Przejdź do głównej zawartości

Urodzony fantasta

Jest to opowieść o tym, że rzeczywistość tworzy scenariusze nie gorsze, niż autorzy piszący fantastykę. Często równie przerażające. Co łączy projekt EctoLife z odbudową Ukrainy? Komu i po co tak naprawdę pomagamy? Dokąd to wszystko zmierza? 

Zawsze lubiłem fantastykę jako gatunek. Nigdy nie uważałem jej za coś pobocznego, czy niegodnego, jak zdawali się sądzić niektórzy. Ci niektórzy dzielili literaturę na główny nurt, czyli to ambitne (ze wskazaniem na to, co im się podoba, albo co czytać akurat wypada) i całą resztę. Śmieszą mnie oni do dziś.

Miłośnik fantastyki

Swoją pierwszą “Fantastykę” kupiłem gdzieś na przełomie lat 1984/85. Już dokładnie nie pamiętam, kiedy dokładnie ani co w niej było. Wiem, że od tego momentu kupowałem miesięcznik regularnie. Nie było to w tamtych czasach łatwe, bo i nic wtedy łatwe nie było. Trzeba było się nabiegać po Chrzanowie, nierzadko odwiedzając kilkanaście kiosków po to tylko, żeby usłyszeć: “Już nie ma. Zresztą, nie zamawiamy tego dużo”. Złotym rozwiązaniem wydawało się założenie w kiosku “teczki”. Tak to się nazywało. Zapisywałeś się u pani i ona odkładała ci gazety zaraz, gdy tylko przychodziły. Tu problemem było to, że “Fantastyka” była miesięcznikiem. Nie chcieli zakładać teczki łebkowi, który dostawał coś tak rzadko. Pozostawało więc polować i polowałem wytrwale. Później pędziłem do domu z wypiekami i czytałem od deski do deski. Potem zaczynałem od nowa.

Czytałem wtedy wszystko, co tylko mogłem. Sporo wydawano, a książki były dość tanie. Poza tym były oczywiście biblioteki. W szkolnej nic ciekawego nie mieli. Biblioteka miejska była w MOKiSie (zanim jeszcze stał się MOKSiRem. Panie mnie tam doskonale znały, bo przychodziłem non stop. Nigdy nic tam nie zamawiałem i nigdy nie chciało mi się wertować tych wszystkich szufladek z katalogami. Panie bibliotekarki wpuszczały mnie po prostu do środka i chodziłem sobie między półkami, wdychając zapach książek i przeglądając, aż wybrałem coś, co mnie interesowało. Ależ to były piękne czasy.

Piękne czasy i piękne, zapładniające wyobraźnię wizje. Gdy patrzę wstecz, właśnie teraz, to widzę, jak wiele z tych wizji ówczesnych autorów się spełniło, jak i to, jak bardzo niektórzy z nich nie trafili. Była to tylko literatura, więc nie ma co ich obwiniać, jak niektórzy obwiniają chybione przepowiednie jasnowidza Jackowskiego. Ta literatura miała służyć innym celom, choć zastanawia mnie, dlaczego niektórzy ustawili tak małe ramy czasowe. Taki Kubrick. W tytule jego kosmicznej odysei widnieje rok 2001. A przecież film wyszedł w roku 1968. Czy naprawdę trzydzieści trzy lata były dla niego tak odległą przyszłością? Albo “Rok 1984”. Orwell nie dożył, ale ustawił coś w przyszłości odległej o 35 lat (książka ukazała się w 1949). Ja patrzę na film “Blade Runner 2049” i myślę sobie, że jak dobrze pójdzie, to mam szansę dociągnąć i zobaczyć, czy androidy będą śmigać po świecie. Toż już lepiej ustawić miejsce i czas akcji “dawno, dawno temu, w odległej galaktyce”.

Wiele wizji się spełniło, wiele, niestety nie ustało w ringu. Dzisiejsza rzeczywistość galopuje tak szybko, że często przeskakuje niektóre z najbardziej fantastycznych wizji. A teraz poważnie. Po co taki dziwny wstęp?

