Przejdź do głównej zawartości

Na Zachodzie, jak to mówią, bez zmian

Ameryka wybrała. Dnia 5 listopada AD 2024 Donald Trump pokonał Kamalę Harris w wyborach prezydenckich zdobywając 312 głosów elektorskich. Został tym samym 47 prezydentem Stanów Zjednoczonych Ameryki, a że wcześniej był 45 prezydentem, to i cieszy się chłop podwójnie.

Rozgrzewka przedwyborcza trwała w światowych mediach od dawna i mocno wszystkich wyczerpała. Wściekle atakowano Trumpa (często do wtóru dziwacznego rechotu pani Harris) i wyciągano wszelkie brudy, jednym słowem: jak zwykle. A teraz jest już po. Kurz opadł. Uspokoiło się wreszcie. Teraz wszyscy zastanawiają się, co dalej.

Szczerze, kibicowałem Trumpowi. Widziałem, co robi ekipa dziadzi Bidena. Widziałem, w którą stronę pchają (i jego, i nas). Widziałem (po raz trzeci, tanio wyliczam, ale niech będzie), jak wdzięcznie skaczą koło nich polskie pieski. Ile nas to wszystko kosztowało, to wszyscy wiemy. Zmiana była konieczna. Czasami, gdy źle idzie, trzeba zmienić cokolwiek.

Gdy ogłoszono wyniki, ucieszyłem się. Pomyślałem, oto Ameryka zaczyna się budzić. Ludzie przejrzeli wreszcie na oczy. Bo cała kampania była fascynująca. Szczuli Trumpa jak tylko mogli. Znieważali, ciągali po sądach. Zaangażowali każdego, kogo mieli. Wpompowali ciężkie miliony i mieli do dyspozycji prawie całe światowe media. I co? Nie pomogło. Amerykanie nie dali się wrobić w kolejne cztery lata dla ekipy, która ich oszukiwała i zubażała.

Bójmy się, mówili. Bestia pełznie do Białego Domu, pisali. Oto gęba opalona i włos biały, znaki szatańskiego opętania. Na trwogę bili politycy, skamlały gwiazdy scen. Nawet znani bokserzy się włączyli, a równie znana stacja TVN wysłała do USA ekipę, żeby chodziła po polskich dzielnicach i buntowała ludzi. TVP Info też zresztą wysłali swoich, ale ich w kalifornijskim Berkeley błyskawicznie okradziono.

Cały ten wysiłek, cała nagonka, do tego bezczelne zamachy; nic nie pomogło. Ludzie wybrali, pomyślałem. Może od Ameryki zacznie się wreszcie to przebudzenie, ten nowy wiatr, którego nam wszystkim potrzeba, żeby oczyścić świat i wymieść z niego stare śmiecie. Żebyśmy wszyscy mogli wreszcie żyć w zdrowiu, szczęściu i pomyślności.

Co teraz zrobi Trump?

Trump to businessman. Dla niego wszystko jest interesem. Jest bardzo pragmatyczny i jeśli ktoś myśli, że to antysystemowiec, że rebeliant, to się grubo zdziwi. Zna ludzi i ma swoją porcję brudu za paznokciami. Można się z nim dogadać, jak z każdym, ale to nie jest tak, że Trump zaraz skończy wojny i wszystko uleczy. Skończy to, co będzie chciał i uleczy to, co mu będzie pasowało. I pomoże tylko tym, z którymi mu będzie po drodze.

Usłyszałem niedawno od pewnego pana, który twierdził, że „Muszę to wiedzieć”, iż Trump jest dla nas lepszy, niż Biden, bo lepiej być podbitym ekonomicznie, niż martwym. Muszę przyznać, że coś w tym jest. Teraz ten pan pewnie bardzo się cieszy z wyniku wyborów. Trump mówił, że zakończy wojnę na Ukrainie w dwa dni. To oczywiście była figura retoryczna, ale niewątpliwie prezydent elekt wie, gdzie leży interes jego kraju. Prawdopodobnie dogada się z Rosją, choćby nieoficjalnie, a Ukrainę spuści po brzytwie. Kijów nie jest mu do niczego potrzebny, a Kreml zawsze się przyda.

Trump nie jest gołąbkiem pokoju. Jest za to wielkim przyjacielem Izraela. I wielkim przeciwnikiem Chin. Istnieje spora szansa, że przekieruje lornetkę znad Dniepru nad Jerozolimę. A potem nad Pacyfik. Tyle tylko, że raczej nie zastopuje wojen. Przypominam, że panią Harris sponsorowali technologiczni giganci. Pan Trump miał za sobą pieniądze pochodzące od amerykańskiej zbrojeniówki (niektórzy giganci i niektóra zbrojeniówka sponsorowały zresztą, jak zwykle, oboje kandydatów). Przypominam też, że to za prezydentury Trumpa rozbijała się nad Wisłą pani ambasador Mosbacher, traktując Polskę jak folwark, a Polaków jak pachołków.

