Przejdź do głównej zawartości

Jak kupić samochód w Serbii

Chcesz kupić samochód w Serbii? Proszę bardzo. To proste. Musisz tylko mieć pieniądze, worek samozaparcia i wagon cierpliwości. Dobrze też, gdy znasz trochę serbski i potrafisz śmiać się z sytuacji absurdalnych, bo inaczej maszyna urzędnicza przemieli cię na drzazgi.

Chciałem opowiedzieć wam o tym, jak kupić samochód w Serbii. Taki mały poradnik dla tych, co by ewentualnie chcieli. W zasadzie nie mam pojęcia, po co ktoś chciałby kupować tam samochód jeśli nie jest Serbem. Ja nie jestem. Auto kupić po prostu musiałem.

Po co komu samochód

Na obcych blachch można oficjalnie jeździć w Serbii pół roku. Potem wystarczy wyjechać za granicę i wjechać ponownie. Tyle tylko, że jak tu mieszkasz na stałe, to taki numer może nie przejść, a kary są spore. Transport publiczny jest przedwojenny i nie wszędzie dociera. Taksówki są dość tanie, niestety przy pięcioosobowej rodzinie jest to problem. Nie chcą brać wszystkich na raz, czasem trzeba zamawiać dwie taryfy. Często też nie sposób zamówić taksówki do jakiegoś punktu pod miastem, czy nawet po drugiej stronie Sawy, w Nowym Belgradzie czy Zemunie. Za daleko i po prostu nie chce im się jechać. I jeszcze jedno. Serbia jest spora i bez samochodu zwiedzić jej nie sposób. Nawet nie wspominając o wizytach we wszystkich życzliwych Serbom krajach ościennych. Będziemy tu jeszcze około trzech lat i jak wyjedziemy, to prawdopodobnie już więcej tu nie zawitamy. Nie będzie po co, więc co zwiedzimy teraz, to nasze. Dla sporej rodziny podróżowanie jest drogie i nerwowe, a z Belgradu do Chrzanowa dojadę w dziesięć godzin.

Jakie samochody jeżdżą w Serbii

Jeszcze krótko o samochodach. To, co jeździ w Serbii, w wielu wypadkach do jazdy się nie nadaje. W zasadzie, to można kupić nowy samochód w salonie, co jest wygodne i drogie, bo ceny nowych samochodów są europejskie (czytaj: dla przeciętnego Serba, przy zarobkach rzędu €500 miesięcznie naprawdę bardzo wysokie), albo używany od dealera czy osoby prywatnej. Tu ciekawostka, używane samochody są również bardzo drogie. Powiedziałbym, bezsensownie drogie, zwłaszcza na to, co sobą reprezentują. Otóż, duża część serbskich aut wygląda i brzmi, jakby najlepsze lata... Stop! Nie “najlepsze lata”. Jakiekolwiek lata. Na tutejszym rynku jeździ się często samochodami, które nie mogą już być zarejestrowane w Niemczech czy Austrii. Tutej ciągle nimi jeżdżą i jeszcze nimi handlują. Rzęch z początku stulecia, w stanie wsjazującym i z przebiegiem grubo ponad 200 tys., za którego w Anglii nie dałbyś nawet £100, tutaj może kosztować kilkaset. Można go też ewentualnie wymienić na podobnego rzęcha, to też dość popularna metoda. Takie życie. Jeśli chciałbyś kupić coś za granicą i zarejestrować tutaj, to zapłacisz takie cło i podatek, że i tak ci się nie opłaci. W ten właśnie sposób bronią się przed zalewem obcych aut ale jednocześnie kiszą we własnym sosie.

Jak kupić samochód

Kupowałem samochody w różnych krajach. W Irlandii było tu bardzo proste. W Anglii jeszcze prostsze, ale tam większość rzeczy jest bardzo prosta. W obu tych przypadkach cały proces nie wybiega poza wymianę pieniędzy na kluczyki. Trzeba jeszcze wysłać mały świstek z danymi nowego właściciela do DVLA (taki ichni Wydział Kominikacji) i po dwóch tygodniach przychodzi do ciebie nowy dowód własności (V5C). Wszystko w temacie. Nikt nigdzie nie chodzi, nie wyjaśnia. Nie rejestruje, nie zmienia tablic. Nie płaci żadnych durnych podatków.
W Serbii wygląda to nieco inaczej.