Rzeczywistość numer 1

Całkiem niedawno, tak na początku grudnia 2022, niejaki Hashem Al-Ghaili, jemeński popularyzator nauki, który na stałe mieszka w Berlinie zaprezentował projekt o nazwie EctoLife. Rzecz już w literaturze gatunku eksploatowana, wypływa teraz jako coś całkiem realnego. Otóż chodzi o stworzenie obiektu, który składałby się z 75 nowoczesnych laboratoriów, w których jednocześnie mogłoby przychodzić na świat nawet 30 tys. dzieci rocznie. Bez matki, za to w sterylnych kapsułach, do których reaktor miałby doprowadzać składniki odżywcze i płyn owodniowy.

Cała rzecz reklamowana jest jako zbawienie dla ludzkości: wyeliminowanie ryzyka powikłań podczas porodu, wyeliminowanie zagrożeń dla życia matki, rozwiązanie problemu starzejących się społeczeństw czy wyeliminowanie problemu niepłodności. Polecam obejrzeć, jak to pięknie wygląda. Pięknie i zarazem straszliwie. Mówi się tam nawet, że w ramach specjalnego pakietu rodzice mieliby szansę zapewnić swoim dzieciom lepszy start w życie (300 genów dostępnych do dowolnej modyfikacji). A tu już można śmiało powiedzieć, że jest to projekt eugeniczny. Mimo że eugenika (pojęcie, które dotyczyło selektywnego rozmnażania zwierząt oraz ludzi, aby ulepszać gatunki z pokolenia na pokolenie) została potępiona po II wojnie światowej, to przecież jej idee trwają nadal, choć pod różnymi postaciami.

Próbuje nam się tu sprzedać nową rzecz. Czy może starą, ale w nowym opakowaniu. Ludzie kupią każdą ideę, jeśli uwierzą, że to dla ich dobra. Tam samo niedawno kupili szczepionki, tak samo kupują ślad węglowy i inne związane z tym ściemy (samochody elektryczne, wysoce przetworzoną żywność, będącą zamiennikiem mięsa i tak dalej). To stary jak ludzkość trik, notorycznie wykorzystywany w polityce i reklamie (persuasive writing). Polega on na pokazaniu problemu, czy zagrożenia i natychmiastowym zaprezentowaniu remedium.

Obejrzyjcie tę prezentację, naprawdę polecam. Dowiecie się, dlaczego EctoLife to dobry projekt. Nie dowiecie się nic o jego ciemnych stronach. O tym, że jest to w istocie hodowla ludzi. Być może na początku dla potrzeb rodziców, ale kto nam zagwarantuje, że po jakimś czasie nie zmieni się prawo i będzie można ich sobie dowolnie zamawiać? Tu podsypać, tam dodać i wyhodować armię klonów, którzy przecież nie będą mieli rodziców, ale i tak będą do kogoś należeć (państwa? korporacji?). Niech każdy przemyśli to sobie sam

Rzeczywistość numer 2

22 grudnia 2022 w Najwyższej Radzie Ukrainy, takim ich jednoizbowym parlamencie został zarejestrowany projekt ustawy o zmianie Kodeksu Cywilnego i Kodeksu Rodzinnego Ukrainy w zakresie ustalenia pochodzenia dziecka wychowywanego w sztucznym środowisku, czyli poza organizmem ludzkim.

Jest to tylko kilka drobnych (pozornie) zmian, bo sam projekt mieści się na jednej stronie. Jeśli chodzi o Kodeks Cywilny Ukrainy, to dodano jeden punkt do jednego tylko artykułu. Niby nic wielkiego. Ma on teraz brzmieć: “Dopuszcza się rozwój zarodków i przenoszenie płodów ludzkich metodą ektogenezy w sztucznym środowisku poza organizmem człowieka, zgodnie z procedurą ustalona przez centralny organ wykonawczy zapewniający kształtowanie polityki państwa w dziedzinie ochrony zdrowia”.

