiście, ani żaden z członków tej społeczności. A jednak już go ma, zaraz na starcie. 

To trochę przypomina państwo, w którym wszyscy mamy jakiś mityczny dług publiczny, mimo że żadnych kredytów w tym kierunku nie zaciągnęliśmy. Odpowiedzialność zbiorowa, za cudze grzechy. W gruncie rzeczy, ktoś mógłby powiedzieć: a co mnie to obchodzi? Adam i Ewa zrobili, niech płacą. Faktem jest, że oni już zapłacili, więc za co płacą inni? Mówi się, że prawo nie działa wstecz (poza politycznymi rozliczeniami kolejnych ekip rządzących). W tym wypadku wyraźnie widzimy, że prawo działa wprzód.

Chrzciny to jedna z tych imprez, na których głównemu uczestnikowi zupełnie nie zależy. Zależy za to organizatorom, a główną motywacją często bywają klasyczne (i typowo polskie) „trzeba” i „wypada”. Mówię tu naturalnie nie o części oficjalnej, tylko o części rozrywkowej.

〜о〜

Najlepszą motywację dla urządzania tego typu imprez rodzinnych usłyszałem niedawno w skeczu pewnego kabaretu. Chodzi tu wprawdzie o komunię, ale można to spokojnie zastosować do kilku innych typów imprez.

Cytat pierwszy
– Przecież wszyscy tu jesteśmy w tym samym celu: po pieniądze z kopert.
– No i to jest właśnie przykład. Bóg na drugim miejscu. Najważniejsze są koperty.
– A to akurat jest fundament polskiej rodziny. Rodzicę robią komunię, żeby odzyskać to, co im rodzice zabrali.

Cytat drugi
Komunia to taka impreza rodzinna, na której gówniarz dostaje quady, Rolexa i ewentualnie jakieś inne badziewia od rodziny z Radomia.

〜о〜

Wracając do imprezy. Po oficjalnej części kościelnej zazwyczaj następuje część oficjalnie gastronomiczna, czyli to, na co wszyscy czekają najbardziej. Bankiet typu chrzciny wygląda identycznie jak inne podobne bankiety (typu komunia lub typu wesele): oto wchodzisz na salę i modlisz się, żeby siedzieć obok swoich, bo połowa imprezy to ludzie, których nie znasz, których nigdy nie widziałeś i z którymi nie masz o czym gadać, ale ja tylko usiądziesz przy stole, to dopytają się swoich i skrupulatnie cię ocenią.

Koperta

Jest z nami od zawsze. Kiedyś myślałem, że jest to jeden z typowych wytworów PRL, ale przecież taka czy inna forma „koperty” towarzyszy każdej cywilizacji. Koperta jest istotnym elementem relacji międzyludzkich. Może być zamiennikiem prezentu lub formą wyrażania wdzięczności, zarówno tej wyrażanej post factum (substytut goździków, flaszki Ballantinesa lub kilograma Podwawelskiej), jak i tej wyrażanej ante factum, czyli łapówki. Tym ostatnim elementem nie będziemy się zajmować. Łapówka to forma moralnie niewydolna i nie ma potrzeby o niej rozmawiać. Inteligentni ludzie łapówek nie dają, uczciwi nie przyjmują, zresztą łapówka bardziej upokarza tego, który bierze, niż tego, który wręcza. Do rzeczy.

Substytut prezentu

W najprostszej wersji koperta stanowi odpowiednik prezentu. W tej odmianie piękno polega na uniwersalizmie i muszę powiedzieć, że tego typu piękno gorąco popieram. Sam nigdy nie byłem demonem zakupów i dlatego dobrze wiem, że jest to nieprawdopodobne ułatwienie dla obu stron.

Wręczającemu odpada stres związany z wyborem. Co kupić, za ile kupić, czy do gustu przypadnie, a co, jak nie przypadnie… Obdarowywanemu odpada stres niewiele mniejszy, bo nie ma nic gorszego, niż chybiony prezent. Nie jest lekko dostać spray do alufelg, zwłaszcza gdy nie masz samochodu. Tak samo siódmy portfel, kolejne skarpety w kratę, ceramiczną figurkę górnika czy skórzany zegar ścienny. Gotówka wspaniale ratuje sytuację i zazwyczaj uszczęśliwia obdarowanego. Pozwala zainwestować w to, co najbardziej potrzebne lub pożądane. Przecież każdy z nas ma jakieś swoje marzenia. Te małe (piosenkę pana Koracza o zdrowiu bym chciała najbardziej usłyszeć), te większe (wczasy za granicą, albo w Bułgarii), a nawet te wstydliwe (rękawice gumowe grube). Koperta pomaga spełniać te marzenia, dlatego promujmy wręczanie sobie nawzajem kopert w formie prezentu. To bardzo ułatwia i uprzyjemnia życie.

