Przejdź do głównej zawartości

Ofensywne ultimatum

Dnia 6 sierpnia 2024 armia ukraińska weszła na terytorium Rosji. W błyskawicznym i brawurowym ataku na przygraniczne tereny zajęła 1000 km kwadratowych i przejęła kontrolę nad kilkudziesięcioma miejscowościami obwodu kurskiego. W Rosji, zaskoczonej i upokorzonej, zapanował chaos.

Media określają ukraińską akcję jako ofensywę. Doskonale zorganizowaną i tak tajną, że „o planach Kijowa nie uprzedzono amerykańskich urzędników”.

Ukraińska ofensywa w obwodzie kurskim

Zgromadzono spore siły w ludziach i sprzęcie. Cel operacji był jasny: „odwrócenie dynamiki wojny”. Ukraińcy weszli z przygranicznego obwodu sumskiego i pędzili przez Rosję, wchodząc jak nóż w masło. Wszystko przy użyciu sprzętu dostarczonego przez NATO. Po czym stanęli. W międzyczasie minęły dwa tygodnie. A oni stoją, prawie tak samo, jak stali.

W polskich mediach czytamy o chaosie w Rosji. O nieprawdopodobnych stratach wroga, o tysiącach jeńców i o kolejnych miejscowościach wyzwalanych spod moskiewskiego jarzma. O fantastycznych zdobyczach terytorialnych i o bezsenności Putina. Wszystko to pięknie. Szkoda, że nie czytamy o stratach po stronie atakujących (napastników?). O zabitych żołnierzach. Dziesiątkach spalonych czołgów i pojazdów opancerzonych. Analitycy mówią, że „z wojskowego punktu widzenia sytuacja wygląda tak, że Ukraińcy zajęli już spory obszar, wynoszący około 1000 m kwadratowych” (oczywiście miało być „km”, ale redaktorzy nie zauważyli literówki).

Tak się okazuje, że jest to obszar wielkości mniej więcej 30 x 30 km kwadratowych. Proszę zobaczyć na mapę Rosji. Uzmysłowić sobie, ile to jest. Bo jest to nic. W dodatku obszar ten nie przedstawia żadnego znaczenie strategicznego. Absolutnie żadnego. Jest bardzo słabo zamieszkany, a „wyzwolone” osady, to wsie. Czasami bardzo małe. Co ciekawe, obszar ten nie był prawie wcale broniony - obsadzała go niewielka liczba zmobilizowanych, świeżaków, którzy nigdy nie widzieli pola walki i byli tam tylko po to, żeby obserwować, czy jacyś harcownicy znowu nie przekraczają granicy, żeby coś podpalić. Jest daleko od czegokolwiek: zaatakujesz w takim miejscu i potem co? Co robić? Gdzie iść? Dlatego Ukraińcy utknęli. Po prostu nie mają gdzie dalej iść.

Taktycznie też wyszło średnio. Ukraińcy kontrolują taki cycek, który jest z trzech stron otoczony przez wroga. Dają Rosjanom czas na ściągnięcie wojska, na przegrupowanie. I Rosjanie lada chwila zaczną powolne, systematyczne oczyszczanie swojego terytorium. Tak skończy się ofensywa. Czas więc na pytanie: po co to było?

Cui bono?

Co zyskują poszczególne strony konfliktu?

Zacznijmy od tych, którzy dzielą nasze wartości, czyli od obrońców demokracji i zachodniego stylu życia. To bardzo ciekawe, bo oni akurat nie zyskują tutaj nic. Może liczyli na narodowy zryw, na „patrzcie wszyscy, też możemy w nich uderzyć, zaciągnijcie się więc do wojska i uderzmy ich razem”, bo „akcja przygraniczna miała zdecydowanie podnieść morale ukraińskiej armii, całego państwa i społeczeństwa". Tylko że tam już nikt nie chce walczyć. Chybiło, bo nie ma już kogo przekonać. Do tego w rosyjskiej Sudży jest przepompownia gazu. Niech to wyłączą i znienawidzi ich połowa Europy. W międzyczasie ich minister finansów ugryzł amerykańską rękę, mówiąc, że to przez ich opieszałość Ukraina ma obecnie finansowe problemy. Więc co? Chcieli pokazać, że ciągle mogą? Że warto ich dalej wspierać?

Europa? Jak zwykle nic. Dali sprzęt, który został spalony. Będą musieli dać więcej, przy okazji ceny gazu znowu zwariowały, a zima za pasem.