W Kodeksie Rodzinnym też dodaje się jeden tylko punkt: “W przypadku urodzenia dziecka w wyniku zastosowania ektogenezy w sztucznym środowisku poza organizmem człowieka, rodzicami dziecka są małżonkowie, którzy wyrazili zgodę na zastosowanie takiej metody, pod warunkiem, że co najmniej jeden ze współmałżonków pozostaje w stosunku genetycznym z dzieckiem”.

Miało to wejść w życie dziesięć dni po opublikowaniu, czyli już pewnie weszło. Ponadto rząd Ukrainy ma być zobowiązany, że w okresie sześciu miesięcy od daty wejścia tej ustawy w życie ma dostosować wszystkie regulacyjne akty prawne do jej brzmienia.

Mamy tu zatem do czynienia z bezpośrednią próbą legalizacji ektogenezy, czyli techniki umożliwiającej rozwój ludzkich embrionów poza organizmem kobiety, od momentu zapłodnienia, aż do narodzin. Fabryki do hodowania ludzi.

Czy tylko przypadkowa zbieżność? Prezentują projekt i kilkanaście dni później wprowadza się podstawę prawną do jego legalizacji. Pytanie: dlaczego na Ukrainie?

Rzeczywistość numer 3

Całkiem niedawno najlepszy prezydent współczesnego świata, ten co dba o swoich i tak ładnie zawsze mówi, rozmawiał z panem Laurencem Finkiem, szefem BlackRock, nowojorskiej firmy inwestycyjnej, która w obecnej chwili jest prawdopodobnie właścicielem większej części znanego nam świata. Panowie dyskutowali wiele spraw. Między innymi to, że BlackRock zajmie się opracowaniem planu odbudowy Ukrainy.

Czyli co? Gigantyczne inwestycje korporacji na Ukrainie? Zaraz po wojnie, o której końcu też przecież sami Ukraińcy nie zadecydują? Czyżby Ukraina zyskała nowego, możnego protektora? Czy może wychodzi z cienia prawdziwy protektor i siła sprawcza?

Świat to biznes

Dlaczego wojna na Ukrainie?
Zgadzam się z tymi, którzy mówią, że chodziło o odcięcie Europy od tanich surowców z Rosji. O odcięcie Europy od taniej produkcji z Chin. O to, żebyśmy musieli kupować przez pośredników, bo przecież sankcje sobie, ale niektórzy w obecnej sytuacji radzą sobie nadspodziewanie dobrze. Każdy zarobił. Tak zwany Zachód, korporacje i banki (choćby na udzielaniu kredytów Polsce), ale też Rosja i Chiny.

Ukrainy już nie ma. Nie dostali pięćdziesiąt miliardów (na chwilę obecną) za darmo. Na Ukrainie nie ma już nic ukraińskiego, poza barszczem. I nic już nigdy nie będzie należeć do nich. Tak ich załatwili. Klasycznie: zamieszali im w głowach i rozegrali, poświęcając jak pionki w szachach. Teraz będzie można zrobić tam wszystko. Nikt nie podskoczy.

Wizje, wizje, wizje

Jakiś czas temu pani Christiana Figueres, ówczesny sekretarz (nie sekretarka, jak chcą niektórzy) ONZ do spraw klimatu powiedziała, że problemem planety jest przeludnienie i trzeba coś z tym zrobić wszelkimi dostępnymi metodami. Tak powiedziała. Wszelkimi dostępnymi metodami. Potem się tłumaczyła, że niby ją źle zrozumiano, ale nie była to pierwsza próba nawoływania do depopulacji. Bo niektórzy uważają, że depopulacja to rozwiązanie wielu problemów.

