Przejdź do głównej zawartości

Piąty Jeździec Apokalipsy

O wojnie na Ukrainie napisano już tyle, że i może szkoda cokolwiek dodawać. Mam więc nadzieję, że jest to, przynajmnej u mnie, odsłona ostatnia. W końcu ileż można powtarzać to samo?

Odpalam komputer, jest niecałe cztery miesiące od dnia, gdy Ruscy zaczęli specjalną operację mordowania, gwałcenia i rozkradania Ukrainy. Wojna trwa. Oczywiście woja trwa na Ukrainie, a nie w niej, niech szlag tych, co wymyślają takie językowe pasztety. Rzeczy nie dzieją się w Litwie, na wakacje nie jedzie się do Bali a w Bermudach, to się chodzi jak jest ciepło. Daliście się wrobić i teraz powtarzacie te głupoty. Anyway, odbiegam od tematu, ale ogólnie będzie krótko. Obiecuję.

Znany portal internetowy

Otóż otwieram Interię i widzę, że wystrój inny. Ostatnimi czasy od samej góry była tylko Ukraina. Osiem czy dziewięć newsów, wszystkie o wojnie, same dramatyczne tytuły (często mające niewiele wspólnego z treścią). Dopiero na drugim przewinięciu w dół były inne rzeczy, newsy poboczne, większość skromnie wylistowana, ale im dalej w dól strony, tym ciężar gatunkowy wyraźnie spadał. A teraz nagła odmiana. Kolory spokojne, stonowane. Pozytywne. Zieleń. Niby ciągle jest to dwukolorowe “a” na końcu nazwy i mały napis, że “jesteśmy z wami”, ale wyraźnie widać powiew świeżości. Magiczne sto dni minęło i ilość postów wojennych drastycznie spadła. A to oznacza, że wojna powoli zanika. Stała się za mało medialna, po prostu dlatego, że za długo trwa. Nie można cały czas o tym pisać, bo ludzie przestaną czytać. Media nie mają litości i jeżeli czegoś w nich nie ma, to trochę tak, jakby nie istniało. Jak z Amazonem. Jeśli nie można tam czegoś kupić, to znaczy, że taka rzeczy po prostu nie ma. 

Wojna w mediach

Ukraińcy perfekcyjnie przenieśli wojnę do mediów. Nigdy nie było bardziej medialnego konfliktu, którego wszystkie detale rozgrywały się tuż przed naszym nosem. Czy to dobrze? Nie wiem. Uczynienie wojny w Wietnamie miedialną sporo kosztowało Amerykę, ale i czasy i sytuacja były wtedy jednak trochę inne. Ukraińcy pokazywali i komentowali absolutnie wszystko. Publikowali piosenki, filmy ze zrównanych z ziemią miast, chwalili się każdym rozwalonym czołgiem i codziennie auktualniali listę rosyjskich strat. Powiem szczerze, że zawsze poruszały mnie widoki zniszczonych miast i uciekających ludzi. Nie do końca przemawiały do mnie filmiki, na których drony czy artyleria niszczyły czołgi (czy temu podobne obrazki). Zawsze jak patrzyłem na taki wylatujący w powietrze czołg to sobie myślałem, że właśnie zginęlo w nim kilku łebków. Niby Ruscy, niby agresorzy, ale tak jakoś głupio było na to patrzeć. Myślałem sobie wtedy, że to czyjś syn, taki mój trochę starszy Maksymilianek wyparował, czy spalił się żywcem. I szkoda mi było tych dzieciaków, bo oni nie powinni tam być. Powinni chodzić z kolegami na piwo nad Wołgę, czy jeść ze swoimi dziewczynami lody w Petersburgu, a ja słyszałem tylko przekleństwa i wrzaski radości tych, którzy ich unicestwili. 

Ukraińcy pokazywali to wszystko, żeby wzbudzić w ludziach i politykach Zachodu takie, a nie inne reakcje. Jednocześnie naciskali na kolejne pakiety sankcji i zjadliwie komentowali wypowiedzi polityków, oczywiście o ile coś było im nie w smak. Do tego cały czas ta sama śpiewka, czyli “dajcie nam więcej broni, lepszej broni, więcej pieniędzy, bo my tu walczymy za wolność waszą i naszą”. No i dobrze, walczyli i walczą. Dostali niemało i po prawdzie, to tylko dlatego jeszcze walczą, że dostali. Jakby nie dostali, to już po dwóch tygodniach z ogólnonarodowego referendum świat by się dowiedział, że wszyscy Ukraińcy chcą do Rosji. A przecież wszyscy wiemy, że nikt nikomu nic nie daje za darmo. No, może Polacy dali i na tym pewnie stracą, ale Ameryka tak sobie dolarów nie wyrzuca. Ta cała pomoc to bardzo wysoko oprocentowana pożyczka i Ukraina odda z nawiązką każdego centa.

