Przejdź do głównej zawartości

Pandemia demokracji

Demokracja (gr. dḗmos „lud”, krátos „władza” – dosł. „rządy ludu”) – jeden z typów ustroju państwa, zakładający udział obywateli w sprawowaniu władzy.

Oto mamy swoją demokrację. Tak przynajmniej mówią. Patrzę na to, co dzieje się dookoła, na te wszystkie przedwyborcze brudy, mordobicia i brutalne, ogłupiające chamstwo i tak sobie myślę, że ten nasz system jest jakiś taki kulawy.

System kulawy

Mówi się, że demokracja to najlepszy system, jaki mamy. Myślę, że to prawda, bo ma przecież sens, że każdy ma prawo stanowić o sobie samym, decydować i zabierać głos, w dodatku w sprawiedliwym, równym dla wszystkich i praworządnym świecie. Przecież gdyby nie to, cóż byśmy mieli?

Monarchia. System, w którym przypadkowy kretyn, na podstawie praw danych mu najwyraźniej od Boga, jest właścicielem wszystkiego i wszystkich. W dodatku władzę dziedziczy po nim inny przypadkowy kretyn i tak żyją sobie radośnie i używają, decydując według własnego widzimisię o życiu tysięcy ludzi. I nie jest ważne, czy monarchę nazywa się królem, cesarzem czy faraonem, bo chodzi przecież o to samo.

Dyktatura? System, w którym przypadkowy kretyn jest we władaniu wszystkiego i wszystkich, a jedynym usprawiedliwieniem jego władzy jest aparat siły. A może powrót do wspólnoty pierwotnej, czyli systemu, w którym zasadniczo panował beztroski chaos, co sprowadzało się do tego, że i tak rządził najsilniejszy z kretynów? Co tam jeszcze zostało? Aha, socjalizm/komunizm, czyli kolejne zaprzeczenie demokracji. System, w którym garstka w dziwaczny sposób wybranych kretynów uzurpuje sobie prawo do reprezentowania milionów, zazwyczaj w imię kulawej i niezrozumiałej idei, po to tylko by wszystkich eksploatować i przekazywać sobie nawzajem władzę w podejrzany, niedostępny zwyczajnym ludziom sposób. W sumie trochę jak u nas…

Dziwny ten świat

W dziwnym świecie żyjemy. Niby nazywamy to demokracją, a przecież jest to jakieś dziwne wynaturzenie. Około pięciuset ludzi, wybranych w podejrzanie niejasnych okolicznościach, w dodatku reprezentujących mniej niż jedną trzecią obywateli rządzi czterdziestomilionowym krajem w imieniu wszystkich jego mieszkańców. Ustalają prawa i podejmują decyzje, których sami obywatele tego kraju nigdy by w swoim imieniu nie podjęli. Na dodatek przeważnie są tym decyzjom zdecydowanie przeciwni. Widzą wystąpienia swoich reprezentantów, śledzą szwindle i afery, słuchają notorycznych kłamstw i wszędobylskich bredni i żyją z tym, bo demokracja, w całej swojej szczodrobliwości niestety nie wyposażyła ich w żadne narzędzia, które mogłyby ten stan rzeczy zmienić. A przecież miało być inaczej.

Kolebka demokracji

Powszechnie uważa się, że Ateny z V wieku p.n.e. były pierwszym państwem, które rozwinęło wyrafinowany system rządów, który dziś nazywamy demokracją, choć wiadomo, że postęp w kierunku rządów demokratycznych nastąpił niezależnie w wielu miejscach na świecie, w dodatku znacznie wcześniej niż w Atenach.

Tak czy inaczej, podstawą demokracji ateńskiej były rządy większości, rotacyjność urzędów i masowe uczestnictwo. Na zgromadzeniach wszyscy pełnoprawni obywatele płci męskiej (tak to drzewiej bywało) brali udział w głosowaniu (demokracja bezpośrednia). Wszystkie najważniejsze decyzje o znaczeniu państwowym podejmowane były przez tak zwane Zgromadzenie Ludowe (zgromadzenie obywateli w demokracji ateńskiej w V i IV wieku p.n.e.). Na zebraniach obywatele głosowali nad uchwałami, zajmowali się polityką zagraniczną, decydowali o wojnie i pokoju, prowadzili tzw. sąd skorupkowy (ostracyzm), ale też kontrolowali urzędników.

