Przejdź do głównej zawartości

Kot też człowiek

Mam kota. Ponieważ ma on już 6 miesięcy, postanowiłem o nim znowu napisać. To bardziej wdzięczny temat od tego całego szajsu, który widzimy w mediach. Mam też wrażenie, że mały Lucjan jest bardziej inteligentny od większości polityków. Dlaczego tak myślę? Bo, mówiąc oględnie, nie sra tam, gdzie je.

Zacznę tak: super jest mieć kota. Nie wiedziałem, że to taki fajny, mały stworek. Małe miałem doświadczenia z kotami. W domu zawsze był pies, tak u nas, jak i u dziadków na wsi. Zawsze myślałem, że wolę psy. Dalej je lubię, ale teraz wiem, że wolę koty.

Mamy też w domu, jak już poprzednio mówiłem, królika, ale królik to zupełnie inna para kaloszy. Królik przy kocie to jak dekoracja. Jak ozdobna, plastikowa roślina. Chyba nawet nie wie, że żyje. Praktycznie wyłącznie oddycha, leży, je i robi pod siebie. Czasem głośno tupie. Szczerze powiedziawszy, to dałem się namówić na królika, bo myślałem, że one żyją około dwóch lat. Naprawdę tak myślałem. U mojego dziadka nigdy nie żyły dłużej. Siedziały w klatkach, żarły mlecze. Wiedziałem, że raczej nie umierały ze starości, ale mimo to średnią długość ich życia wziąłem za pewnik. I teraz za to płacę. Trzeba dać temu żreć, posprzątać, a pożytek żaden. Marne to takie. Potrawki nie ugotujesz, na czapkę też za małe.

Kot to zupełnie co innego. Inna jakość. Kot to straszna śmiechota.

Pędzi po domu w tę i z powrotem. Wszędzie go pełno. Otwierasz szafkę i już się pcha do środka. Do szuflady, na kominek, do kominka, pod kanapy. Jednocześnie jest inteligentny. Szybko się uczy. Na stoły, stoliki nie, na szafki w kuchni nie – wszystko zrozumiał, wystarczyło tylko trochę popsikać go wodą i już. Fajny nam się trafił osobnik. Nie paskudzi. Na firankach się nie wiesza, mebli prawie nie drapie, kabli nie gryzie. Robi do kuwety i póki co terytorium nie znaczy, więc w domu nie śmierdzi.

Koty zawsze miałem za niezależne zwierzęta, które robią to, co chcą i kiedy chcą. Nasz Lucjan też taki jest. Jak nie chce, to do ciebie nie przyjdzie, a i pogłaskać się nie da. Widzi, że go wołasz, ale ostentacyjnie odwraca się ogonem i odchodzi. A przy tym wszystkim jest też trochę inny. Może dlatego, że wzięliśmy go jako bardzo małego i jesteśmy jedyną rodziną, jaką ma. Mój syn gdzieś wyczytał, że jak kot wychowuje się z ludźmi i nie ma styczności z innymi kotami, to wszystkich traktuje jako jeden gatunek. Pozostaje pytanie, czy Lucjan uważa siebie za mniejszego człowieka, czy też myśli, że my wszyscy jesteśmy kotami, tylko trochę dziwacznymi?

Nasz kot może chodzić gdzie chce i spać, gdzie chce, ale nigdy nie idzie spać na górę, do sypialni, dopóki my nie pójdziemy. Choćby miał siedzieć do drugiej w nocy. Jak wszyscy już znikną, siedzi ze mną, śpi sobie obok i czeka, aż pójdę. Wstaje rano i wita się ze wszystkimi. Ewidentnie się wita, bo chodzi od jednego do drugiego, ociera się i daje „kisy”. Tak to nazywamy, bo trochę to wygląda, jak kocie całusy: kot po prostu dotyka swoim nosem twojego nosa. Dzieciom pozwala na wszystko. Dosłownie. Noszą go, przestawiają z miejsca na miejsce, tarmoszą; nic nie powie. Leży obok nich, trzymają na nim ręce i nogi, wrzeszczą, biegają, on nie wnika. Taki to kot.