Najciekawsze w tym było stanowisko Rosji. Oni nie bawili się w barwną medialność. Dość sucho trzymali się własnej narracji. Krótko komentowali wydarzenia, odbijali nieprzyjazne komentarze, wszystko to w tradycyjnej kremlowskiej manierze kłamstwa, obłudy i zaprzeczenia, ale jednocześnie bardzo skromnie i skutecznie. Bo Ruscy wiedzieli, ze im dłużej to potrwa, tym bardziej wygrywają. Wiele państw dalej od nich kupuje i kupować będzie. Im dłużej trwa wojna, tym więkasz szansa, że Putin osiągnie swój cel skłócenia NATO i UE. Bo wojna wszystkich zmęczy i po prostu znudzi się. Możliwe, że przerodzi się w wojnę pozycyjną, czyli że niby bić się przestaną, ale okupowanych terenów do macierzy przywrócić się nie uda. A że nikt nic nie odda? Wszystko będzie bardzo podobne do sytuacji z 2014. Przy cichym przyklasku Europy i Ameryki oczywiście, które mają coraz więcej własnych problemów, więc niepotrzebny im już ten ukraiński.

Problemy Ameryki i Europy

Niemało teraz problemów na świecie. Wszyscy dzielimy trochę wspólnych i każdy kraj ma do tego masę swoich. Covid zrobił wiele, wojna swoje dodała i teraz wiadomo, że wszyscy to odczujemy. Co najciekawsze, wszyscy zdajemy się być z tym doskonale pogodzeni. Jakbyśmy wierzyli w to, co nam mówią - że teraz musimy pokornie zapłacić jeszcze więcej.

Świat jest bardzo napięty. Putin rozmontował Rosję, ale przecież zmontują ją z powrotem. W dodatku za pieniądze zachodnich firm, które będą znowu chciały wejść na rynek. Chiny się czają, Korea podnosi głowę coraz wyżej. Kryzys energetyczny. Inflacja galopuje. Banki podnoszą stopy. Ludzie nie mają jak spłacać kredytów, a tymczasem trwa kolosalny dodruk pieniędzy. Straszą nas wielkim głodem i niespotykanymi dotąd falami migracji, jakie on przyniesie.

W Polsce radosne rozdawnictwo rządzącej ekipy zaczyna zbierać swoje żniwo, a to dopiero początek. Przecież testują Bezwarunkowy Dochód Podstawowy, który zresztą też był na stole przed wojną (kłania się tu Zajdel i genialny “Limes inferior”. Każdy dostanie swoje czerwone punkty). A przecież wiedzą, że im więcej rozdadzą, tym więcej to innych będzie kosztowało. Będzie cieżko. Wszyscy też wydają się zapominać, że inflacja w naszym pięknym kraju osiągnęła rekordowy wskaźnik jeszcze przed 24 lutego 2022. Tak naprawdę wojna to było najlepsze, co rządzącym w Polsce mogło się przytrafić. Teraz przez długi czas będzie na kogo zwalać. Albo na co.

 Jaki będzie kolejny straszak? 

Nie wiem niestety co dalej. Znaczy, wiem, że głód i dalsze podwyżki cen, szaleństwo paliwowe, które wymusi nowe rozwiązania. Wiem, że tak zwany carbon footprint stanie się powoli nowym dogmatem, oby nie nową światową walutą, bo w tym kierunku to niestety idzie. Do tego wszystkiego nagonka na zdrowe jedzenie zaczyna przybierać niespotykane rozmiary. Kiedyś nam wmawiali, że jajka są niezdowe i margarynopodobne smarowidła są lepsze od masła. Teraz trwa nagonka na mięso, bo nie dość, że krowy bekając wytwarzają metan, to jeszcze produkcja mięsa dodatkowo ociepla planetę. Zamiast tego proponuje się nam przetworzony chemicznie syf, który powoli wszystkich zabiije. Wchodzą w to wielkie sieci, jak MacDonald. A Bill Gates skupuje w Ameryce całe połacie ziemi. Soylent Green. Wiecie, co niedługo wszyscy będziecie jeść? A wszystko to w imię lepszego i zdrowszego jutra. Tyle tylko, że aby się to stało, to trzeba ludzi trzymać w ryzach. Straszyć ich, w dodatku ciągle czymś nowym, bo po chwili przestają się bać i przywykają do tego, czym raczą ich media. Padnemia pokazała, jak można doskonale wytresować społeczeństwo. I nagle zniknęła z horyzontu. Pstryk i nagle jej nie ma. Teraz wojna się wypaliła. Co stoi w kolejce?

