Przejdź do głównej zawartości

Wilki i ludzie

Wojna na dalekim, dalekim wschodzie Ukrainy spowodowała, że w mediach zaroiło się od różnej maści specjalistów od wojskowości, polityki, geopolityki. W zasadzie od wszystkiego. Wpychają się gdzie tylko mogą i gadają. A media są bardzo pojemne, bo przecież codziennie trzeba serwować coś nowego. Właśnie dlatego każdy ma dla siebie tych kilka minut.

Dzisiaj nie trzeba zbyt wiele, żeby być specjalistą, bo przecież jesteś nie tym, kim jesteś, ale tym, kim jesteś, że mówisz. To takie proste. Oto gościu zakłada sobie jednoosobową działalność gospodarczą i mówi, że jest CEO firmy. Ktoś macha ledwie przysłoniętymi cyckami i filmuje to telefonem – content creator. Ktoś inny zakłada think tank, tak sobie, bo przecież każdemu wolno i od razu media swobodnie cytują jego przemyślenia, bo przecież się zna, w dodatku książki pisze, czyli wie, bo jakby nie wiedział, to by nie pisał i nikt by mu tego nie wydawał. Na tle bandy samozwańczych ekspertów od niczego ciekawie wygląda banda ekspertów od wojskowości. Dzielą się oni na dwie grupy: na cywilów, czyli takich, którzy pitolą, że tak powiem, pseudoamatorsko i na byłych wojskowych, czyli takich, którzy pitolą pseudozawodowo.

W Polsce jest spora grupa wojskowych, głównie w stanie spoczynku, którzy co chwilę otwierają usta i raczą nas złotymi myślami. Czegóż to oni już nie powiedzieli albo nie przewidzieli! W marcu 2022 mówili, że Rosja słaba, że pociski i rakiety się jej kończą i wystarczy ją tylko pstryknąć i poleci. Teraz mówią, że tego nie mówili, bo wiadomo, że na wojnie trzeba być elastycznym i dostosowywać się do sytuacji. Trochę mnie to martwi. Raz, że przecież słynny honor polskiego żołnierza, dwa, czy ci generałowie mają aż tak małe emerytury, żeby musieli pajacować za kilka grajcarów i ciągle zmieniać zdanie, w zależności od tego, jak wiatr zawieje? Trzy, że nie wiem, czy oni gadają takie głupoty, bo są autentycznie głupi, czy dlatego, że muszą, bo inaczej by nie dostali wstępu do mediów? Co mniej więcej sprowadza się do tego, że albo są autentycznie głupi, albo świadomie kłamią. Która opcja jest gorsza, biorąc pod uwagę to, że ci panowie dowodzili polską armią (czyli ludźmi i śmiercionośnym sprzętem)? Jedyne, co mnie w tym napawa dumą to fakt, że w swoim czasie zrobiłem, co tylko mogłem, żeby się od wojska wykpić.

Mówię o tym wszystkim tylko dlatego, że niedawno obejrzałem fragment programu z generałem Komornickim. To jedyny z generałów, którego jeszcze mogę słuchać. Generał Komornicki mówi o wojnie pięknie i rzeczowo. Nie bardzo przejmuje się konwenansami i nazywa rzeczy po imieniu, co w kontekście wojny na dalekim wschodzie Ukrainy jest w naszych mediach wyjątkowo rzadkie. Oczywiście od razu widać, że jest rusofobem i daje się wyczuć, że bardzo jest wyprany, przepraszam: ukształtowany, przez wojskowy sposób rozumowania. Posiada też typowy światopogląd wojskowego, według którego wojna jest czymś normalnym; istniała, istnieje i będzie istnieć, wobec czego żołnierze są niezbędni, powinni mieć wszystko, w dodatku w najlepszym gatunku, bo inaczej się nie da. Nie przyjdzie mu na przykład do głowy, że ludzie mogliby przestać walczyć i wtedy wojskowi nie byliby w ogóle potrzebni, a zaoszczędzone na tym pieniądze można by w nieskończoność wydawać, na co tylko chcemy. Taki pomysł go przerasta.

We wspomnianym wywiadzie generał Komornicki mówi coś bardzo ciekawego. Warto posłuchać całości, tutaj jest link, ale mnie szczególnie zainteresował jeden fragment. Zaczyna się on mniej więcej na 30:40. Polecam skupienie.


„Dziennie, wojna w Afganistanie kosztowała 300 mln dolarów. Wojna prowadzona przez 20 lat. Wydano ponad 2 biliony dolarów. A Ukraina, dziennie, żeby mogła swój potencjał obrony zrównoważyć z potencjałem rosyjskim, włącznie ze zmasowanymi atakami rakietowymi, trzeba by wydawać 1.5 miliarda dolarów dziennie. Koszty tej wojny będą coraz większe”.