Lucek zachowuje się też trochę jak pies. Zwłaszcza do mnie, ale to w końcu mój kot (jest nas wszystkich, ale mnie chyba uważa najbardziej). Łazi za mną krok w krok. Do kuchni, na górę, do łazienki, do pokoju; cokolwiek robię, kot jest koło mnie. Czyszczę królikowi, czyszczę jego kuwety, jest obok. Myję zęby, siedzi na blacie obok i patrzy, golę się, obserwuje w skupieniu. Siadam na muszli, siedzi obok i patrzy. Idę się kąpać, wchodzi pod prysznic i siada. Potem ja wchodzę i tak patrzymy się na siebie, aż w końcu kot wychodzi i mogę się wykąpać. On w tym czasie siedzi na dywaniku i wgapia się w kabinę. Czasami myślę, że on mnie po prostu nagrywa i potem publikuje te filmy w jakiejś kociej sieci, gdzie inne koty to oglądają i komentują, albo montują z tego filmiki, robią memy i śmieją się. Aha, spać też do mnie przychodzi. Ładuje się na łóżko, wchodzi mi pod pachę, przytula się i śpi. Aż do rana. I nie schodzi na dół, póki ja nie zejdę. Wiecie co? Jak idę spać i umyję już zęby, robię siku. Kot też wtedy robi. Wprawdzie nie myje jeszcze po sikaniu łapek, ale pewnie niedługo zacznie. Moja żona zresztą uważa, że on potrafi mówić, tylko nie chce nas wystraszyć.

Teraz o jedzeniu będzie. Na początek o głupim nawyku, w który wrobił mnie mój kochany synek. Wyczytał on gdzieś mianowicie, że jak się wraca z zakupów (czy ogólnie do domu), to trzeba coś kotu dać. Jakiś smakołyk, nie wiem, cokolwiek, bo kot myśli, że jak znikasz, to idziesz na polowanie. I jeśli wracasz z pustymi rękami, to jest smutny i ma cię za kiepskiego myśliwego. No cóż, ja chciałem, żeby Lucek myślał, że jestem dobrym myśliwym. Faktycznie, zaobserwowałem, że jak wracam z zakupami, to mi się dziwnie pląta pod nogami. Zacząłem więc dawać mu takie małe kiełbaski dla kotów, coś jak kabanosy, tylko strasznie śmierdzące, które można kupić pakowane po dziesięć sztuk w sklepach dla zwierzaków. Kot je pokochał. Do tego stopnia, że zaczął się ich domagać przy każdym powrocie. W dodatku podrósł, więc jedna kiełbaska przestała wystarczać, potem dwie i trzy. Zrobiło się ostro, więc postanowiłem zwalczyć nałóg i przestałem mu cokolwiek dawać. Błyskawicznie się na mnie obraził. Widziałem w jego oczach niemy wyrzut, ale że udało mi się ograniczyć podaż, więc w mojej ocenie i tak zostałem w końcu moralnym zwycięzcą. W jego oczach zacząłem pewnie uchodzić za kretyna, który nie potrafi upolować zwykłej kiełbasy.

I jeszcze o jedzeniu, ale teraz w nawiązaniu do pierwszego posta o kocie, czyli o „Mam kota”. Z dumą stwierdzam, że mój kot, Lucjan, nie je zbyt wiele suchej karmy. Daję mu suche do miski jak wstaje rano, żeby na szybko coś przetrącił, jak szykujemy dzieci do wyjścia, bo śniadanie dostaje dopiero około 9, jak już odprowadzę dzieci do szkoły. Zjada trochę tych dziwnych, śmierdzących chrupek, ale jakoś bez przekonania. Poza tym je same dobre rzeczy. Kocia karma, tak zwana „mokra”, składa się wyłącznie z mięsa. Lubi mięso. Zadowolony jest, pręży ogon, sierść mu się błyszczy. No i jest bardzo czujny, jeśli chodzi o nasze, ludzkie jedzenie. Zawsze wie, kiedy ktoś coś je. I pędzi, żeby się z nim podzielić. Poniżej lista rzeczy, jakie lubi jeść kot. Zaznaczam od razu, że on ich nie je jako posiłek, czy danie (poza czystym mięsem); raczej lubi je sobie posmakować, w niewielkich ilościach.

Mięso – w każdej postaci. Najchętniej wołowina, indyk i kurczak. Ludzie mówią, że koty nie lubią wieprzowiny. Mój lubi. Wszystko wsuwa na surowo, ale nigdy nie pogardził zwykłym, polskim kotletem czy karkówką z grilla. Wsuwa także podroby. Wędliny: kiełbasa, szynka, polędwica, baleron, wszystko jak leci. Do tego parówki, boczek, słonina (także wędzona).

Nabiał. Sery – absolutnie wszystkie. Żółte, pleśniowe, wędzone, mozzarella, feta, twaróg. Do tego mleko, śmietana, jogurty. Jeśli chodzi o jajka, to Lucjan je jajka na twardo i na miękko, ale najbardziej lubi jajecznicę (ulubione wersje to ta z kiełbasą, boczkiem lub słoniną, ale zajada także jajecznicę na cebuli czy zielonej cebulce).

