Przejdź do głównej zawartości

Rocznica napaści Rosji na Ukrainę

Dziś rocznica zbójeckiej napaści Federacji Rosyjskiej na Bogu ducha winną Ukrainę. Znaczy, niektórzy tak twierdzą. O tej niewinności. Z tym zbójectwem zresztą też różnie bywało. Tak czy inaczej, wojna trwa. Masa ludzi ginie, masa nieszczęść z tego wszystkiego. I co? Było warto?

Czy było warto napadać na Ukrainę?

Nie było warto. Nie ma szans. Żadna wojna nie ma sensu. Nigdy nie warto walczyć. Ludzie inteligentni zawsze będą umieć się dogadać. Tylko dzicy nawołują do agresji.

Kogo obnażyła operacja specjalna?

Ci, co mieli przegrać, bo oto okazali się mieć gliniane nogi, dalej na nich stoją. W dodatku stanęli mocno tam, gdzie chcieli i nie mają się zamiaru stamtąd ruszyć. Wykazują się w dodatku niespotykaną, niezrozumiałą wręcz cierpliwością, przełykając niekończące się zniewagi i przymykając oczy na prymitywne prowokacje.

Ci, co mieli już kilkukrotnie wygrać, też, póki co stoją, choć nogami przebierają jakby mniej dziarsko. Chyba że uciekając przed przymusowymi łapankami, bo stan uzupełniać trzeba, a chętnych niestety sporo ubyło. Nie ubyło im za to chamstwa, bo dalej, z podziwu godnym uporem twierdzą, że to nie oni winni, choć „przepraszam” to przecież takie piękne słowo.

Sprzętu napsuli co niemiara. Żelazo wszędzie rdzewieje, porozwalali budynki, porozjeżdżali drogi. Spalili wsie i miasta. A ludzie drapią się po głowach i nie rozumieją, gdy im się mówi, że to przecież dla ich dobra. No bo siedzieli sobie kiedyś spokojnie, a teraz nie mają już gdzie siedzieć. Lub, co gorsza, siedzą w wygrzebanych w błocie dziurach. A w zimie w dupę chłodno.

Kasa ciągle płynie

Oto kasa ciągle płynie szeroką rzeką i bezustannie kręci kołem młyńskim, a koło obraca żarna i miażdży wszystko dookoła. Samo życie. Ktoś traci, żeby bogacić mógł się ktoś. A sporo maluczkich nabiło sobie przy okazji kabzy i teraz świecą dookoła otłuszczonymi z dobrobytu oczkami, bo teraz są już więksi i nawet mają co wciągać. Jedni się zadłużają, żeby przeżyć, inni biorą kredyty, żeby dosłać chłopcom więcej zabawek, bo chłopiec wyszumieć się przecież musi. Wszystko się zużywa, a wyprodukować niełatwo, bo surowce mają ci, od których kupować nie wypada, choć przecież i tak kupują. Ciekawe, co będzie, jak w magazynach nic już nie zostanie? Na pięści i na kije pójdzie?

Wiosenna ofensywa

Zima się powoli kończy, a kryzys się jeszcze, tak naprawdę, na dobre nie rozpoczął. Ofensywa, co miała się zacząć, bo tak wszyscy specjaliści mówili, nie zaczęła się jeszcze. Nawet głupi by wiedział, że jak się buduje umocnienia, to nie po to, żeby atakować, ale cóż. Specjaliści swoje wiedzieli, w końcu kasę biorą za siedzenie w różnych tankach. Ci inni szykują się za to do ostrego zrywu i szkoda będzie patrzeć, bo sporo krwi się z nich wyleje. Z marnym zapewne skutkiem.

Wojna, a Matka Ziemia

Ciekawe, że ci, co myślą dużo o naszej ukochanej Matce Ziemi, w ogóle się tym wszystkim nie martwią. Dalej bezustannie nawołują, straszą czarną przyszłości i zasypują nas coraz to bardziej durnymi pomysłami i rozporządzeniami. Nie myślą o tym, ile dla klimatu zrobiła ta durna wojna, te miliony wystrzelonych pocisków. Wszystkie te odpalone rakiety, całe spalone paliwo. Nie myślą o tym, ile teraz energii pójdzie na odtworzenie stanów magazynowych po to, by ktoś kiedyś znowu mógł prażyć z armat na wiwat swojej pokracznych idei. A mówiło się, że wszystkiemu winne krowy. Bo bekają i pierdzą.

Niektórzy lubią machać szabelką

Martwi trochę to ustawiczne szczucie i namawianie do wojny. Pokrzykiwanie. Potrząsanie szabelką, czy raczej pochwą, bo szable już dawno za darmo przekazano. Martwią ludzie, którzy mówią, że po nich choćby i potop. I że mamy moralny obowiązek i jesteśmy gotowi ponieść odpowiedzialność. Martwi, bo oni mówią to w imieniu innych, choć ci inni przecież sami by tego nigdy nie powiedzieli.