W zasadzie nie wiadomo, jaka miałaby być optymalna liczba ludzi zamieszkujących naszą planetę w taki sposób, aby mogli żyć zdrowo, spokojnie i bezpiecznie, jednocześnie jej nie dewastując, co gwarantowałoby obustronny i zrównoważony rozwój (piękne angielskie słowo: sustainable). Zakres jest spory, można sobie o tym poczytać, od miliarda, po naprawdę duże liczby. Całkiem ciekawa wydaje się teoria, że maksymalna liczba ludzi, która powinna zamieszkiwać planetę Ziemia to pięćset milionów. Już nie pamiętam, skąd się to wzięło, ale taka liczba była zapisana na kontrowersyjnym monolicie, zwanym Georgia Guidestones, póki jeszcze istniał. Ciekawe, kto tyle akurat wymyślił. I na jakiej podstawie.

A co, jeśli akurat jesteśmy świadkami depopulacji naszej planety? Był wirus, o którym już oficjalnie mówi się, że powstał w laboratorium. Zaszczepiono wielu ludzi. Nie wiadomo czym, a chcą szczepić dalej, w dodatku małe dzieci. Straszą nas wojną, głodem, zimą. Totalnym zaciemnieniem i wreszcie wojną nuklearną. Tu akurat pewne jest jedno - wojna nuklearna nie nastąpi, chyba że wywoła ją jakiś szaleniec. Wielkim tego świata się ona po prostu nie opłaca. Straciliby w ten sposób swój luksus i swoje przywileje. Ludziom, którzy nas usidlili i czerpią ze wszystkiego zyski, opłaca się tylko jedno. Społeczne status quo.

Potop 2.0

Wyobraźmy sobie taki współczesny potop. Oto Bóg decyduje, że z takich czy innych powodów ród ludzki nie powinien dalej istnieć. Planuje totalną zagładę. Po to, by na starych kościach powstał nowy świat. Bóg usuwa nawis demograficzny, nie ważne, wojnami, szczepionkami, czy choćby galopującą liczbą ludzi (nie tylko w Polsce) zakażonych wirusem HIV. Ludzie się boją, bo jest ich coraz mniej. Zgadzają się na różne dziwne rzeczy. Czasem noszą maseczki, a czasem, w imię lepszego jutra, zgadzają się na masowe hodowanie ludzi w sztucznych macicach.

Mówiłem już, że wojna nuklearna nie kalkuluje się tym, którzy nami rządzą. Pozbawi ich wszystkiego. Według mnie depopulacja też się nie kalkuluje. Z punktu widzenia korporacji rację bytu ma tylko i wyłącznie konsument. Ci, którzy chcą zarabiać, dobrze to wiedzą. Dziewięć miliardów konsumentów jest znacznie lepsze niż marne pięćset milionów. Prawdziwa depopulacja nie oznacza zmniejszenia liczby mieszkańców naszej planety. Oznacza ich jakościową wymianę.

Dlaczego na Ukrainie? Bo można tam zrobić wszystko. Biologiczne zagrożenie homo sapiens nie ma już znaczenia. W takich warunkach będzie możliwe wyhodowanie nowych ludzi. Będzie można nadać im nowe, pożądane cechy. Ktoś będzie lepszym policjantem, sprzedawcą, nauczycielem, sprzątaczem. Może będzie troszkę głupszy, bo można i to zmanipulować, ale przecież i tak będzie idealnym konsumentem. Bo o to tylko chodzi. Nie o wolność i demokrację. Nie o równość i sprawiedliwość. Chodzi tylko o to, żeby każda mrówka znała swoje miejsce i nie potrafiła myśleć. Chodzi tylko o to, żeby zamienić dziewięć miliardów dziwnych, trudnych do opanowania mrówek, na taką samą liczbą mrówek całkowicie przewidywalnych. Wtedy można zrobić z nimi wszystko. Wszystko im wcisnąć i sprzedać.

Nie wierzcie fantastom

Brzmi to trochę jak u Wellsa, co? Morloki i Eloje. Ponura wizja. Jedni żyją z drugich i degenerują się coraz bardziej. Status quo jest zapewnione, bo wszyscy akceptują swoją społeczną rolę.