Jest szansa, że za prezydentury Trumpa Rosjanie nas jednak nie zabiją. Że nie uda się, mimo usilnych starań polskich polityków, wplątać nas w wojnę z mocarstwem nuklearnym. Będziemy jednak musieli dźwigać ciężar bycia w sojuszu, a być może narzucony nam ciężar bycia gwarantem bezpieczeństwa dla kogoś, od kogo powinniśmy trzymać się z daleka. Zostaniemy wtedy zgnieceni i upodleni ekonomicznie, czemu przyklasną nasze tak zwane elity. Naszym dylematem będzie odwieczne: czy lepiej umrzeć stojąc, czy żyć na kolanach? Dylemat niewolnika.

Czy cieszymy się, że wygrał Trump? Ja mimo wszystko, tak. Co to dla nas, dla Polski zmieni? W gruncie rzeczy niewiele. Przynajmniej dopóty, dopóki sami się nie zmienimy. Ameryka wybrała dla siebie mniejsze zło, ale mniejsze nie zawsze oznacza lepsze, czy mniej groźne.

Patrzę na pana Trumpa i myślę sobie, że fajnie by było, gdyby wreszcie przyszedł ktoś, kto ma gdzieś te wszystkie układy. Gdyby, mając tę możliwość, chciał naprawić świat. Choćby tylko odrobinę. Trump ma pieniądze. Więcej mu nie potrzeba. Ma władzę. Ile można pożądać władzy, zwłaszcza w wieku 78 lat? Czy nie jest kuszące, panie Trump, zrobienie czegoś zupełnie innego? Ma pan szansę zmienić świat. Wyprostować go. Ma pan szansę przejść do historii jako ktoś, kto zakończył wojny, pomógł ludziom i rozpoczął zupełnie nową erę. Pomniki będą panu stawiać, z uwielbienia i szacunku, nie ze strachu, czy wyrachowania. Czy to nie jest kusząca perspektywa dla kogoś, kto ma już swoje miliony i swoje lata?

Mówią, nihil novi sub sole.

Ale… Przecież kiedyś musi przyjść ten pierwszy raz, kiedy mały krok dla pojedynczego człowieka stanowi wielki krok dla ludzkości.

Dwa jeszcze rzeczy.

Raz. Proponuję komuś założenie strony, bloga, nie wiem, może jakiegoś kanału w formule „Przed i Po”. Można by tam pokazywać osoby lub media, które w taki czy inny sposób pluły na Trumpa, a teraz wypinają od niego tyłek. Już widzimy mocny początek tego zjawiska. Wielu z tych, którzy przedtem dogadywali się z Bidenem teraz gratuluje Trumpowi. Biją mu brawo, skandują jego imię. Usuwają obraźliwe posty ze swoich stron. I z każdym dniem ich przybywa, bo nagle się przestraszyli, że Trump może im to zapamiętać. I słusznie się boją. On to zapamięta. Teraz całe redakcje nagle zmienią ton. Warto to udokumentować. Dla potomności. I dla śmiechu.

Dwa. Proszę na siebie uważać, panie Trump. Naprawdę. Wygrał pan wybory, ale do objęcia stanowiska jeszcze ponad dwa miesiące. Różne rzeczy mogą się jeszcze wydarzyć. Już nieraz się wydarzały. Nie wszyscy potrafią ładnie przegrywać.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wypoczyn

Wróciliśmy z wakacji. Jak wspominałem wcześniej, w tym roku gościł nas Sopot, czyli niekwestionowana perła Bałtyku. Fajne były wakacje. Trzy tygodnie zleciały bardzo szybko. Nawet nie trzy, bo przecież droga sporo zajmuje. Obliczyłem, że w obie strony siedziałem za kółkiem w sumie 48 godzin. Dużo, ale mimo wszystko było warto. Podróż samochodem z Belgradu do Sopotu, nawet z jednym noclegiem po drodze, to wyczyn. W dodatku z jakichś dziwnych powodów zajmuje o wiele dłużej, niż pokazuje Google Maps. W ogóle, według mnie, wakacje, jeśli jedzie się na nie z małymi dziećmi, to dla rodziców trochę koszmar. Zorganizuj wszystko, spakuj, upchaj w samochodzie, a potem jedź dwanaście godzin, gdy z tylnego siedzenia słyszysz tylko wrzaski, kłótnie i narzekanie, że tyle to trwa, bo małe nie patrzą na to, że jadą jako pasażerowie i tylko czekają, aż zatrzymasz się po drodze w McDonaldzie. Dalej jest tak samo. Wypakuj, ułóż w szafach i biegaj, dbaj, organizuj i płać za każdą fanaberię, zmieniaj im ga...