Wszystko skończy się na rozmowach

A przecież i tak, gdy już kurz bitewny opadnie, wszystko skończy się na rozmowach. Albo zawiesi się, gdy rozwiązania nie będzie, bo tej wojny nikt wygrać przecież nie może. I oby nie przerodziła się ona w taką, na której już nikt nic nigdy nie wygra. My zostaniemy pewnie z ręką w nocniku, bo wielcy dogadają się bez nas. Nas tylko, jak zawsze, poklepią po plecach i zostawią z długami. Już przecież nie mają odwiecznej marchewki w postaci zniesienia wiz.

Szczują, pokrzykują, sami się nie boją

Na razie, już od roku, jedni cierpią, a inni się bogacą. Zupełnie, jak byśmy nie wiedzieli, że gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Na razie, już od roku, wojna trwa. Ceny idą w górę. Jedni coraz bardziej się niepokoją, inni coraz głośniej pokrzykują, popychając nas coraz bliżej do katastrofy. Ciekawi mnie u tych krzykaczy jedno. Czy oni naprawdę myślą, że jak już się u nas zacznie, to im akurat się upiecze? Że ich to ominie i nie dostaną w dupę tak samo, jak inni? A może liczą na to, że ci, którzy im płacą, wybronią ich i ocalą? Święta naiwności, tyś matką wszystkich głupców. Gdy już kurz opadnie, zaczną się rozmowy. Ale zanim opadnie, że pozwolę sobie tutaj sparafrazować jednego szczególnie popularnego wrzaskuna, wszystkich was w mordę i na ciężarówki wsadzą. W kamaszach. I pojedziecie tam, gdzie wam tak spieszno.

Wizyty prezydenta Bidena i inne, te w mediach pominięte

Dziadek był na Ukrainie (niespodziewanie i niezapowiedzianie). Potem zjechał do Polski. Z kim się spotkał, to jego. Z kim zapomniał, nie ma znaczenia. Przesłanie przywiózł i sporo nas to będzie kosztowało. I, jeśli się szybko nie ockniemy, marnie możemy skończyć. Bo ja się coraz bardziej boję, że jak ktoś puści bombkę, to nie będą to raczej ci źli, tylko ci dobrzy. Bo źli rozumieją, że to byłoby złe dla wszystkich. Ci dobrzy wiedzą, że byłoby to dobre wyłącznie dla nich. Tracą i boją się tego. Boją się, co do zaproponowania miał ten pan z Chin, który odwiedzał kluczowe europejskie kraje. Do nas nie zawitał i to pewnie dlatego tak bardzo się w naszych mediach ten chiński objazd marginalizuje. A niesłusznie, bo może to być ciekawa alternatywa dla potrząsania szabelką w imię cudzych interesów: potrząsanie własnym interesem we własnym imieniu.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wypoczyn

Wróciliśmy z wakacji. Jak wspominałem wcześniej, w tym roku gościł nas Sopot, czyli niekwestionowana perła Bałtyku. Fajne były wakacje. Trzy tygodnie zleciały bardzo szybko. Nawet nie trzy, bo przecież droga sporo zajmuje. Obliczyłem, że w obie strony siedziałem za kółkiem w sumie 48 godzin. Dużo, ale mimo wszystko było warto. Podróż samochodem z Belgradu do Sopotu, nawet z jednym noclegiem po drodze, to wyczyn. W dodatku z jakichś dziwnych powodów zajmuje o wiele dłużej, niż pokazuje Google Maps. W ogóle, według mnie, wakacje, jeśli jedzie się na nie z małymi dziećmi, to dla rodziców trochę koszmar. Zorganizuj wszystko, spakuj, upchaj w samochodzie, a potem jedź dwanaście godzin, gdy z tylnego siedzenia słyszysz tylko wrzaski, kłótnie i narzekanie, że tyle to trwa, bo małe nie patrzą na to, że jadą jako pasażerowie i tylko czekają, aż zatrzymasz się po drodze w McDonaldzie. Dalej jest tak samo. Wypakuj, ułóż w szafach i biegaj, dbaj, organizuj i płać za każdą fanaberię, zmieniaj im ga...