Dodajmy do tego Światowe Forum Ekonomiczne i to co, co Schwab mówi o transformacji finansowej i tożsamości korporacyjnej. Dodajmy powszechne czipowanie i dążenie do pozbawienia ludzi jakiejkolwiek własności. Piętnowanie zdrowej żywności, a w zamian lansowanie jedzenia maksymalnie przetworzonego i zmodyfikowanego. Zachwalanie robaków, bo przecież mają więcej białka niż wołowina. I podatki od cukru, bo nie jest zdrowy, a pewnie bardziej zdrowe są te wszystkie sztuczne słodziki, którymi wszystko faszerują. Nowy Jork (stan) jest szóstym stanem w USA, który pozwala na wybranie sobie pochówku metodą kompostowania. Bo to dobre dla planety i dla wszystkich nas. A co potem? Soylent Green?

Fajnie snuć sobie takie właśnie dziwne opowieści, siedząc pod ciepłym kocem, oglądając telewizor i pijąc zimne piwo. Traktujcie to, jak typowe science fiction, bo inaczej byłoby niezdrowo. Jako urodzony fantasta powiem wam, że nie wiadomo, co przyszłość przyniesie, a gdybać mi się nie chce.

Swoją drogą, jak nieludzka musi być inteligencja, która zaplanowała dla rodzaju ludzkiego taką właśnie przyszłość? Bo gdy już zabiorą nam wolność, własność i tożsamość, gdy już wpędzą nas w wieczne kredyty i wtłoczą w bezpieczne i wygodne ramy, to co nam zostanie? Arbeit macht frei?



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Odzależnienie

Pamiętam, te czasy, gdy zakładałem sobie pierwsze konto mailowe. Dawno temu to było, gdy internet był już poniekąd powszechny, ale ludzie jeszcze nie do końca wiedzieli, jak i po co z niego korzystać. Tak samo było z pocztą elektroniczną. Wszyscy zakładali konta, ale nikt do nikogo maili nie pisał. Świat dopiero zaczynał się zmieniać. Ludzie mieli telefony Nokia, cierpliwie stukali do siebie esemesy i grali w węża. Od samego początku byłem „człowiekiem Interii”. Oprócz tego były jeszcze dwa główne portale: WP i Onet. Teraz jest ich cała masa, wszystko i wszyscy mają swoje strony, ale jeśli chodzi o internetowe miejsca typu „1001 drobiazgów”, ciągle, już od tylu lat, najbardziej liczą się te same trzy. Lubiłem Interię. Tam miałem konto, tam czytałem wiadomości „z kraju i ze świata”. Zawsze wydawała mi się lepsza od innych, choć to kwestia gustu, sensowniej ułożona i bardziej przejrzysta, z lepszą, czytelniejszą strukturą. Nawet teraz tak jest. Wszystko ma tam swoje miejsce, podczas gdy ...

Podróż w czasoprzestrzeni

Kilkakrotnie już, pisząc o Serbii, wspominałem, że jest to kraj pełen swoistych dziwactw. Niby nic, bo każdy kraj i każdy naród ma swoją specyfikę, która często jest mniej lub bardziej dziwaczna dla innych. Jest rzeczą całkowicie naturalną, że patrzymy na innych przez pryzmat stereotypów, uprzedzeń i własnego, lepszego od innych (bo podszytego narodowym poczuciem wyższości) światopoglądu. Te rzeczy z czasem tonują się i pozwalają spojrzeć na świat bardziej obiektywnie, na co wpływ ma wiele czynników, między innymi podróże, które podobno kształcą, choć przecież wiadomo, że kształcą tylko inteligentnych, bo głupim i tak nic i nigdy nie pomoże. Serbia ma swoje dziwactwa Niektóre mniej, niektóre bardziej odjechane. Serbowie, co ciekawe, patrzą na swój kraj dość bezkrytycznie. Oczywiście widzą biedę, korupcję, sprzedajnych polityków, są świadomi wszędobylskiego nepotyzmu i pewnej kastowości. Jednocześnie są dumni ze swojego kraju i z tego, kim są. Tam, gdzie inni widzą szarą biedę, śmieci i...