A teraz coś z zupełnie innej beczki, czyli obszerny cytat z dzieła wybranego

    „W osiemdziesiątym czwartym nie było jeszcze religii w szkołach. W klasach nie było krzyży nad tablicami i nie trzeba było przed i po lekcji wstawać i odmawiać chóralnie modlitwy. Piękne to były czasy. Salki, gdzie w trudzie i znoju pogodni katecheci wbijali nam do głów Słowo Boże, mieściły się na zapleczu plebanii. Pięknie utrzymany był to teren, wszędzie zieleń, zwłaszcza koło budynku mieszkalnego dla księży, gdzie dodatkową atrakcję stanowiły dla nas zaparkowane auta zachodnich marek. Salki katechetyczne były za to małe, duszne i miały zakratowane okienka z brudnymi szybami. Dało się tam rozrabiać równie dobrze, jak w innych miejscach i to też głównie robiliśmy. Chyba że zajęcia prowadził wspomniany już ksiądz Edmund. Wtedy nie było nikomu do śmiechu i razy linijki padały gęsto. Duszpasterz ten często miał czerwone oczy i umęczoną twarz, przez co był trochę podobny do Jezusa z obrazu przy bocznym wejściu do naszego kościoła, tyle tylko, że Jezus, mimo że wisiał na krzyżu, wydawał się bardziej pogodny i miał mniej czerwony nos. Edmund na lekcji pocił się i sapał, ale widział wiele. Poza tym lubił krzyczeć i lubił karać.

    – Pokuta! – wrzeszczał – To jest najlepsze, co może was, chamów, spotkać!

Raz rzucił się na Tomka z naszej klasy i dusił go przez chwilę. Możliwe zresztą, że wina leżała po stronie ofiary, bo Szkapę dusił też kiedyś wuefista i pani od geografii. Zazwyczaj jednak było wesoło. Pod koniec roku szkolnego wszyscy stawiali się odświętnie odziani po świadectwa z religii. Nie było w tym nic specjalnego poza tym, że każdy wręczał wtedy kopertę z wkładką. I szło to tak do czasu, aż pewien racjonalizator, Krzysztof, zwany potocznie Kobyłą wpadł na pomysł, że przecież obdarowywany ksiądz nie wie, ile dostaje i od kogo. Za ogrodzeniem stała budka z lodami z automatu, kręconymi. W tych dniach stawała się ona prawdziwą mekką dla wielu młodych, jako że dobry pomysł Kobyły szybko rozszedł się po ludziach. Chodziliśmy tam rozmieniać pieniądze. Czysty zysk – zamiast stówki z Waryńskim wkładało się do środka dychę z Bemem, niektórzy wkładali nawet papierki po batonach. Nie było na to silnego. Jedyna metoda – sprawdzenie zawartości koperty podczas wręczania – była zbyt bezczelna nawet jak na naszych ówczesnych dusipasterzy. O rozmiarach procederu niech świadczy fakt, że dobrych kilka lat później, gdy już byłem po podstawówce, przechodziłem koło tego naszego kiosku. Traf chciał, że podszedłem tam rozmienić pieniądze.

    – Nie da rady – powiedziała pani. – Dziś jest rozdanie świadectw z religii. Wszystkie drobne wyszły”.

Koperta na nowe czasy

Na zakończenie mam takie nowoczesne przemyślenie. O kopertach i o świecie. Całkiem na czasie i na miarę naszych galopujących, europejskich ambicji, bo przecież kryzys dopiero kroczy i jeszcze się na dobre nad nami nie rozsiadł.

Pomyślałem sobie, że niedługo możemy nie mieć Bożego Narodzenia. No bo wiecie, przyjmujemy tych wszystkich przyjaciół z innych krajów, a oni tego nie chcą, czy tam ich to obraża, ja już nie wiem. Jest szansa, że w swojej nieskończonej dobroci sami zrezygnujemy w końcu z afiszowania się wielowiekową tradycją w imię kulawej ideologii. Kiedyś wychodziliśmy przed blok w grudniu i liczyliśmy, w ilu oknach były choinki. Teraz już nie wypada tak wychodzić. Raz, że można dostać nożem od przyjezdnego. Dwa, że choinek nie ma za wiele i trzy, że przecież nieładnie jest tak afiszować swoimi religijnymi przekonaniami, czy jakimiś przedpotopowymi tradycjami. Nie afiszować się. Nie obrażać. Nie dokuczać innym, nawet jeśli oni dokuczają nam, taki typowy duch Bożego Narodzenia.

