Przejdź do głównej zawartości

Euro 2020: mentalość petenta

Euro 2020, turniej, na który wszyscy czekali przez okrągły rok, dobiegł końca. Właściwie, to ciągle tam jeszcze grają, bo jest dopiero 5 lipca, ale Polacy definitywnie się z nim pożegnali. Remis z Hiszpanią i dwie porażki, w tym jedna zdecydowanie kompromitująca ze Słowacją ustawiły nas na ostatnim miejscu w grupie, z dokładnie jednym punktem. Szału nie ma.


Przyznaję, że nieczęsto miałem ostatnio szansę oglądać wyczyny reprezentacji Polski. Jakoś tak się nie składało. Raz, że zajęty jestem. Dwa, że nie mam polskiej telewizji, a w angielskiej poza oficjalnymi turniejami rzadko pokazują grających Polaków. Osiągnięcia poszczególnych generacji naszych Orłów znam z internetu, wyniki same rzucają się w oczy, choć w ciągu ostatnich lat niespecjalnie interesowało mnie, kto jest kim w reprezentacji, kto by chciał, kogo nie chciano i tak dalej.

Sporo przegapiłem

Przegapiłem mecz ze Słowacją, bo pracowałem i prawdopodobnie dobrze, bo bym się pewnie zdenerwował. Mecz z Hiszpanią odbył się 19 czerwca, w sobotę. Była to moja wolna sobota. Serce drgnęło, bo jak każdy Polak kocham piłkę i mając tak rzadką okazję zobaczenia naszych w akcji, po prostu nie mogłem tego przegapić. Wszystko zaplanowałem. Żona była w pracy. Położyłem moje bliźniaczki spać wcześniej, starszy grał w swoim pokoju na piętrze, obficie wyposażony w chipsy, colę i inne niezbędne duperele. Ułożyłem się wygodnie na kanapie, dokładnie naprzeciwko ekranu. Żeby było jak należy, polałem sobie tradycyjną lufkę i obejrzałem. Całe spotkanie, od początku do końca. Każdą minutę. I wiecie co? Nawet mi się podobało.
Nie, żebym od razu zasłabł z zachwytu. Mecz nie należał do najciekawszych, ale w końcu remis z Hiszpanią. Inna sprawa, że to nie jest już taka Hiszpania jak kiedyś, ale też i Anglia nie taka sama, Niemcy inne, Portugalia odległa, Francja nie tego, cóż, długo by można narzekać, ale wynik poszedł w świat.
Hiszpania cisnęła, Polacy cofnięci, wyraźnie liczyli na szybkie kontrataki w wydaniu swojego atutowego asa, czyli Roberta Lewandowskiego. Ładny gol Hiszpanów ustawił mecz na właściwym poziomie, ale piękna główka Lewandowskiego z trudnej pozycji przywróciła kibicom nadzieję. A potem karny. Tu pojawiły się emocje, trochę powygrażałem pięścią do ekranu, po cichu, żeby nie obudzić dzieci, a Hiszpanie skusili. Wtedy dopiero uwierzyłem, że można to wygrać. Wiecie co? Oglądałem z wypiekami do samego końca. Nie dlatego, że musiałem, czy że wypadało. Wcale nie dlatego, że Hiszpanie, mimo iż przeważali, grali tak sobie. Ja naprawdę chciałem, żebyśmy ten mecz wygrali. Można było. Był nawet słupek, po którym dobitka Lewandowskiego trafiła w bramkarza. Cóż, nie udało się i przed meczem ze Szwecją szans na awans już raczej nie było, żeby być szczerym, nawet na papierze.

Wspomniałem już, że było to moje pierwsze zderzenie z reprezentacją Polski od naprawdę długiego czasu. Pozwoliło mi to cieszyć się meczem bez zbędnego balastu wiedzy i bez równie niebezpiecznego bagażu oczekiwań. Spojrzałem na wszystko z właściwym dystansem. To zupełnie tak, jak gdyby ktoś przez dłuższy czas pił kiepskie piwo, a potem przestał i tylko okazyjnie uraczył się czymś lepszym. Gdy ten ktoś napije się w końcu tego samego, średniego, nazwijmy to, piwa, będzie mógł w pełni ocenić jego smak. Wiem, bo sam tak mam. Czasami otwieram butelkę whisky i od pierwszego łyka wiem, że to szajs. Potem przychodzi łyk drugi i trzeci. Po kilku dniach napój smakuje znośnie. Dopiero porównany z czymś lepszym, w pełni objawia swoje niedostatki.
Olśniło mnie. Zobaczyłem, jakie są problemy reprezentacji Polski. Tak po prostu. Bez zbędnego balastu.

1. Samotna Kaśka 

Robert Lewandowski to bardzo dobry piłkarz. Świetny napastnik, co udowodnił wiele razy. Potrafi grać i widać, że cieszy go to, co robi. W reprezentacji radzi sobie znacznie gorzej, niż w rodzimym klubie, ale i też presja klubowa jest innego kalibru. Tam strzela, a tu ciągle słyszy, że musi. Mówią, że nie może się odblokować, ale czy to prawda? Na zablokowanego nie wygląda. Ja zobaczyłem samotnego chłopa, grającego gdzieś tam z przodu i obarczonego wdzięcznym zadaniem pod tytułem “strzel dla nas worek goli”. Nikt nie myśli o tym, jak bidulek ma to zrobić, wszyscy tylko patrzą i czekają. One się stara, ale ile można (zabrakło świeżości, zawiodła taktyka)? Robert Lewandowski nie da rady przebiec połowy boiska, okiwać siedmiu ludzi i strzelić. Jest dobry, ale nie jest tym typem napastnika. Musi mieć ludzi grających na niego, a tego w naszym narodowym zespole nie ma. Prawo wielkich liczb. Im więcej zepół na niego gra, tym większe mamy szanse, że w końcu trafi. Bez żadnego “otwierania się” i temu podobnych głupot, trafi, bo potrafi. Tymczasem co? Po pierwszej połowie Polska ma dwa strzały na bramkę Hiszpanii, z tego żaden w jej światło. Tak się meczów nie wygrywa, nawet mając w składzie jednego z najlepszych napastników świata. Z pustego i Kaśka nie natrzepie.