KROK 1: zebrać fundusze

Jeśli pieniędzy nie posiadasz, to załatwić ich w Serbii nie sposób. Kredytu nie dostaniesz. Idziesz do swojego banku, mówisz że masz połowę kasy i potrzebujesz drugą połowę na samochód. Oni wiedzą ile masz, ile chcesz i ile zarabiasz. I powiedzą ci, że się nie da. Bo nie jesteś w Serbii wystarczająco długo. A jakbyś był? Też nic, bo twoje konto bankowe nie jest kontem “rezydenckim”, więc nikt ci pożyczki nie udzieli.

Poszliśmy do naszego dealera. Chcieliśmy rozpatrzyć kilka opcji, w tym leasing. Można to załatwić, powiedział. Wiązało się to z wypisaniem całej strerty dokumentów (po Serbsku), które potem i tak wylądowałyby w naszym banku. Do banku należy ostateczna decyzja i to był punkt zwrotny. Zrozumieliśmy, że bank i tak nam nic nie da, więc nie ma się po co szarpać. Lepiej po prostu kupić samochód za gotówkę.

KROK 2: gotówka

Mieliśmy tylko połowę pieniędzy. Drugą połowę trzeba było przesłać z konta w Anglii. Nic bardziej prostego, prawda? Otóż niekoniecznie. Bank serbski daje ci wszystkie potrzebne dane i potem dokonujesz udanego przelewu online. I czekasz, bo pieniądze, wbrew oczekiwaniom, nie pokazują się od razu na twoim koncie. Po kilku dniach przychodzi zawiadomienie z banku. Musisz się tam udać, bo w Serbii wszędzie trzeba pojawić się osobiście.

Bank wzywa cię, bo stało się coś dla nich niepokojącego. Coś, co wymaga wyjaśnienia. Musisz opowiedzieć, dlaczego i z jakiej okazji na twoje konto wpływają pieniądze z zagranicy. Idziesz i wyjaśniasz. Moje pieniądze, moje własne, na samochód, z mojego własnego konta. Z zagranicy, owszem, bo tak się składa, że sam jestem zagraniczny. Potem musisz podpisać stosowne dokumenty i po kilku dniach masz swoje pieniądze na swoim własnym koncie.

KROK 3: zapłacić rzecz prosta

Jak można za coś zapłacić? To akurat proste. Idziesz i płacisz. Czasem przeciągasz kartą, czasem nią dotykasz. Albo klikasz online. Wszystko. Chyba, że mieszkasz w Serbii i masz pecha nie być Serbem. Jak więc nie-Serb płaci za samochód?

Dealer mówi, że to nic trudnego. Można kartą, bo oni mają tutaj terminal. Powinno przejść, choć tak na pewno nie wiedzą. Ty nie wiesz, czy przejdzie, bo czasem nie przechodzą drobniejsze płatności, jak na przykład Glovo (czyli jedzenie na zamówienie). Mój serbski Mastercard nie potrafi mi nawet doładować telefonu. Powód? Zagadka. Bank ciągle nie potrafi tego wyjaśnić. A samochód to nie telefon. Dodatkowo za taką transakcję u dealera musiałbyś zapłacić 2.5% prowizji.

Opcja druga to przelew bankowy. To też jest ciekawostka. Niby nic prostszego, ale w banku powiedzą ci, że nie mogą nic przelać, bo twoje konto jest “non-resident”. To proszę mi zmienić konto. Nie można, bo nie jesteś rezydentem. Ale mam czasową wizę ważną rok. Ale nie jestem rezydentem. I nic się nie da zrobić? Nic, mówi bank. No, może jedno. Mogę zapłacić gotówką.

Dealer mówi, że nie przyjmie gotówki. Serbia obecnie walczy (bardzo skutecznie) z plagą prania pieniędzy. Dlatego też nie mogą przyjąć gotówki w ilości przekraczającej 10 tysięcy dinarów. Czyli około 85 euro. Kolejna próba to wpłacenie gotówki bezpośrednio na konto dealera w jego banku, ale to też nie przejdzie, z tego samego powodu. Limity wpłaty spowodowane walką z praniem pieniędzy. A więc nic się nie da zrobić?