Pójdę dalej. Nawet te niemrawe w swojej liczbie choinki wyprowadzą się z naszych domów. Ktoś nam powie, że sami powinniśmy je zniknąć. W końcu, po co komu choinka? Na ozdoby musisz wydać, a potem oświecisz i tylko stoi i prąd żre. No i dalej. Naturalne drzewko to niszczenie środowiska, w dodatku drzewa czują ból, mają swoje uczucia i plany na przyszłość. A sztuczne drzewko to jeszcze gorzej. Przecież to plastik. Niszczy środowisko. Bo my potem wrzucamy te choinki do morza i one tam pływają i zabijają żółwie. Można by więc wprowadzić drzewka mniej ostentacyjne, za to bardziej pragmatyczne (proponuję jako forpocztę dla tego pomysłu wykorzystać, jak zwykle, Szwecję).

Wyobraźmy sobie drzewko z papieru. Znaczy, narysowane świecówkami na kartce papieru. Wielkości maksymalnie A4 i ozdobione dowolnie, jak każdy lubi, rysunkowymi dekoracjami. Takie drzewko wisi sobie na ścianie, godnie i spokojnie, nie prowokuje, nie kusi i nie obraża, bo nikt go nie widzi (chyba że cię dziecko zakabluje na specjalny numer). Wisi sobie to drzewko w naszym małym, niedogrzanym mieszkaniu, dostojne, bo ekologiczne i łatwe w utylizacji, a pod nim jest akurat tyle miejsca, że starczy na kilka malutkich koperteczek, które jako substytut prezentu przyniesie nasz mały, nowocześnie odchudzony Mikołajek. Kopertki są ekologiczne, a prezentów już nie wypada kupować. Ich produkowanie coś tam wydziela i coś tam zabija i planetę zabija i te żółwie też ciągle zabija i w ogóle tylko buce przyjmują prezenty. Tymczasem damy komuś pod choinkę pieniądze w kopertce, to se przecież sam kupi, co tam będzie chciał. Rękawice gumowe grube albo karpia, albo masło, albo nazbiera sobie na bazarze owoców i ususzy, żeby mieć na kompot z suszu i potem ugotuje ten kompot na prymusie, bo prąd drogi i może być, że najlepszym prezentem na święta będzie to, że sobie na pół godzinki zapalimy światło w kuchni, więc pieniądz się zawsze przyda.

A ile Mikołaj da do koperty? To akurat każdy wie: co łaska, ale zazwyczaj dają pięćdziesiąt.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wypoczyn

Wróciliśmy z wakacji. Jak wspominałem wcześniej, w tym roku gościł nas Sopot, czyli niekwestionowana perła Bałtyku. Fajne były wakacje. Trzy tygodnie zleciały bardzo szybko. Nawet nie trzy, bo przecież droga sporo zajmuje. Obliczyłem, że w obie strony siedziałem za kółkiem w sumie 48 godzin. Dużo, ale mimo wszystko było warto. Podróż samochodem z Belgradu do Sopotu, nawet z jednym noclegiem po drodze, to wyczyn. W dodatku z jakichś dziwnych powodów zajmuje o wiele dłużej, niż pokazuje Google Maps. W ogóle, według mnie, wakacje, jeśli jedzie się na nie z małymi dziećmi, to dla rodziców trochę koszmar. Zorganizuj wszystko, spakuj, upchaj w samochodzie, a potem jedź dwanaście godzin, gdy z tylnego siedzenia słyszysz tylko wrzaski, kłótnie i narzekanie, że tyle to trwa, bo małe nie patrzą na to, że jadą jako pasażerowie i tylko czekają, aż zatrzymasz się po drodze w McDonaldzie. Dalej jest tak samo. Wypakuj, ułóż w szafach i biegaj, dbaj, organizuj i płać za każdą fanaberię, zmieniaj im ga...