Jeźdźcy Apokalipsy

Jest kilka bardzo różnych wersji biblijnej opowieści o Czterech Jeźdźcach Apokalipsy. Według jednych Pierwszy to Antychryst, według innych Pierwszy to Chrystus. Z oryginalnych greckich tłumaczeń tekstu Świętego Jana też cieżko cokolwiek obliczyć. Moja ulubiona (i najbardziej pasująca tutaj) wersja to ta, która wylicza Zarazę, Wojnę, Głód i Śmierć. Pierwsze dwie mieliśmy, teraz pora na numer trzy i to, co nam w konsekwencji przyniesie. A jak się już wszystkim przeje, to przyjdzie pora na ostatniego Jeźdźca. Jak może wyglądać Śmierć w kategorii globalnej? Trzecia wojna światowa na osi Zachód - Wschód? Tyle tylko, że w tekście Apokalipsy była mowa o czwartej części ziemi. Ciekawe, czy Ameryka Północna, Europa i prawie cała Azja liczą się za jedną czwartą ziemskiej powierzchni? Chyba jednak za trochę więcej. Nie ma co gdybać. Woja totalna, nawet rozegrana tylko na jednej czwatrej powierzchni i tak ma wielkie szanse unicestwić całą ludzką rasę.

W rzeczy samej nie ma po co przejmować się tym, na co i tak nie mamy żadnego wpływu. To się bardzo szybko na zdrowiu odbija. A może wcale nie ma żadnych Jeźdźców? Jak tak się dobrze przyjrzeć, to na kartach historii widzieliśmy ich już wielu. Zresztą, kto tak naprawdę w dzisiejszych czasach daje wiarę Biblii? Spójrzmy na to tak. Jeśli Czwarty Jeżdziec się pojawi, to i tak go nie powstrzymamy (chyba że ci, którzy go przyzwali). A jeśli jest jeszcze jednym medialnym ślimakiem, to przecież dość szybko sam z siebie zdechnie. Szybko zastąpiony przez Jeźdźca Piątego.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Odzależnienie

Pamiętam, te czasy, gdy zakładałem sobie pierwsze konto mailowe. Dawno temu to było, gdy internet był już poniekąd powszechny, ale ludzie jeszcze nie do końca wiedzieli, jak i po co z niego korzystać. Tak samo było z pocztą elektroniczną. Wszyscy zakładali konta, ale nikt do nikogo maili nie pisał. Świat dopiero zaczynał się zmieniać. Ludzie mieli telefony Nokia, cierpliwie stukali do siebie esemesy i grali w węża. Od samego początku byłem „człowiekiem Interii”. Oprócz tego były jeszcze dwa główne portale: WP i Onet. Teraz jest ich cała masa, wszystko i wszyscy mają swoje strony, ale jeśli chodzi o internetowe miejsca typu „1001 drobiazgów”, ciągle, już od tylu lat, najbardziej liczą się te same trzy. Lubiłem Interię. Tam miałem konto, tam czytałem wiadomości „z kraju i ze świata”. Zawsze wydawała mi się lepsza od innych, choć to kwestia gustu, sensowniej ułożona i bardziej przejrzysta, z lepszą, czytelniejszą strukturą. Nawet teraz tak jest. Wszystko ma tam swoje miejsce, podczas gdy ...

Wypoczyn

Wróciliśmy z wakacji. Jak wspominałem wcześniej, w tym roku gościł nas Sopot, czyli niekwestionowana perła Bałtyku. Fajne były wakacje. Trzy tygodnie zleciały bardzo szybko. Nawet nie trzy, bo przecież droga sporo zajmuje. Obliczyłem, że w obie strony siedziałem za kółkiem w sumie 48 godzin. Dużo, ale mimo wszystko było warto. Podróż samochodem z Belgradu do Sopotu, nawet z jednym noclegiem po drodze, to wyczyn. W dodatku z jakichś dziwnych powodów zajmuje o wiele dłużej, niż pokazuje Google Maps. W ogóle, według mnie, wakacje, jeśli jedzie się na nie z małymi dziećmi, to dla rodziców trochę koszmar. Zorganizuj wszystko, spakuj, upchaj w samochodzie, a potem jedź dwanaście godzin, gdy z tylnego siedzenia słyszysz tylko wrzaski, kłótnie i narzekanie, że tyle to trwa, bo małe nie patrzą na to, że jadą jako pasażerowie i tylko czekają, aż zatrzymasz się po drodze w McDonaldzie. Dalej jest tak samo. Wypakuj, ułóż w szafach i biegaj, dbaj, organizuj i płać za każdą fanaberię, zmieniaj im ga...