Odzależnienie

Pamiętam, te czasy, gdy zakładałem sobie pierwsze konto mailowe. Dawno temu to było, gdy internet był już poniekąd powszechny, ale ludzie jeszcze nie do końca wiedzieli, jak i po co z niego korzystać. Tak samo było z pocztą elektroniczną. Wszyscy zakładali konta, ale nikt do nikogo maili nie pisał. Świat dopiero zaczynał się zmieniać. Ludzie mieli telefony Nokia, cierpliwie stukali do siebie esemesy i grali w węża. Od samego początku byłem „człowiekiem Interii”. Oprócz tego były jeszcze dwa główne portale: WP i Onet. Teraz jest ich cała masa, wszystko i wszyscy mają swoje strony, ale jeśli chodzi o internetowe miejsca typu „1001 drobiazgów”, ciągle, już od tylu lat, najbardziej liczą się te same trzy. Lubiłem Interię. Tam miałem konto, tam czytałem wiadomości „z kraju i ze świata”. Zawsze wydawała mi się lepsza od innych, choć to kwestia gustu, sensowniej ułożona i bardziej przejrzysta, z lepszą, czytelniejszą strukturą. Nawet teraz tak jest. Wszystko ma tam swoje miejsce, podczas gdy ...

Podróż w czasoprzestrzeni

Kilkakrotnie już, pisząc o Serbii, wspominałem, że jest to kraj pełen swoistych dziwactw. Niby nic, bo każdy kraj i każdy naród ma swoją specyfikę, która często jest mniej lub bardziej dziwaczna dla innych. Jest rzeczą całkowicie naturalną, że patrzymy na innych przez pryzmat stereotypów, uprzedzeń i własnego, lepszego od innych (bo podszytego narodowym poczuciem wyższości) światopoglądu. Te rzeczy z czasem tonują się i pozwalają spojrzeć na świat bardziej obiektywnie, na co wpływ ma wiele czynników, między innymi podróże, które podobno kształcą, choć przecież wiadomo, że kształcą tylko inteligentnych, bo głupim i tak nic i nigdy nie pomoże. Serbia ma swoje dziwactwa Niektóre mniej, niektóre bardziej odjechane. Serbowie, co ciekawe, patrzą na swój kraj dość bezkrytycznie. Oczywiście widzą biedę, korupcję, sprzedajnych polityków, są świadomi wszędobylskiego nepotyzmu i pewnej kastowości. Jednocześnie są dumni ze swojego kraju i z tego, kim są. Tam, gdzie inni widzą szarą biedę, śmieci i...

Stado szaleńców

Napiszę dziś coś o wariatach. O niebezpieczeństwach. O głupcach. Napiszę też o zwierzętach, bo to wszystko się jakoś dziwnie łączy. Czemu niby nie porozmawiać o szaleństwie? Czemu nie zastanowić się, jak go wyeliminować? Wiecie, jak obecnie wygląda Polska? Mamy 460 posłów i 100 senatorów. To władza tak zwana ustawodawcza. Do tego dochodzi rząd i prezydent, czyli władza wykonawcza. W obecnym rządzie mamy ponad 100 ministrów i wiceministrów, do tego dochodzą jacyś dyrektorzy. Celowo nie wspominam reszty partyjniaków i administracji niższego szczebla, bo ci akurat niewiele mogą; są tylko po to, żeby wykonywać i wdrażać. Dlaczego o tym mówię? Bo to wszystko mniej niż tysiąc ludzi. W kraju, który liczy ponad trzydzieści siedem milionów. Załóżmy, że to mniej więcej trzy tysięczne procenta, mniej więcej. Niewiele, prawda? Mówi się też, że w Polsce jest około 200 tys. członków różnych partii politycznych. To mniej więcej pół procenta całości. Też jakoś tak mało. Dlaczego o tym mówię? Dlatego, ...

Radość nieszczególna

Mamy oto środek czerwca. Piękny to czas, pod wieloma względami, choć pod innymi jest to czas typu „na dwoje babka wróżyła”. Jedni się szczerze cieszą, inni cieszą się nieszczególnie. Gdy byłem młody, uwielbiałem środek czerwca. Ten powiew radości, gdy nie jest ważne, jakie będą oceny na świadectwie, nie jest ważne, ile starzy będą o nie sapać, bo wakacje za pasem. A wakacje, wiadomo, szał i luzik. Teraz, gdy jestem dużo starszy, wiem, że moje dzieci tak samo do tego podchodzą, bo cały czas pytają, ile jeszcze do końca szkoły. Ja, jako rodzic, truchleję. Dla mnie wakacje to taki mały, osobisty koszmar, gdy mam całą trójkę na łbie od rana do wieczora, bo przecież wiadomo, że jedyną radością z posiadania dzieci są te krótkie momenty, kiedy są w szkole. Gdy są w domu, wszystko idzie inaczej. Kiesyś to się działo! Gdy wybrzmi ostatni dzwonek, człowiek był wolny. Wszyscy stawaliśmy się wtedy wolnymi ludźmi, teoretycznie uwolnionymi od okowów, choć w praktyce wielu z nas musiało wtedy jeździć...