Odzależnienie

Pamiętam, te czasy, gdy zakładałem sobie pierwsze konto mailowe. Dawno temu to było, gdy internet był już poniekąd powszechny, ale ludzie jeszcze nie do końca wiedzieli, jak i po co z niego korzystać. Tak samo było z pocztą elektroniczną. Wszyscy zakładali konta, ale nikt do nikogo maili nie pisał. Świat dopiero zaczynał się zmieniać. Ludzie mieli telefony Nokia, cierpliwie stukali do siebie esemesy i grali w węża. Od samego początku byłem „człowiekiem Interii”. Oprócz tego były jeszcze dwa główne portale: WP i Onet. Teraz jest ich cała masa, wszystko i wszyscy mają swoje strony, ale jeśli chodzi o internetowe miejsca typu „1001 drobiazgów”, ciągle, już od tylu lat, najbardziej liczą się te same trzy. Lubiłem Interię. Tam miałem konto, tam czytałem wiadomości „z kraju i ze świata”. Zawsze wydawała mi się lepsza od innych, choć to kwestia gustu, sensowniej ułożona i bardziej przejrzysta, z lepszą, czytelniejszą strukturą. Nawet teraz tak jest. Wszystko ma tam swoje miejsce, podczas gdy ...

Podróż w czasoprzestrzeni

Kilkakrotnie już, pisząc o Serbii, wspominałem, że jest to kraj pełen swoistych dziwactw. Niby nic, bo każdy kraj i każdy naród ma swoją specyfikę, która często jest mniej lub bardziej dziwaczna dla innych. Jest rzeczą całkowicie naturalną, że patrzymy na innych przez pryzmat stereotypów, uprzedzeń i własnego, lepszego od innych (bo podszytego narodowym poczuciem wyższości) światopoglądu. Te rzeczy z czasem tonują się i pozwalają spojrzeć na świat bardziej obiektywnie, na co wpływ ma wiele czynników, między innymi podróże, które podobno kształcą, choć przecież wiadomo, że kształcą tylko inteligentnych, bo głupim i tak nic i nigdy nie pomoże. Serbia ma swoje dziwactwa Niektóre mniej, niektóre bardziej odjechane. Serbowie, co ciekawe, patrzą na swój kraj dość bezkrytycznie. Oczywiście widzą biedę, korupcję, sprzedajnych polityków, są świadomi wszędobylskiego nepotyzmu i pewnej kastowości. Jednocześnie są dumni ze swojego kraju i z tego, kim są. Tam, gdzie inni widzą szarą biedę, śmieci i...

Stado szaleńców

Napiszę dziś coś o wariatach. O niebezpieczeństwach. O głupcach. Napiszę też o zwierzętach, bo to wszystko się jakoś dziwnie łączy. Czemu niby nie porozmawiać o szaleństwie? Czemu nie zastanowić się, jak go wyeliminować? Wiecie, jak obecnie wygląda Polska? Mamy 460 posłów i 100 senatorów. To władza tak zwana ustawodawcza. Do tego dochodzi rząd i prezydent, czyli władza wykonawcza. W obecnym rządzie mamy ponad 100 ministrów i wiceministrów, do tego dochodzą jacyś dyrektorzy. Celowo nie wspominam reszty partyjniaków i administracji niższego szczebla, bo ci akurat niewiele mogą; są tylko po to, żeby wykonywać i wdrażać. Dlaczego o tym mówię? Bo to wszystko mniej niż tysiąc ludzi. W kraju, który liczy ponad trzydzieści siedem milionów. Załóżmy, że to mniej więcej trzy tysięczne procenta, mniej więcej. Niewiele, prawda? Mówi się też, że w Polsce jest około 200 tys. członków różnych partii politycznych. To mniej więcej pół procenta całości. Też jakoś tak mało. Dlaczego o tym mówię? Dlatego, ...

Radość nieszczególna

Mamy oto środek czerwca. Piękny to czas, pod wieloma względami, choć pod innymi jest to czas typu „na dwoje babka wróżyła”. Jedni się szczerze cieszą, inni cieszą się nieszczególnie. Gdy byłem młody, uwielbiałem środek czerwca. Ten powiew radości, gdy nie jest ważne, jakie będą oceny na świadectwie, nie jest ważne, ile starzy będą o nie sapać, bo wakacje za pasem. A wakacje, wiadomo, szał i luzik. Teraz, gdy jestem dużo starszy, wiem, że moje dzieci tak samo do tego podchodzą, bo cały czas pytają, ile jeszcze do końca szkoły. Ja, jako rodzic, truchleję. Dla mnie wakacje to taki mały, osobisty koszmar, gdy mam całą trójkę na łbie od rana do wieczora, bo przecież wiadomo, że jedyną radością z posiadania dzieci są te krótkie momenty, kiedy są w szkole. Gdy są w domu, wszystko idzie inaczej. Kiesyś to się działo! Gdy wybrzmi ostatni dzwonek, człowiek był wolny. Wszyscy stawaliśmy się wtedy wolnymi ludźmi, teoretycznie uwolnionymi od okowów, choć w praktyce wielu z nas musiało wtedy jeździć...