Wystarczy. Fajnie się słucha, ale trzeba też trochę pomyśleć. Dla mnie to było odkrycie, bo wszyscy ciągle słyszymy o tych miliardach przekazywanych tam i tu, o kolejnych transzach pomocy, o miliardach wydawanych na zakupy uzbrojenia, o konieczności zwiększenia produkcji, czy zwiększenia procentu PKB. Ciągle te miliardy i miliony, ludzie przyzwyczajają się i przestaje ich to ruszać. A ja przypominam, że miliard, to tysiąc milionów. Dolarów. Żeby zrównoważyć, powinniśmy wydawać 1.5 miliarda. Dziennie. Żeby wygrać, pewnie dużo więcej. Ile już wydaliśmy, ale tak naprawdę, od 24 lutego 2024? Jako kraj? Europa? Świat?

Dochodzę do wniosku, że jeśli tyle wydajemy na wojny (choćby i nawet na jedną wojnę), jeśli to wszystko trwa i nikogo nie dziwi, to jesteśmy tak durni, że nie ma absolutnie żadnych podstaw, abyśmy dalej istnieli jako gatunek.

Często zastanawiam się nad tym, co się obecnie dzieje. Nad tym, jak skonstruowany jest świat, jak i nad tym, jaką przyszłość szykują dla nas ci, którzy tym światem rzeczywiście władają. Jaką nieludzką trzeba mieć inteligencję, żeby takie coś wymyślić, zaplanować i realizować? A skoro nieludzką, odczłowieczoną, to kto to robi?

Opcje są trzy. Kosmici, szatan albo sztuczna inteligencja. Wszystkie opcje są wyjątkowo ponure, choć trochę jednak się różnią.

  • Jeśli to szatan, to cały cyrk będzie się kręcił w nieskończoność, będzie coraz gorzej i ciężej, ale będziemy, degenerując się, żyć. Będziemy zabijać się i nienawidzić, ale przeżyjemy.

  • Jeśli to kosmici, to jeszcze jakiś czas będziemy trwać, zamienieni w bezmózgie mrówki, stłoczeni w skażonych miastach, jedzący toksyczną żywność, aż w końcu, gdy hodowla osiągnie masę krytyczną, zrobią z nami to, co zaplanowali. Nie wiem, co to jest. Może nas zamianą na serum wiecznego życia? Może zjedzą? A może zamkną eksperyment i zostawią nas, żebyśmy się sami pozabijali.

  • Jeśli to sztuczna inteligencja, mamy przechlapane. W tym scenariuszu nie jesteśmy nikomu do niczego potrzebni. Będziemy istnieć do czasu, aż roboty będą mogły same się produkować i naprawiać. Wtedy staniemy się zbędni. Nie będzie żadnego powodu, aby utrzymywać nas przy życiu. Wybiją nas szybko i sprawnie. Nie bombami atomowymi, jak w „Terminatorze” czy „Matrixie”, aż tak głupi nie są. Raczej jakiś sprytny wirus, wiecie: rozpuścić, zaszczepić, potem podać zaszczepionym agenta, coś w tym stylu.

Możliwe też, że tak sobie gadam, bo lubię fantastykę i w rzeczywistości nie ma żadnego zewnętrznego zagrożenia.

Może po prostu jest coś w starym powiedzeniu, że człowiek człowiekowi wilkiem.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Kup pan gadżet

Coraz bardziej pogrążamy się w cywilizacji gadżetów. Reklamy, apki i szum informacyjny stały się naszą codziennością. Wszyscy nam mówią, co musimy mieć, bo bez tego ani rusz. Coraz mniej rzeczy robimy samodzielnie. Człowiek, ale tak sam z siebie, już prawie nic nie wie. Nawet pamięć okazuje się zbędna, bo zawsze można wszystko sprawdzić. Szedłem ostatnio przez park i zobaczyłem tam kobietę. Biegaczkę (nie mylić z biegunką), czyli kobietę biegnącą. A raczej biegającą, bo ona nie biegła gdzieś, tylko biegła tak sobie. Kobieta była ubrana w mocno obcisłe, dwuczęściowe wdzianko koloru czarnego: legginsy i koszulkę bez rękawów. Całe szczęście, że trafiła ze strojem, bo była dość szczupła. Obecnie sporo ludzi, osobliwie kobiet, ma zwyczaj ubierania się niestosownie do okoliczności i do własnych predyspozycji fizycznych, jakby koniecznie trzeba było innych przekonywać, że oto „akceptuję siebie taką, jaką jestem i jestem z tego dumna”. Zawsze zastanawia mnie obcisły strój biegających. Po co im...