Co jeszcze? Kurczak w chińskim sosie, spaghetti Bolognese, gulasz (wieprzowy i wołowy, obojętnie), chili con carne.

Czego kot nie lubi? Chleba, tortilli i czekolady, choć czasem skubnie trochę ciasta z pizzy. Nie przepada za ryżem i makaronem. Nie je paluszków ani precelków.

Czas na zakończenie.

Polecam kota. Naprawdę. W porównaniu do psa, mały wysiłek. Nie trzeba wychodzić na spacery, co było dla mnie wiecznym utrapieniem. Tutaj wszystko zostaje w domu: posprzątasz, jeść dasz i masz spokój. A frajda duża. Bo kot, z tego co widzę, wprowadza do domu zupełnie inną energię. Na wskroś pozytywną. Wystarczy na niego spojrzeć i już masz lepszy humor. Śmiejesz się. Kot jest bystry, inteligentny i nieprawdopodobnie ciekawski. A przy tym, w porównaniu do psa, jest domownikiem bardzo cichym. Ma to szczególne znaczenie dla mnie, ojca, który dzięki wrzeszczącej trójce dzieci kuli się w sobie na każdy hałas.

Aha, jeszcze jedno. Ostatnio kot nam zbiegł. Zaginął, znaczy. Wypuściliśmy go na ogródek i kot był i nagle go nie było. Szukaliśmy go, nawoływaliśmy, chodziliśmy po sąsiadach. Kot przepadł. Ja zrobiłem kilka rund po osiedlu, nic, kamień w wodę. Dzieci ryczą. Nie powiem, też mi się nieswojo zrobiło, choć starałem się robić dobrą minę. I kot wrócił. Nie, żeby tydzień później: nie było go wszystkiego pół godziny. Okazało się, że wlazł w uchylone okienko garażu, który jest pod nami. Okno zabezpieczyłem wcześniej kartonem, ale i tak wlazł. Nawoływaliśmy go oczywiście pod tym oknem, ale że nic się nie odzywał, to daliśmy spokój. Wylazł z niego niespodziewanie. Cały był w kurzu i pajęczynach. Ucieszyliśmy się na jego widok, a on nas na dzień dobry wszystkich pogryzł i podrapał. Wybaczyłem mu, bo wiedziałem, że to przecież wina Putina. Dwa dni był na nas obrażony, ale w końcu doszedł do siebie.

Aż strach, bo za tydzień jedziemy do Polski. Kota trzeba będzie odłowić spod kanapy (gdzie się chowa, jak ma stresa) i oddać do kociego hotelu. Jak przyjedziemy, to pewnie da nam popalić.

Może to zresztą nie koniec kłopotów z kotem. W końcu, było nie było, jest to kot serbski. Nie wiem, jaka będzie w Europie sytuacja za dwa lata, ale oby nie nałożyli na mnie kiedyś sankcji za posiadanie kota spoza NATO.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wypoczyn

Wróciliśmy z wakacji. Jak wspominałem wcześniej, w tym roku gościł nas Sopot, czyli niekwestionowana perła Bałtyku. Fajne były wakacje. Trzy tygodnie zleciały bardzo szybko. Nawet nie trzy, bo przecież droga sporo zajmuje. Obliczyłem, że w obie strony siedziałem za kółkiem w sumie 48 godzin. Dużo, ale mimo wszystko było warto. Podróż samochodem z Belgradu do Sopotu, nawet z jednym noclegiem po drodze, to wyczyn. W dodatku z jakichś dziwnych powodów zajmuje o wiele dłużej, niż pokazuje Google Maps. W ogóle, według mnie, wakacje, jeśli jedzie się na nie z małymi dziećmi, to dla rodziców trochę koszmar. Zorganizuj wszystko, spakuj, upchaj w samochodzie, a potem jedź dwanaście godzin, gdy z tylnego siedzenia słyszysz tylko wrzaski, kłótnie i narzekanie, że tyle to trwa, bo małe nie patrzą na to, że jadą jako pasażerowie i tylko czekają, aż zatrzymasz się po drodze w McDonaldzie. Dalej jest tak samo. Wypakuj, ułóż w szafach i biegaj, dbaj, organizuj i płać za każdą fanaberię, zmieniaj im ga...