I jak to brzmi? Nieźle, prawda? Ktoś powie: łatwo było dzikusom tak robić, bo mało ich wtedy było; dziś jest nas czterdzieści milionów. Ja powiem: w Atenach Peryklesa uprawnionych do głosowania było około 40 tysięcy ludzi. Na około 120 tysięcy mieszkańców. I odbywało się to dwa i pół tysiąca lat temu. Jakoś potrafiły się “dzikusy” zorganizować. A my, z całym swoim wysublimowaniem, techniką i przekonaniem o cywilizacyjnej wyższości nie możemy. To kto tu jest dzikusem? Naprawdę, nie mamy sposobu na ulepszenie demokracji, czy tylko nie chcemy go wynaleźć? Bo ktoś nam wmawia, że dobrze jest, jak jest i lepiej być nie może?

Jak uzdrowić demokrację

Pomysł na uzdrowienie współczesnej demokracji przyszedł mi do głowy podczas ostatniej wizyty na poczcie. Znaczy, rachunki płaciłem, bo w Serbii rachunki płaci się na poczcie, wcale nie poszedłem tam, bo lubię. Nie lubię, choć śmiesznie jest. Zresztą już o tym pisałem (Miś 2.0: Bareja a sprawa serbska). 

Stoję na tej poczcie, czekam i patrzę. Ciągle to samo. Cztery okienka. W okienku pierwszym siedzi kobieta i obsługuje. Mina taka, że bez kija nie podchodź. Rzadko ktoś podchodzi, bo kobieta, będąc przecież w robocie, wcale się nie spieszy. Kolejka rośnie, zaczyna powoli wyciekać za drzwi. W okienku numer cztery siedzi druga kobieta. Nie pomaga pierwszej, bo jest to okienko dla spraw “listowych” (okienka 1-3 są do “wpłat i wypłat oraz innych usług pocztowych”, co najmniej jakby wysyłanie listów nie było usługa pocztową). Listowa pani zna się na rzeczy. Jest skupiona. Przekłada listy, liczy je i z rozmachem trzaska pieczątką w starym dobrym stylu. Co jakiś czas ktoś do niej podchodzi, naiwnie, bo ma list do wysłania, a ona wtedy fuka na niego i odsyła go na koniec tej ogromnej kolejki i biedak musi stać, żeby załatwić swoją “inną usługę pocztową”. W drugim planie zwyczajowo szwenda się kilka innych osób. Chodzą, rozmawiają, noszą jakieś paczki, czasem kubki z kawą, słowem, wszyscy są ogromnie zajęci. Wtedy zawsze myślę sobie, że można by załogę urzędu odchudzić o kilka osób i też wszystko by śmigało. No, na pewno nie byłoby gorzej, czy wolniej niż jest. Widząc to, wszystko wpadłem na bezpieczny pomysł powrotu do demokracji bezpośredniej.

Budki referendalne

Przypomniałem sobie, jak dawniej, na poczcie, były kabiny telefoniczne. Cóż, kiedyś osoby prywatne telefonów nie miały. Szło się na pocztę i zamawiało rozmowę, obojętnie czy lokalną, międzymiastową czy międzynarodową. Pani na poczcie cierpliwie łączyła rozmowę, po czym darła się na cały głos: “Warszawa, kabina druga”! Kabin było kilka, można było spokojnie w nich porozmawiać (jeśli cokolwiek było słychać) i przynajmniej była jakaś gwarancja, że w środku jest słuchawka (nie zawsze była w aparatach na mieście).

Widzę to tak. Każda większa sprawa jest rozstrzygana na drodze ogólnonarodowego referendum. Wszyscy muszą mieć prawo wypowiedzenia się w kwestiach dotyczących ich bezpośrednio i dotyczących przyszłości ich kraju. Jest oczywiście Rząd, który sprawuje funkcję Rady Dyrektorów, kontrolującej wszystkie resorty i jest Sejm, jako zgromadzenie przedstawicieli, który decyduje co i jak trzeba zrobić, ale sam nic nie ustala. Jest odpowiedzialny za wdrożenie w życie decyzji ogółu wyborców. Może nawet być jakiś Prezydent, niech tam sobie czasem pisze coś na “X” i ściska innym przywódcom dłonie podczas oficjalnych bankietów.

Idea polega na tym, żeby pytać wyborców o wszystko, o co tylko można. I nie ma co się bać, że może nie będą mieli na to wszystko czasu. Będą mieli. Będąc zafascynowanymi możliwościami bezpośredniego wpływania na swój byt, wyborcy zawsze znajdą chwilę, żeby wpaść na pocztę. Bo poczta odgrywa tutaj kluczową rolę. Każdy urząd pocztowy jest małym okręgiem wyborczym, z przypisanymi wyborcami. Nikogo nawet od pracy nie odrywamy. Stoi sobie człowiek w tej samej kolejce, legitymuje się i wchodzi do specjalnie przygotowanej kabiny.