Okazuje się, że jest jeszcze jedna opcja. Którą proponuje sam dealer. Można udać się z gotówką do takiej mocno wyspecjalizowanej agencji, która mieści się w podejrzanej dzielnicy, pod mostem. Tam, przy zamkniętych drzwiach, żeby nikt z zewnątrz czasami nie przeszkodził, za jedyne pięć tysięcy dinarów można wpłacić dowolną sumę na dowolne konto i nikt nie zada ci żadnego głupiego pytania. Idziesz do banku i pobierasz gotówkę. Wkładasz ją do plecaka, bo to jednak kilka ichnich milionów, więc sporo miejsca zajmuje i jedziesz taksówką pod wskazany adres. Dostaniesz tam potwierdzenie wpłaty, a pieniadze wpłyną na konto natychmiast. To tyle w temacie serbskiej batalii z praniem pieniędzy.

KROK 4: papierologia

Aby odebrać samochód od dealera, trzeba dopełnić kilku drobnych formalności. Po pierwsze, trzeba zapłacić podatek od kupna. Znowu 2.5% od wartości. Aby to zrobić, trzeba uzyskać specjalne pozwolenie. Papier, który w ogóle daje ci prawo do zarejestrowania samochodu w Serbii (jako obcemu). Gdy to masz, to już rzecz prosta. Podatek zapłacić, wyrejestrować, sprawdzić na policji, czy nie kradziony za granicą, zrobić przegląd techniczny (jeśli trzeba), zarejestrować ponownie. Na szczęście tablic się nie zmienia. Na nieszczęście, każdą z tych rzeczy robi się w innym urzędzie i wszędzie trzeba wypałniać formularze. Po serbsku. Ponieważ sam nie dasz rady, znowu najmujesz Agencję. W Serbii od wszystkiego są agancje. Oczywiście (tu mała niedogodność) najpierw trzeba się udać do notariusza i Agencję do działania upoważnić. Oraz, z jakiegoś powodu, dokonać przysięgłego tłumaczenia wymaganych dokumentów na angielski (!), ale to tylko drobna niedogodność. Za jedyne pięć tysięcy Agencja zrobi dla ciebie wszystko. Nie musisz chodzić po urzędach. Wystarczy dać im do ręki pięniądze (gotówkę, znowu kłania się pranie pieniędzy) na zapłacenie podatku i związane z usługą wydatki i czekać.

KROK 5: cierpliwość jest cnotą

W Serbii cierpliwość naprawdę jest cnotą. Warto ją poćwiczyć zanim przyjedziesz, inaczej wielokrotnie krew cię zaleje. Trudno uwierzyć? Ano, trudno. Ale dla tych, którzy urodzili się “za poprzedniego systemu”, nie będzie to nic niespotykanego. W Polsce też kiedyś urzędnik był panem. W wielu miejscach dalej jest. Wielokrotnie mówiłem, że Serbia to taka Polska z lat osiemdziesiątych, przyprawiona odrobiną nowoczesności, która niestety nie może się tutaj przebić przez warstwy wielopokoleniowych, komunistycznych naleciałości. W Serbii czekasz na poczcie czterdzieści minut, choć w kolejce są tylko cztery osoby. Na pięć okienek działa tylko jedno, choć kobiety siedzą w trzech. Pracują. Dostojnie wklepują do komputera każdy rachunek po kolei. Drukują świstki na igłowych drukarkach i zamaszyście przybijają na nich pieczątki. W banku to samo. Stoisz godzinę w kolejce, bo akurat są wakacje i nie ma żadnego kasjera, więc wszystkich interesantów przyjmuje jakaś przypadkowa kobieta, która normalnie się tym nie zajmuje. W kiosku nie kupisz biletu, choć twój autobus już nadjeżdża, bo pani właśnie liczy pieniądze i nie ma szans, żeby przerwała. Serbowie są w tym doskonale wyszkoleni. Cierpliwie czekają. 

Bite sześć tygodni czekania i ustawicznego dzwonienia. Najpierw nic. Potem, w pewnym momencie przyznano już nam jakiś speclajny numer, który uprawniał nas do zarejestrowania samochodu. Ciągle jednak czekaliśmy, aż Urząd łaskawie obliczy podatek, jaki musimy zapłacić. Tak, jakby im nie zależało, żeby szybko dostać pieniądze. Dzwoniliśmy, pisaliśmy maile i ciągle to samo. Czekać. Mamy już numer, teraz już powinno być szybko. Nie było szybko. Było bite sześć tygodni.