Odzależnienie

Pamiętam, te czasy, gdy zakładałem sobie pierwsze konto mailowe. Dawno temu to było, gdy internet był już poniekąd powszechny, ale ludzie jeszcze nie do końca wiedzieli, jak i po co z niego korzystać. Tak samo było z pocztą elektroniczną. Wszyscy zakładali konta, ale nikt do nikogo maili nie pisał. Świat dopiero zaczynał się zmieniać. Ludzie mieli telefony Nokia, cierpliwie stukali do siebie esemesy i grali w węża. Od samego początku byłem „człowiekiem Interii”. Oprócz tego były jeszcze dwa główne portale: WP i Onet. Teraz jest ich cała masa, wszystko i wszyscy mają swoje strony, ale jeśli chodzi o internetowe miejsca typu „1001 drobiazgów”, ciągle, już od tylu lat, najbardziej liczą się te same trzy. Lubiłem Interię. Tam miałem konto, tam czytałem wiadomości „z kraju i ze świata”. Zawsze wydawała mi się lepsza od innych, choć to kwestia gustu, sensowniej ułożona i bardziej przejrzysta, z lepszą, czytelniejszą strukturą. Nawet teraz tak jest. Wszystko ma tam swoje miejsce, podczas gdy ...

Podróż w czasoprzestrzeni

Kilkakrotnie już, pisząc o Serbii, wspominałem, że jest to kraj pełen swoistych dziwactw. Niby nic, bo każdy kraj i każdy naród ma swoją specyfikę, która często jest mniej lub bardziej dziwaczna dla innych. Jest rzeczą całkowicie naturalną, że patrzymy na innych przez pryzmat stereotypów, uprzedzeń i własnego, lepszego od innych (bo podszytego narodowym poczuciem wyższości) światopoglądu. Te rzeczy z czasem tonują się i pozwalają spojrzeć na świat bardziej obiektywnie, na co wpływ ma wiele czynników, między innymi podróże, które podobno kształcą, choć przecież wiadomo, że kształcą tylko inteligentnych, bo głupim i tak nic i nigdy nie pomoże. Serbia ma swoje dziwactwa Niektóre mniej, niektóre bardziej odjechane. Serbowie, co ciekawe, patrzą na swój kraj dość bezkrytycznie. Oczywiście widzą biedę, korupcję, sprzedajnych polityków, są świadomi wszędobylskiego nepotyzmu i pewnej kastowości. Jednocześnie są dumni ze swojego kraju i z tego, kim są. Tam, gdzie inni widzą szarą biedę, śmieci i...

Stado szaleńców

Napiszę dziś coś o wariatach. O niebezpieczeństwach. O głupcach. Napiszę też o zwierzętach, bo to wszystko się jakoś dziwnie łączy. Czemu niby nie porozmawiać o szaleństwie? Czemu nie zastanowić się, jak go wyeliminować? Wiecie, jak obecnie wygląda Polska? Mamy 460 posłów i 100 senatorów. To władza tak zwana ustawodawcza. Do tego dochodzi rząd i prezydent, czyli władza wykonawcza. W obecnym rządzie mamy ponad 100 ministrów i wiceministrów, do tego dochodzą jacyś dyrektorzy. Celowo nie wspominam reszty partyjniaków i administracji niższego szczebla, bo ci akurat niewiele mogą; są tylko po to, żeby wykonywać i wdrażać. Dlaczego o tym mówię? Bo to wszystko mniej niż tysiąc ludzi. W kraju, który liczy ponad trzydzieści siedem milionów. Załóżmy, że to mniej więcej trzy tysięczne procenta, mniej więcej. Niewiele, prawda? Mówi się też, że w Polsce jest około 200 tys. członków różnych partii politycznych. To mniej więcej pół procenta całości. Też jakoś tak mało. Dlaczego o tym mówię? Dlatego, ...

Radość nieszczególna

Mamy oto środek czerwca. Piękny to czas, pod wieloma względami, choć pod innymi jest to czas typu „na dwoje babka wróżyła”. Jedni się szczerze cieszą, inni cieszą się nieszczególnie. Gdy byłem młody, uwielbiałem środek czerwca. Ten powiew radości, gdy nie jest ważne, jakie będą oceny na świadectwie, nie jest ważne, ile starzy będą o nie sapać, bo wakacje za pasem. A wakacje, wiadomo, szał i luzik. Teraz, gdy jestem dużo starszy, wiem, że moje dzieci tak samo do tego podchodzą, bo cały czas pytają, ile jeszcze do końca szkoły. Ja, jako rodzic, truchleję. Dla mnie wakacje to taki mały, osobisty koszmar, gdy mam całą trójkę na łbie od rana do wieczora, bo przecież wiadomo, że jedyną radością z posiadania dzieci są te krótkie momenty, kiedy są w szkole. Gdy są w domu, wszystko idzie inaczej. Kiesyś to się działo! Gdy wybrzmi ostatni dzwonek, człowiek był wolny. Wszyscy stawaliśmy się wtedy wolnymi ludźmi, teoretycznie uwolnionymi od okowów, choć w praktyce wielu z nas musiało wtedy jeździć...