Ameryka? Ci zyskują zawsze i wszędzie. Sprzedają broń, sprzedają amunicję, robią interesy z Rosją.

Wreszcie: agresor (choć w kontekście tej akurat ofensywy trzeba zadać pytanie, kto właściwie jest agresorem). Niewiele stracili. Trochę żołnierzy, trochę sprzętu. Trochę terenu: zupełnie bez wartości, w dodatku łatwego do odzyskania. Co zyskali? Ano, mogą teraz rozdmuchać wewnętrzną propagandę. Zaatakowano ich terytorium, więc w ten prosty sposób wzmocnią narrację o jednej ze swoich największych świętości: Wielkiej Wojnie Ojczyźnianej. U nas mówi się, że ukraiński atak będzie miał wielki wpływ na morale Rosjan, że „zwykli Rosjanie nie będą już w stanie przymykać oczu na to, co się dzieje i wypierać tej wojny ze świadomości”. Wręcz przeciwnie, panowie. Ten atak to jak prezent dla Putina, który może teraz robić co chce, bo będzie to robił w obronie ojczyzny. Mgła informacyjna oczywiście sprawia, że nie wiadomo, co się tam dzieje. Każda ze stron mówi co innego, ale wychodzi na to, że straty Ukraińców są ogromne. Tak w ludziach, jak i w sprzęcie, bo wjechał tam najnowszy sprzęt NATO. 

A więc?

Byłem święcie przekonany, że to bezczelna ustawka. Taki atak wymaga wiele przygotowań. Zgromadzenia ogromnej ilości sprzętu. Podobno Ukraińska kolumna jadąca w stronę granicy miała kilka kilometrów długości. Naprawdę komuś wydaje się, że Rosjanie by tego nie zauważyli? Rosyjski minister już tydzień wcześniej dzwonił do USA zapytać, co sojusznicy tam kombinują – odpowiedź była, że Amerykanie nie wiedzą. Wszyscy widzieli, a oni nie wiedzieli.

Mówi się, że Rosjanie popełnili błąd, ale może to być takie gadanie na pokaz. Możliwe przecież, że  pozwolili tam Ukraińcom wjechać, bo mając taką głębię strategiczną, po prostu się tego ataku nie bali, a wiele mogli na tym zyskać.

Kto wie, może teraz będą się tam bić przez kolejne pół roku? Ukraińcy będą w ten cycek pchać coraz to więcej żołnierzy i sprzętu (jak pod Bahmutem i Awdijiwką), a potem i tak zostaną wypchnięci, co przybliży nas do prawdziwego celu tej wojny. Bo tu chodzi tylko o to, żeby ci, którzy tę wojnę rzeczywiście wywołali, przejęli całą Ukrainę za grosze. Dodatkowo chodzi o to, żeby dokonać depopulacji Ukrainy. Na dwa sposoby. Część ludzi poślą na rzeź. Drugą część przestraszą i wypchną na zachód, zasilając swoje kolorowe gospodarki, wiedząc, że oni już nigdy do ojczyzny nie wrócą.

Rozmowy pokojowe

Najnowsze informacje, bardzo ciekawe i pochodzące od ukraińskich jeńców rzucają nowe światło na całą sprawę. Bo zastanawiał ten ukraiński blitzkrieg, to pędzenie do przodu, aby dalej, gdzie napastnicy nie walczyli o żadne osady, tylko omijali je, żeby jak najdalej dojechać.

Rozkazy najwyraźniej były takie (program „Musisz to wiedzieć”, odcinek 1851, 30:00, źródła zawsze trzeba podawać, panowie i panie redaktorstwo), żeby, ignorując wszystko jak najszybciej dojechać do elektrowni atomowej Kursk, zająć ją i utrzymać, co dałoby prezydentowi Ukrainy mocną kartę przetargową w negocjacjach z Rosją. Zatrzymano ich 30 km od celu. Teraz już posuwają się w tempie kilometra dziennie, okupując to ogromnymi stratami.

Czyli? Jednak negocjacje?

Wielu ludzi utrzymywało, że Ukraina zaatakowała, żeby mieć lepszą pozycję podczas nadchodzących rokowań pokojowych. Naprawdę? Rosjanie mieliby malutki cycek w środku nigdzie przehandlować za Donbas? Albo za Krym? To się po prostu nie kleiło. Teoria o zajęciu elektrowni, mimo że dość nieprawdopodobna, ma jednak więcej sensu. Pytanie, czy negocjacje w ogóle są obecnie możliwe?