Na pocztach instalujemy BUDKI REFERENDALNE. W miejsce istniejących kiedyś kabin telefonicznych. Koszt niewielki, raz zainstalowane kabiny będą przecież służyć w nieskończoność. W środku są tylko dwa guziki: czerwony na NIE i zielony na TAK. Guziki są podłączone drucikami strzałowymi z jakimś prostym urządzeniem liczącym impulsy.

Wyniki głosowania przekazuje się potem do centrali, zresztą nieważne, szczegóły są przecież do dopracowania. Ważne, żeby wszystko było oparte na prymitywnych układach elektronicznych, żadnego skomplikowania, komputerów czy internetu. Minimalne możliwości sfałszowania, więc nawet jeśli będzie jakaś prosta awaria, czy z innego powodu któryś okręg się wysypie, to przy takiej skali nie będzie to miało praktycznie żadnego wpływu na wyniki głosowania.

Demokratyczna utopia

Jak wam się to podoba? Wszystko trochę jak w Atenach. Piękny powrót do tradycji, w której decyduje rzeczywista większość, na podstawie masowego uczestnictwa. I przecież można nie iść głosować, ale nigdy już nie można by wtedy powiedzieć: “ja na nich nie głosowałem”. I nikomu nie można nic zarzucić. W zdrowym świecie prawo głosu powinno polegać nie na tym, że się ten głos ma, tylko na tym, żeby on wreszcie coś znaczył.

Utopia czystej wody. Takie coś nigdy się nie uda właśnie dlatego, że ci, którzy rzekomo bronią demokracji nie zgodzą się, żeby coś zmienić i wypuścić cugle kontroli ze swoich rąk. Oni dobrze wiedzą jak wykorzystać istniejące mechanizmy we własnym interesie i demokratycznie pilnować, żeby w Sejmie znaleźli się tylko ci, którzy powinni. A my ciągle nie mamy żadnych poważnych narzędzi pozwalających nam na uzdrowienie demokracji, przynajmniej w sposób legalny i pokojowy, jak to w zdrowym społeczeństwie być powinno. Nie mamy możliwości zwolnić z urzędu cwaniaków i nieudaczników, którzy działają wbrew konstytucji, która przecież w artykule czwartym mówi wyraźnie, że “Władza zwierzchnia w Rzeczypospolitej Polskiej należy do Narodu”.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Odzależnienie

Pamiętam, te czasy, gdy zakładałem sobie pierwsze konto mailowe. Dawno temu to było, gdy internet był już poniekąd powszechny, ale ludzie jeszcze nie do końca wiedzieli, jak i po co z niego korzystać. Tak samo było z pocztą elektroniczną. Wszyscy zakładali konta, ale nikt do nikogo maili nie pisał. Świat dopiero zaczynał się zmieniać. Ludzie mieli telefony Nokia, cierpliwie stukali do siebie esemesy i grali w węża. Od samego początku byłem „człowiekiem Interii”. Oprócz tego były jeszcze dwa główne portale: WP i Onet. Teraz jest ich cała masa, wszystko i wszyscy mają swoje strony, ale jeśli chodzi o internetowe miejsca typu „1001 drobiazgów”, ciągle, już od tylu lat, najbardziej liczą się te same trzy. Lubiłem Interię. Tam miałem konto, tam czytałem wiadomości „z kraju i ze świata”. Zawsze wydawała mi się lepsza od innych, choć to kwestia gustu, sensowniej ułożona i bardziej przejrzysta, z lepszą, czytelniejszą strukturą. Nawet teraz tak jest. Wszystko ma tam swoje miejsce, podczas gdy ...

Podróż w czasoprzestrzeni

Kilkakrotnie już, pisząc o Serbii, wspominałem, że jest to kraj pełen swoistych dziwactw. Niby nic, bo każdy kraj i każdy naród ma swoją specyfikę, która często jest mniej lub bardziej dziwaczna dla innych. Jest rzeczą całkowicie naturalną, że patrzymy na innych przez pryzmat stereotypów, uprzedzeń i własnego, lepszego od innych (bo podszytego narodowym poczuciem wyższości) światopoglądu. Te rzeczy z czasem tonują się i pozwalają spojrzeć na świat bardziej obiektywnie, na co wpływ ma wiele czynników, między innymi podróże, które podobno kształcą, choć przecież wiadomo, że kształcą tylko inteligentnych, bo głupim i tak nic i nigdy nie pomoże. Serbia ma swoje dziwactwa Niektóre mniej, niektóre bardziej odjechane. Serbowie, co ciekawe, patrzą na swój kraj dość bezkrytycznie. Oczywiście widzą biedę, korupcję, sprzedajnych polityków, są świadomi wszędobylskiego nepotyzmu i pewnej kastowości. Jednocześnie są dumni ze swojego kraju i z tego, kim są. Tam, gdzie inni widzą szarą biedę, śmieci i...