Stado szaleńców

Napiszę dziś coś o wariatach. O niebezpieczeństwach. O głupcach. Napiszę też o zwierzętach, bo to wszystko się jakoś dziwnie łączy. Czemu niby nie porozmawiać o szaleństwie? Czemu nie zastanowić się, jak go wyeliminować? Wiecie, jak obecnie wygląda Polska? Mamy 460 posłów i 100 senatorów. To władza tak zwana ustawodawcza. Do tego dochodzi rząd i prezydent, czyli władza wykonawcza. W obecnym rządzie mamy ponad 100 ministrów i wiceministrów, do tego dochodzą jacyś dyrektorzy. Celowo nie wspominam reszty partyjniaków i administracji niższego szczebla, bo ci akurat niewiele mogą; są tylko po to, żeby wykonywać i wdrażać. Dlaczego o tym mówię? Bo to wszystko mniej niż tysiąc ludzi. W kraju, który liczy ponad trzydzieści siedem milionów. Załóżmy, że to mniej więcej trzy tysięczne procenta, mniej więcej. Niewiele, prawda? Mówi się też, że w Polsce jest około 200 tys. członków różnych partii politycznych. To mniej więcej pół procenta całości. Też jakoś tak mało. Dlaczego o tym mówię? Dlatego, ...

Radość nieszczególna

Mamy oto środek czerwca. Piękny to czas, pod wieloma względami, choć pod innymi jest to czas typu „na dwoje babka wróżyła”. Jedni się szczerze cieszą, inni cieszą się nieszczególnie. Gdy byłem młody, uwielbiałem środek czerwca. Ten powiew radości, gdy nie jest ważne, jakie będą oceny na świadectwie, nie jest ważne, ile starzy będą o nie sapać, bo wakacje za pasem. A wakacje, wiadomo, szał i luzik. Teraz, gdy jestem dużo starszy, wiem, że moje dzieci tak samo do tego podchodzą, bo cały czas pytają, ile jeszcze do końca szkoły. Ja, jako rodzic, truchleję. Dla mnie wakacje to taki mały, osobisty koszmar, gdy mam całą trójkę na łbie od rana do wieczora, bo przecież wiadomo, że jedyną radością z posiadania dzieci są te krótkie momenty, kiedy są w szkole. Gdy są w domu, wszystko idzie inaczej. Kiesyś to się działo! Gdy wybrzmi ostatni dzwonek, człowiek był wolny. Wszyscy stawaliśmy się wtedy wolnymi ludźmi, teoretycznie uwolnionymi od okowów, choć w praktyce wielu z nas musiało wtedy jeździć...

Podróż w czasoprzestrzeni

Kilkakrotnie już, pisząc o Serbii, wspominałem, że jest to kraj pełen swoistych dziwactw. Niby nic, bo każdy kraj i każdy naród ma swoją specyfikę, która często jest mniej lub bardziej dziwaczna dla innych. Jest rzeczą całkowicie naturalną, że patrzymy na innych przez pryzmat stereotypów, uprzedzeń i własnego, lepszego od innych (bo podszytego narodowym poczuciem wyższości) światopoglądu. Te rzeczy z czasem tonują się i pozwalają spojrzeć na świat bardziej obiektywnie, na co wpływ ma wiele czynników, między innymi podróże, które podobno kształcą, choć przecież wiadomo, że kształcą tylko inteligentnych, bo głupim i tak nic i nigdy nie pomoże. Serbia ma swoje dziwactwa Niektóre mniej, niektóre bardziej odjechane. Serbowie, co ciekawe, patrzą na swój kraj dość bezkrytycznie. Oczywiście widzą biedę, korupcję, sprzedajnych polityków, są świadomi wszędobylskiego nepotyzmu i pewnej kastowości. Jednocześnie są dumni ze swojego kraju i z tego, kim są. Tam, gdzie inni widzą szarą biedę, śmieci i...