KROK 6: odbiór samochodu

Odebranie samochodu to już łatwizna. Po sześciu tygodniach zadzwonili wreszcie i mogliśmy pojechać po samochód, który w tym czasie cierpliwie czekał na nas na parkingu u dealera. Dokumenty, kluczyki, odjazd. Tak, jak powinno być

Nie rozumiem, dlaczego ludzie mają w sobie taki opór przed uczeniem się. Historia, to najlepsza nauczycielka, a jednak nikt jej nie słucha. Tak samo jest z uczeniem się na przykładach. Każdy kraj ma u siebie masę rozwiązań totalnie głupich, oraz kilka dobrych. Dlaczego tak trudno wyłowić to, co gdzie idziej jest dobre i się sprawdza i wdrożyć to u siebie? Niechże kupowanie samochodu będzie wszędzie tak proste, jak w UK. Prosta, bezbolesna transakcja. I żadnego podatku, bo niby dlaczego mam płacić podatek od tego, co robię ze swoją własnością? Za samochód zapłacono podatek przy jego kupnie. Dlaczego każdy inny odkupujący ma znowu płacić? To trochę taka gangsterka, gdzie musisz płacić procent od operacji, tylko dlatego, że przeprowadzasz ją na czyimś terytorium.

NA KONIEC

Znajomy Serb kupił sobie kilka dni temu auto. Kupił, poszedł do urzędu, zapłacił podatek i zarejestrował. Wszystko trwało dwa dni. Ja musiałem molestować dealera, zatrudnić agencję i czekać sześć tygodni. Tylko dlatego, że jestem obcy i nie jestem rezydentem. W cywilizowanym świecie coś takiego nie miałoby miejsca, bo wszyscy są sobie teoretycznie równi. Zwłaszcza w takiej Anglii, gdzie każdy dureń może sobie wejść do urzędu i zarządać tłumacza, bo przecież on nie mówi. W Anglii dyskryminuje się cudzoziemców, nawet tych co mają status rezydenta na wiele wymyślnych sposobów, ale jednak są to sposoby bardziej dyskretne. Nie mówię tego ot tak sobie. Mój przypadek nie jest wyjątkiem. Słyszałem od ludzi wyraźnie, że trwa to tak długo, bo jestem obcokrajowcem. A w czym ja jestem gorszy od przeciętnego Serba? Mamy z żoną prawo pobytu, pracy i w dodatku płacimy podatki. Prawdopodobnie kilkakrotnie wyższe, niż przeciętny tubylec. Więc o co chodzi?

W każdym kraju pewne rzeczy są “Nur für Deutsche”. Póki co cieszę się z samochodu i nie wiem, czy nie naszyć sobie z tej okazji litery “P” na kurtkę.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kup pan gadżet

Coraz bardziej pogrążamy się w cywilizacji gadżetów. Reklamy, apki i szum informacyjny stały się naszą codziennością. Wszyscy nam mówią, co musimy mieć, bo bez tego ani rusz. Coraz mniej rzeczy robimy samodzielnie. Człowiek, ale tak sam z siebie, już prawie nic nie wie. Nawet pamięć okazuje się zbędna, bo zawsze można wszystko sprawdzić. Szedłem ostatnio przez park i zobaczyłem tam kobietę. Biegaczkę (nie mylić z biegunką), czyli kobietę biegnącą. A raczej biegającą, bo ona nie biegła gdzieś, tylko biegła tak sobie. Kobieta była ubrana w mocno obcisłe, dwuczęściowe wdzianko koloru czarnego: legginsy i koszulkę bez rękawów. Całe szczęście, że trafiła ze strojem, bo była dość szczupła. Obecnie sporo ludzi, osobliwie kobiet, ma zwyczaj ubierania się niestosownie do okoliczności i do własnych predyspozycji fizycznych, jakby koniecznie trzeba było innych przekonywać, że oto „akceptuję siebie taką, jaką jestem i jestem z tego dumna”. Zawsze zastanawia mnie obcisły strój biegających. Po co im...

Stado szaleńców

Napiszę dziś coś o wariatach. O niebezpieczeństwach. O głupcach. Napiszę też o zwierzętach, bo to wszystko się jakoś dziwnie łączy. Czemu niby nie porozmawiać o szaleństwie? Czemu nie zastanowić się, jak go wyeliminować? Wiecie, jak obecnie wygląda Polska? Mamy 460 posłów i 100 senatorów. To władza tak zwana ustawodawcza. Do tego dochodzi rząd i prezydent, czyli władza wykonawcza. W obecnym rządzie mamy ponad 100 ministrów i wiceministrów, do tego dochodzą jacyś dyrektorzy. Celowo nie wspominam reszty partyjniaków i administracji niższego szczebla, bo ci akurat niewiele mogą; są tylko po to, żeby wykonywać i wdrażać. Dlaczego o tym mówię? Bo to wszystko mniej niż tysiąc ludzi. W kraju, który liczy ponad trzydzieści siedem milionów. Załóżmy, że to mniej więcej trzy tysięczne procenta, mniej więcej. Niewiele, prawda? Mówi się też, że w Polsce jest około 200 tys. członków różnych partii politycznych. To mniej więcej pół procenta całości. Też jakoś tak mało. Dlaczego o tym mówię? Dlatego, ...