Radość nieszczególna

Mamy oto środek czerwca. Piękny to czas, pod wieloma względami, choć pod innymi jest to czas typu „na dwoje babka wróżyła”. Jedni się szczerze cieszą, inni cieszą się nieszczególnie. Gdy byłem młody, uwielbiałem środek czerwca. Ten powiew radości, gdy nie jest ważne, jakie będą oceny na świadectwie, nie jest ważne, ile starzy będą o nie sapać, bo wakacje za pasem. A wakacje, wiadomo, szał i luzik. Teraz, gdy jestem dużo starszy, wiem, że moje dzieci tak samo do tego podchodzą, bo cały czas pytają, ile jeszcze do końca szkoły. Ja, jako rodzic, truchleję. Dla mnie wakacje to taki mały, osobisty koszmar, gdy mam całą trójkę na łbie od rana do wieczora, bo przecież wiadomo, że jedyną radością z posiadania dzieci są te krótkie momenty, kiedy są w szkole. Gdy są w domu, wszystko idzie inaczej. Kiesyś to się działo! Gdy wybrzmi ostatni dzwonek, człowiek był wolny. Wszyscy stawaliśmy się wtedy wolnymi ludźmi, teoretycznie uwolnionymi od okowów, choć w praktyce wielu z nas musiało wtedy jeździć...

Kołem się toczyć

Minuta po północy, 1 czerwca 2025. Dziś druga tura wyborów prezydenckich. Oczywiście jeszcze nie znam jej wyników. Wy, którzy czytacie ten tekst później, wszystko już wiecie. Ja, w tym momencie, wiem tylko jedno: zaskoczenia żadnego nie było, nie ma i nie będzie. Udowodniły to wyniki pierwszej tury. Mówiąc krótko: Polacy sami wybrali i sami za to zapłacą. Historia kołem się toczy i to koło bezlitośnie miażdży. Szkoda, że za głupotę rodziców zapłacą nie tylko ich dzieci, ale jeszcze prawnuki owych dzieci. Potencjalnych, bo demografia kuleje i może być, że niedługo nie będzie komu płacić. Tak czy inaczej, panuje tak zwana cisza wyborcza i z tej okazji warto porozmawiać o czymś zupełnie innym. Jako że jest pierwszy czerwca, czyli Międzynarodowy Dzień Dziecka, proponuję porozmawiać o dzieciach. Historia się zaczyna Zaczyna się tak: kupiłem synkowi kosz (taki do koszykówki) na urodziny. Co prawda syn urodził się w sierpniu, ale wyraził chęć otrzymania wcześniejszego prezentu („bo inaczej st...

Piętnasty maja: trzy dni przed Godziną W

Dziś 15 Maja. Dzień, jak każdy inny, bo w gruncie rzeczy wszystkie dni są podobne. Kto, poza tymi, którzy mają dziś urodziny, wie, co zdarzyło się piętnastego maja? Bo przecież coś musiało, prawda? Wynika to z czystej i logicznej matematyki: ludzkość istnieje już długo, a dni w roku jest tylko 365. Siłą rzeczy coś ważnego musiało się wtedy wydarzyć. Chcecie wiedzieć, co? Anne Boleyn Dnia 15 maja Anno Domini 1536 Anne Boleyn, druga żona Henryka VIII została skazana w procesie, w którym zarzucano jej między innymi cudzołóstwo, kazirodztwo z jej bratem Jerzym i zdradę stanu (spisek mający na celu zabicie króla). Matka Elżbiety I i królowa Anglii cztery dni później zostanie ścięta. Jakie to ma dla nas znaczenie? W sumie niewielkie. Jest to jeden z tych licznych przypadków, gdy psychopatyczny kretyn robił to, co mu się podobało w imię swoich własnych, dziwacznych i niezrozumiałych celów. Robił to tylko dlatego, że mógł. A mógł, bo miał władzę, z której korzystał w nie mniejszym stopniu, niż...