Żalnik

All Saints’ Day. Allerheiligen. La Toussaint. Tutti i Santi. Día de Todos los Santos. Mindenszentek napja. Svátek Všech svatých. Svi sveti. Ziua Tuturor Sfinților. Araw ng mga Santo. Czyli: nasze rodzime Wszystkich świętych, tradycyjnie celebrowane pierwszego listopada. Definicja: jest to czas, gdy „chodzimy na groby” (ci bardziej tradycyjni), lub nie (ci bardziej nowocześni) i wspominamy naszych bliskich (lub trochę dalszych), których już między nami nie ma, czyli tych, którzy opuścili już ten łez padół i przenieśli się do lepszego świata (takie jest powszechne mniemanie) i wolni od ziemskich zmartwień pasą się spokojnie na niebiańskich łąkach. W niektórych krajach, tych niepoważnych (według oficjalnej propagandy), jest to poważne, podniosłe święto. W innych karach, tych bardzo poważnych i poważanych, takiego czegoś już praktycznie nie ma. Jest coś w stylu zakładania masek, wycinania dyniek, czy łażenia po domach i żebrania o cukierki. To taka zabawa, nic poważnego, nic zdrożnego, ale...

Wrześniowy

I znowu pierwszy września. Czas śmiga nieubłaganie i naprawdę nie wiem, jak on to robi, że pędzi do przodu i jednocześnie zatacza koła. Dopiero był Sylwester, potem święta, koniec roku szkolnego i piękny, bo zasłużony, wakacyjny wypoczyn. A teraz znowu nadszedł czas szkoły. Kończą się wakacyjne wybryki. Życie wraca na swoje zwykłe, ustalone tory. Pisałem już kilka razy o ciężkim życiu rodzica. Niezmiennie ciężkim, odpowiedzialnym i wyczerpującym. A skoro pisałem, to już wystarczy. Bo na dwoje babka wróżyła. Mnie pierwszy września jawi się jak powrót do normalności. Wakacje nie są normalne. Człowiek, który opiekuje się dziećmi i jednocześnie próbuje pracować z domu, potrzebuje jednak trochę tego czasu, żeby… no właśnie, coś popracować. Dlatego tak ważne jest te kilka godzin, kiedy dzieci nie ma: tylko wtedy jest szansa coś zrobić. A i tak wychodzi średnio, bo z tego czasu trzeba odjąć zakupy, sprzątanie i gotowanie dla dziatwy, więc per saldo czasu zostaje niewiele. Człowiek ma tę ciągł...

Moralność świniowata

W języku polskim istnieje taki popularny zwrot jak moralność Kalego . Głęboko zakorzeniony, zszedł prosto z kart powieści Henryka Sienkiewicza. Ciekawe, czy w szkołach jest jeszcze „W pustyni i w puszczy”? Ciekawe, czy w tych dziwnych czasach w ogóle można jeszcze takich słów używać? Może być, że obecnie nie jest to zbyt politycznie poprawne dzieło. Podobnie jak film, którego oglądanie mogłoby zapewne grozić utrwalaniem pewnych stereotypów. Ale ja w sumie nie o tym. Pozwólmy wypowiedzieć się autorowi: Pojęcia o złem i dobrem miał także aż nadto afrykańskie, wskutek czego między nauczycielem a uczniem zdarzyła się pewnego razu taka rozmowa: — Powiedz mi — zapytał Staś — co to jest zły uczynek — Jeśli ktoś Kalemu zabrać krowy — odpowiedział po krótkim namyśle — to jest zły uczynek. — Doskonale! — zawołał Staś — a dobry? Tym razem odpowiedź przyszła bez namysłu: — Dobry, to jak Kali zabrać komu krowy. Moralność Kalego Jest to frazeologizm, który oznacza nic innego, jak tylko podwójną mora...

Wypoczyn

Wróciliśmy z wakacji. Jak wspominałem wcześniej, w tym roku gościł nas Sopot, czyli niekwestionowana perła Bałtyku. Fajne były wakacje. Trzy tygodnie zleciały bardzo szybko. Nawet nie trzy, bo przecież droga sporo zajmuje. Obliczyłem, że w obie strony siedziałem za kółkiem w sumie 48 godzin. Dużo, ale mimo wszystko było warto. Podróż samochodem z Belgradu do Sopotu, nawet z jednym noclegiem po drodze, to wyczyn. W dodatku z jakichś dziwnych powodów zajmuje o wiele dłużej, niż pokazuje Google Maps. W ogóle, według mnie, wakacje, jeśli jedzie się na nie z małymi dziećmi, to dla rodziców trochę koszmar. Zorganizuj wszystko, spakuj, upchaj w samochodzie, a potem jedź dwanaście godzin, gdy z tylnego siedzenia słyszysz tylko wrzaski, kłótnie i narzekanie, że tyle to trwa, bo małe nie patrzą na to, że jadą jako pasażerowie i tylko czekają, aż zatrzymasz się po drodze w McDonaldzie. Dalej jest tak samo. Wypakuj, ułóż w szafach i biegaj, dbaj, organizuj i płać za każdą fanaberię, zmieniaj im ga...