Wrześniowy

I znowu pierwszy września. Czas śmiga nieubłaganie i naprawdę nie wiem, jak on to robi, że pędzi do przodu i jednocześnie zatacza koła. Dopiero był Sylwester, potem święta, koniec roku szkolnego i piękny, bo zasłużony, wakacyjny wypoczyn. A teraz znowu nadszedł czas szkoły. Kończą się wakacyjne wybryki. Życie wraca na swoje zwykłe, ustalone tory. Pisałem już kilka razy o ciężkim życiu rodzica. Niezmiennie ciężkim, odpowiedzialnym i wyczerpującym. A skoro pisałem, to już wystarczy. Bo na dwoje babka wróżyła. Mnie pierwszy września jawi się jak powrót do normalności. Wakacje nie są normalne. Człowiek, który opiekuje się dziećmi i jednocześnie próbuje pracować z domu, potrzebuje jednak trochę tego czasu, żeby… no właśnie, coś popracować. Dlatego tak ważne jest te kilka godzin, kiedy dzieci nie ma: tylko wtedy jest szansa coś zrobić. A i tak wychodzi średnio, bo z tego czasu trzeba odjąć zakupy, sprzątanie i gotowanie dla dziatwy, więc per saldo czasu zostaje niewiele. Człowiek ma tę ciągł...

Moralność świniowata

W języku polskim istnieje taki popularny zwrot jak moralność Kalego . Głęboko zakorzeniony, zszedł prosto z kart powieści Henryka Sienkiewicza. Ciekawe, czy w szkołach jest jeszcze „W pustyni i w puszczy”? Ciekawe, czy w tych dziwnych czasach w ogóle można jeszcze takich słów używać? Może być, że obecnie nie jest to zbyt politycznie poprawne dzieło. Podobnie jak film, którego oglądanie mogłoby zapewne grozić utrwalaniem pewnych stereotypów. Ale ja w sumie nie o tym. Pozwólmy wypowiedzieć się autorowi: Pojęcia o złem i dobrem miał także aż nadto afrykańskie, wskutek czego między nauczycielem a uczniem zdarzyła się pewnego razu taka rozmowa: — Powiedz mi — zapytał Staś — co to jest zły uczynek — Jeśli ktoś Kalemu zabrać krowy — odpowiedział po krótkim namyśle — to jest zły uczynek. — Doskonale! — zawołał Staś — a dobry? Tym razem odpowiedź przyszła bez namysłu: — Dobry, to jak Kali zabrać komu krowy. Moralność Kalego Jest to frazeologizm, który oznacza nic innego, jak tylko podwójną mora...

Piętnasty patrzy z kąta

Monolog zapomnianego dnia w brudnym świetle listopada. Oficjalnie to tylko kolejny dzień w kalendarzu. Nieoficjalnie — zapomniany lokator czasu, który od lat obserwuje, jak inne daty tańczą na jego ciszy. Nikt nie bije mu braw, ale wszyscy przechodzą przez niego. A on czeka. I pamięta. MONOLOG PIĘTNASTEGO Siedzę w kącie kalendarza jak nieudany lokator, jak plama po kawie, której nikt już nie próbuje zetrzeć. Piętnasty Listopada. Bez bohaterów, bez katastrof, bez nachalnej świętości. Nikt nie celebruje mojego istnienia — może poza tym jednym gołębiem, który zdechł pod przystankiem. Nic, tylko stęchłe powietrze, mokra kurtka i ktoś, kto znowu zapomniał wyrzucić śmieci. Pachnę tanim papierosem i cichą rezygnacją. Jedenasty znów urządza karnawał na grobach. Wciąga historię za włosy, pudruje jej kości i każe tańczyć walca w rytm werbli, o które nikt nie prosił. Flagami wachluje trupy, a orkiestra duchów gra hymn na pękniętych żebrach. Dwunasty przeżuwa wspomnienia po spadających gwiazdach j...