Najpierw Zełenski wydał dekret zakazujący jakichkolwiek negocjacji z Rosją, potem zaczął mówić, że jednak można by rozmawiać. Zwołał dziwny szczyt pokojowy, bez Rosji. Później zaznaczył, że na drugi można by Rosję jednak zaprosić, a jednocześnie ciągle atakuje cywilne cele na rosyjskim (i okupowanym, czyli swoim własnym) terytorium. I wkurza Rosjan. Tą ofensywą na obwód kurski też ich wkurzył. Bo oni w tym momencie uważają go za terrorystę. I nie chcą z nim gadać. Teraz chcą dać mu kolejną lekcję. I zapowiadają, że tym razem lekcja będzie bolesna. 

Ultimatum

Według polskich mediów Rosja żąda całkowitej kapitulacji Ukrainy.

Absurd. Nie wiem, skąd to wzięli. Rosją żąda uznania terenów, które sobie zdobyła w trakcie wojny i do tego międzynarodowych gwarancji.

Nie mniejszym absurdem są oczywiście żądania Ukrainy. W wersji Zełenskiego Rosja miałaby wycofać się ze wszystkich zajętych terytoriów (włącznie z Krymem), przeprosić, zapłacić zadośćuczynienie, a prezydent Putin miałby się oddać w ręce MTK (tego samego międzynarodowego trybunału, którego nie uznają takie państwa jak USA, Ukraina, Izrael czy Iran. Rosja, będąc początkowo sygnatariuszem, wycofała swój podpis ze Statutu Rzymskiego w listopadzie 2016).

Patrzę na te żądania i myślę sobie, zobaczymy.

Już nie mogę doczekać się końca tej bezsensownej wojny. Wiem, że w końcu i tak się zbiorą, pozostaje tylko pytanie: kto i jak.

Ciekawi mnie zwłaszcza Zełenski. Co on zrobi? Jak się do tego zabierze? Jak wyjaśni obywatelom, że przecież mieli nie oddawać ani skrawka, że mieli odbijać, pogonić i oczyścić, a potem odbudować i wejść tu i ówdzie? W jaki sposób wytłumaczy, że jednak warto było umierać?

Spodziewam się, że będziemy świadkami dyplomatycznego cudu. Prawdopodobnie też arcydzieła manipulacji. Przecież ludzie co chwila udowadniają, że mają niebywale krótką pamięć.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Nierzeczywistość skandaliczna

Kiedyś, dawno temu, było takie czasopismo jak „Skandale”. Swoiste połączenie taniej sensacji, głupoty i naiwności, dość charakterystycznych dla absurdów epoki ustrojowej transformacji. Dzisiaj, trzydzieści lat później, epoka transformacji wydaje się wciąż trwać. Podobnie tania sensacja, głupota i naiwność; ciągle mają się dobrze. „Skandale” wcale nie zniknęły z rynku. Przemalowały się tylko i zaadaptowały do nowej rzeczywistości. „Skandale” był to swoiście piękny, nieprawdopodobny, kiepsko wydany i jeszcze gorzej wydrukowany szmatławiec. Zawsze zastanawiałem się, co kieruje wydawcą takiego kuriozum, choć raczej należałoby zadać pytanie, co kieruje ludźmi, którzy coś takiego kupują i w dodatku za to płacą. Mimo że mocno durnowate, „Skandale” były w swoim czasie całkiem poczytne i sporo ludzi traktowało je całkiem poważnie. Gdy byłem mały, chciałem pracować w „Skandalach”, co samo w sobie jeszcze mnie nie skreśla, bo w pewnym momencie chciałem też być czołgistą, a nie jestem przekonany, ...

Wspomnienia kolorowe

Dla ludzi młodych PRL to starożytna, pełna mrocznych nonsensów epoka. Ci nieco starsi, ci, którzy pamiętają, dzielą się za to na dwie grupy. Jedni nostalgicznie wzdychają do cieni dni minionych, drudzy wspominają szarość ze wstrętem, czasami zapominając, że szary to taki sam kolor jak inne; na pewno nie gorszy, a czasami lepszy, niż te bardziej jaskrawe. Tekst poniższy zainspirowany jest pewnym postem na Facebooku. Jest tam kilka grup, które skupiają się na tak zwanej poprzedniej epoce, czyli na PRL-u. Grupują one tych, „którzy pamiętają”. Zaglądam na nie od czasu do czasu, bo można zobaczyć śmieszne zdjęcia, czy poczytać ciekawe komentarze. Naturalnie, jest tam też sporo chłamu, jak na przykład zdjęcia pięknych (niezaprzeczalnie!) polskich aktorek z tamtego czasu (nazywanych seksbombami PRL-u), pod którymi pojawia się masa komentarzy w stylu: „piękne kobiety były kiedyś, nie to, co teraz, silikon, plastik i glonojady”. Sporo tam podobnego badziewia. Przykre, gdy sfrustrowane dziadki p...