Radość nieszczególna

Mamy oto środek czerwca. Piękny to czas, pod wieloma względami, choć pod innymi jest to czas typu „na dwoje babka wróżyła”. Jedni się szczerze cieszą, inni cieszą się nieszczególnie. Gdy byłem młody, uwielbiałem środek czerwca. Ten powiew radości, gdy nie jest ważne, jakie będą oceny na świadectwie, nie jest ważne, ile starzy będą o nie sapać, bo wakacje za pasem. A wakacje, wiadomo, szał i luzik. Teraz, gdy jestem dużo starszy, wiem, że moje dzieci tak samo do tego podchodzą, bo cały czas pytają, ile jeszcze do końca szkoły. Ja, jako rodzic, truchleję. Dla mnie wakacje to taki mały, osobisty koszmar, gdy mam całą trójkę na łbie od rana do wieczora, bo przecież wiadomo, że jedyną radością z posiadania dzieci są te krótkie momenty, kiedy są w szkole. Gdy są w domu, wszystko idzie inaczej. Kiesyś to się działo! Gdy wybrzmi ostatni dzwonek, człowiek był wolny. Wszyscy stawaliśmy się wtedy wolnymi ludźmi, teoretycznie uwolnionymi od okowów, choć w praktyce wielu z nas musiało wtedy jeździć...

Kołem się toczyć

Minuta po północy, 1 czerwca 2025. Dziś druga tura wyborów prezydenckich. Oczywiście jeszcze nie znam jej wyników. Wy, którzy czytacie ten tekst później, wszystko już wiecie. Ja, w tym momencie, wiem tylko jedno: zaskoczenia żadnego nie było, nie ma i nie będzie. Udowodniły to wyniki pierwszej tury. Mówiąc krótko: Polacy sami wybrali i sami za to zapłacą. Historia kołem się toczy i to koło bezlitośnie miażdży. Szkoda, że za głupotę rodziców zapłacą nie tylko ich dzieci, ale jeszcze prawnuki owych dzieci. Potencjalnych, bo demografia kuleje i może być, że niedługo nie będzie komu płacić. Tak czy inaczej, panuje tak zwana cisza wyborcza i z tej okazji warto porozmawiać o czymś zupełnie innym. Jako że jest pierwszy czerwca, czyli Międzynarodowy Dzień Dziecka, proponuję porozmawiać o dzieciach. Historia się zaczyna Zaczyna się tak: kupiłem synkowi kosz (taki do koszykówki) na urodziny. Co prawda syn urodził się w sierpniu, ale wyraził chęć otrzymania wcześniejszego prezentu („bo inaczej st...

Piętnasty maja: trzy dni przed Godziną W

Dziś 15 Maja. Dzień, jak każdy inny, bo w gruncie rzeczy wszystkie dni są podobne. Kto, poza tymi, którzy mają dziś urodziny, wie, co zdarzyło się piętnastego maja? Bo przecież coś musiało, prawda? Wynika to z czystej i logicznej matematyki: ludzkość istnieje już długo, a dni w roku jest tylko 365. Siłą rzeczy coś ważnego musiało się wtedy wydarzyć. Chcecie wiedzieć, co? Anne Boleyn Dnia 15 maja Anno Domini 1536 Anne Boleyn, druga żona Henryka VIII została skazana w procesie, w którym zarzucano jej między innymi cudzołóstwo, kazirodztwo z jej bratem Jerzym i zdradę stanu (spisek mający na celu zabicie króla). Matka Elżbiety I i królowa Anglii cztery dni później zostanie ścięta. Jakie to ma dla nas znaczenie? W sumie niewielkie. Jest to jeden z tych licznych przypadków, gdy psychopatyczny kretyn robił to, co mu się podobało w imię swoich własnych, dziwacznych i niezrozumiałych celów. Robił to tylko dlatego, że mógł. A mógł, bo miał władzę, z której korzystał w nie mniejszym stopniu, niż...