Odzależnienie

Pamiętam, te czasy, gdy zakładałem sobie pierwsze konto mailowe. Dawno temu to było, gdy internet był już poniekąd powszechny, ale ludzie jeszcze nie do końca wiedzieli, jak i po co z niego korzystać. Tak samo było z pocztą elektroniczną. Wszyscy zakładali konta, ale nikt do nikogo maili nie pisał. Świat dopiero zaczynał się zmieniać. Ludzie mieli telefony Nokia, cierpliwie stukali do siebie esemesy i grali w węża. Od samego początku byłem „człowiekiem Interii”. Oprócz tego były jeszcze dwa główne portale: WP i Onet. Teraz jest ich cała masa, wszystko i wszyscy mają swoje strony, ale jeśli chodzi o internetowe miejsca typu „1001 drobiazgów”, ciągle, już od tylu lat, najbardziej liczą się te same trzy. Lubiłem Interię. Tam miałem konto, tam czytałem wiadomości „z kraju i ze świata”. Zawsze wydawała mi się lepsza od innych, choć to kwestia gustu, sensowniej ułożona i bardziej przejrzysta, z lepszą, czytelniejszą strukturą. Nawet teraz tak jest. Wszystko ma tam swoje miejsce, podczas gdy ...

Podróż w czasoprzestrzeni

Kilkakrotnie już, pisząc o Serbii, wspominałem, że jest to kraj pełen swoistych dziwactw. Niby nic, bo każdy kraj i każdy naród ma swoją specyfikę, która często jest mniej lub bardziej dziwaczna dla innych. Jest rzeczą całkowicie naturalną, że patrzymy na innych przez pryzmat stereotypów, uprzedzeń i własnego, lepszego od innych (bo podszytego narodowym poczuciem wyższości) światopoglądu. Te rzeczy z czasem tonują się i pozwalają spojrzeć na świat bardziej obiektywnie, na co wpływ ma wiele czynników, między innymi podróże, które podobno kształcą, choć przecież wiadomo, że kształcą tylko inteligentnych, bo głupim i tak nic i nigdy nie pomoże. Serbia ma swoje dziwactwa Niektóre mniej, niektóre bardziej odjechane. Serbowie, co ciekawe, patrzą na swój kraj dość bezkrytycznie. Oczywiście widzą biedę, korupcję, sprzedajnych polityków, są świadomi wszędobylskiego nepotyzmu i pewnej kastowości. Jednocześnie są dumni ze swojego kraju i z tego, kim są. Tam, gdzie inni widzą szarą biedę, śmieci i...

Stado szaleńców

Napiszę dziś coś o wariatach. O niebezpieczeństwach. O głupcach. Napiszę też o zwierzętach, bo to wszystko się jakoś dziwnie łączy. Czemu niby nie porozmawiać o szaleństwie? Czemu nie zastanowić się, jak go wyeliminować? Wiecie, jak obecnie wygląda Polska? Mamy 460 posłów i 100 senatorów. To władza tak zwana ustawodawcza. Do tego dochodzi rząd i prezydent, czyli władza wykonawcza. W obecnym rządzie mamy ponad 100 ministrów i wiceministrów, do tego dochodzą jacyś dyrektorzy. Celowo nie wspominam reszty partyjniaków i administracji niższego szczebla, bo ci akurat niewiele mogą; są tylko po to, żeby wykonywać i wdrażać. Dlaczego o tym mówię? Bo to wszystko mniej niż tysiąc ludzi. W kraju, który liczy ponad trzydzieści siedem milionów. Załóżmy, że to mniej więcej trzy tysięczne procenta, mniej więcej. Niewiele, prawda? Mówi się też, że w Polsce jest około 200 tys. członków różnych partii politycznych. To mniej więcej pół procenta całości. Też jakoś tak mało. Dlaczego o tym mówię? Dlatego, ...

Radość nieszczególna

Mamy oto środek czerwca. Piękny to czas, pod wieloma względami, choć pod innymi jest to czas typu „na dwoje babka wróżyła”. Jedni się szczerze cieszą, inni cieszą się nieszczególnie. Gdy byłem młody, uwielbiałem środek czerwca. Ten powiew radości, gdy nie jest ważne, jakie będą oceny na świadectwie, nie jest ważne, ile starzy będą o nie sapać, bo wakacje za pasem. A wakacje, wiadomo, szał i luzik. Teraz, gdy jestem dużo starszy, wiem, że moje dzieci tak samo do tego podchodzą, bo cały czas pytają, ile jeszcze do końca szkoły. Ja, jako rodzic, truchleję. Dla mnie wakacje to taki mały, osobisty koszmar, gdy mam całą trójkę na łbie od rana do wieczora, bo przecież wiadomo, że jedyną radością z posiadania dzieci są te krótkie momenty, kiedy są w szkole. Gdy są w domu, wszystko idzie inaczej. Kiesyś to się działo! Gdy wybrzmi ostatni dzwonek, człowiek był wolny. Wszyscy stawaliśmy się wtedy wolnymi ludźmi, teoretycznie uwolnionymi od okowów, choć w praktyce wielu z nas musiało wtedy jeździć...