Kompleks bezradności

Urząd to brzmi dumnie. Każdy wie, jak wygląda i co go tam prawdopodobnie czeka. Dlatego pewnie nie za bardzo lubimy je odwiedzać. A szkoda, bo często można wynieść stamtąd cenną wiedzę i unikalne obserwacje. Byłem niedawno w Urzędzie do Spraw Emigrantów (Uprava Za Strance). Standardowa wizyta. Zawsze na początku roku musimy się tam meldować, żeby przedłużyć pozwolenie na pobyt. Dają na rok i potem znowu trzeba się pokazać, z paszportem i uśmiechem, w dodatku w terminie wyznaczonym, bo to urząd jest poważny i ich nie obchodzi, kto i kiedy może. Wyznaczają termin i już. Nam wyznaczyli w środku tygodnia na godzinę 7:30. Mają władzę, więc nie dbają, że ktoś może mieć pracę, a ktoś inny idzie do szkoły. To właśnie w takich momentach przypomina mi się, gdzie dokładnie jestem i jak to kiedyś było w Polsce. Urząd to brzmi dumnie Kiedyś jeździło się na ulicę Savską 35, teraz trzeba na Nowy Belgrad, hen za rzekę, do takiego fajnego budynku z kolorowymi, odblaskowymi szybami. Teraz w dodatku pos...

Na setkę

Dziś post jubileuszowy, bo z okazji setnego postu. Nic wielkiego, bo w sumie okazja niewielka. Poza tym nie lubię hucznego świętowania, nie dla mnie tygodnice, miesięcznice i inne tego typu cudaczne wymysły. Nie będzie szampana Cristal („ Everything else is a piss ”) ani nawet Russkoje Igristoje. W zamian, na dobry start w drugą setkę, garść paciorków. Świat pędzi. Nie zwalnia. Nowy prezydent USA zaprzysiężony. Trzeba przyznać, że zaczyna z przytupem. Kurcze, jeden facet, a tyle od niego zależy. Ważny całkiem jak faraon jakiś; spieczony słońcem Egiptu a zagiął parol na jakąś lodową wyspę. Wojny trwają, kryzys kroczy, Polska gospodarka zwija się, powoli i systematycznie, choć Europa bije rekordy w kupowaniu gazu od Rosji - widocznie wyczuli, że już można. Poza tym wszędzie dookoła fejki, polityczne rozboje, wulgarne skoki na kasę i ściemnianie na każdym kroku. Aha, no i masa medialnego chamstwa. Świat schodzi na psy. Powoli i systematycznie. I zmienia się. Na naszych oczach Cesarstwo Rz...

Jan Tarzan Maverick

I oto start w nową setkę. Od razu grubo, bo warto z przytupem. Samo życie. Będzie Tom Cruise w filmie „Top Gun: Maverick” i Jan Kowalski, jako bohater absurdalnie pozytywny. A do tego osobista batalia o imiona drugie. Wystarczy? Wszystko zaczęło się od tego, że nic mi się nie chciało wieczorem robić. Jakiś zmęczony byłem dniem i nieustającą służbą przy dzieciach. Postanowiłem po prostu sobie bezczelnie poleżeć i obejrzeć telewizję. Zazwyczaj i tak nic w niej nie ma, znaczy ogólnie, bo w Serbii jest jeszcze mniej, ale czas zabić jakoś przecież można. Szybko trafiłem na film „Top Gun: Maverick”. Postanowiłem obejrzeć, bo nie widziałem wcześniej. Wiem, film z roku 2022, w dodatku całkiem okrzyknięty, bo i gwiazdki i procenty i box office potężny, ale jakoś się dotąd nie zdarzyło i wcale się nie wstydzę, bo nie na wszystko trzeba pędzić. Maverick Film obejrzałem. Trochę rozrywki było, nie powiem, choć znacznie więcej esencji wyssałem z jedzonych podczas projekcji precli. Dlaczego? Cóż, nig...