2. Boski Diego 

Najlepiej, najprościej i najefektywniej jest grać w piłkę “grając piłką”. Aby to jednak robić, trzeba to potrafić. Nie każdy potrafi, a jeśli chodzi o naszych Orłów, potrafi to mało który. Nie wiem, dlaczego tak jest. Mieliśmy przecież wybitnych piłkarzy, czyli Polak też potrafi, choć obecnie większość nie potrafi. Dobre wyszkolenie techniczne to podstawa i rzecz bezdyskusyjna u tak zwanych zawodowców. Dobrze przyjąć, celnie podać, podbiec, wyskoczyć czy uderzyć - takie rzeczy po prostu trzeba umieć. Co, jeśli nie opanowało się tego warsztatu wystarczająco dobrze? Otóż, trzeba dobrze biegać. Albo się gra piłką, albo za nią goni. Tak też można, trzeba jednak mieć bardzo dobrą kondycję. Niestety, jest to kolejna rzecz, poza wyszkoleniem technicznym, której Polakom brakowało. Piłkarz Glik, przepraszam, że po nazwisku, po kwadransie gry wyglądał, jakby miał zaraz zejść. Dosłownie. Otwarte usta, dramatycznie walczące o każdy oddech, zupełnie jak u karpia przed Wigilią, jakieś plamy i wybrzuszenia na twarzy - facet wyglądał, jakby wszedł na murawę od razu po ciężkiej walce MMA. I to spojrzenie, przerażone, bo to dopiero początek meczu. Panowie, powtarzam: albo się gra, abo się goni. Można być technicznym średniakiem, a jednak skuteczną maszyną do gry w gałę. Gryź murawę, jeden z drugim, graj blisko przeciwnika, zabiegaj go, zamęcz i przeszkadzaj, ile się tylko da, ale biegaj. Nie sap. Bogiem a prawdą, był taki jeden, co biegał. Taki brodziaty, co na lewym skrzydle grał. Zrobił kilka akcji. Wszystkie takie same. Pędził szybko przed siebie, wpadał pomiędzy trzech Hiszpanów, próbował się kiwać, tracił piłkę i wracał zdyszany. W ten sposób to grało się trzy dekady temu, na skwerku koło śmietnika, wtedy to było dobre, bo każdy kiwał się ile mógł, a poza tym dzieciaki nie znają swoich ograniczeń. Zawodowy piłkarz powinien. Nie pędź, stary. Maradona tak grał. Wpadał pomiędzy kilku i robił, co chciał. Bo potrafił. Jak kto nie potrafi, to niech zostanie z tyłu, patrzy co się dzieje, dużo biega i przeszkadza. Jeśli boskości Bozia poskąpiła, to przynajmniej kondychę trzeba sobie wyrobić, żeby potem o własne nogi się nie potykać.

3. Kmicice 

Nietrudno zauważyć, że Polacy preferują piłkę defensywną. Wynika to z kilku powodów, a szkoda, bo jak wiadomo, najlepszą obroną jest atak i jak zaatakuje się przeciwnika, ale tak z odpowiednim rozmachem i zajadłością, to często gubi się on wtedy w obronie i cóż, wspomnianym już prawem wielkich liczb, jest większa szansa, że mu się szpilę wciśnie. Polacy grają odwrotnie. Bronią Częstochowy i wyraźnie liczą na szybkie kontrataki swojego najlepszego napastnika. W efekcie oddajemy mało strzałów i pozwalamy rozkręcić się przeciwnikom, co wyraźnie oddaje statystyka posiadania piłki. Mało tego. Obrońcy Częstochowy nie ciskają granatami w przeciwnika. Oni je po prostu odrzucają, a granaty wracają jak bumerangi. Polscy defenderzy nie patrzą, co robią. Wykopują piłkę byle dalej. Niemal każda interwencja w obrębie własnego pola karnego to dalekie, rozpaczliwe wybicie, nie ważne, na aut, na róg czy po prostu w pole, Panu Bogu po oknach. Oddajemy w ten sposób za darmo całą masę piłek, zamiast na spokojnie i na chłodno próbować pognębić przeciwnika, który ośmielony naszą nieudolnością podtacza kolubrynę coraz bliżej naszej bramki.

4. Taksówkarz 

- Ja poproszę teraz pana o osobistą refleksję. Postawię panu pytanie. Gdyby urodził się pan jeszcze raz, kim chciałby pan zostać?
- Ja chciałem być Bogusławem Radziwiłłem, tym z “Potopu”. Ale ja bym to wszystko inaczej poprowadził.
- Proszę pana, to nie jest dobra osobista refleksja. Powie pan po prostu, chciałbym zostać taksówkarzem, okey?
- Nie, ale ja bym nie chciał zostać taksówkarzem drugi raz.

Kto pamięta, ten się śmieje, kto nie zna, niech żałuje. To ze “Zmienników” Stanisława Bareji.
Mam wrażenie, że z polskimi piłkarzami jest podobnie, jak z Jackiem Żytkiewiczem. Znakomita większość wygląda, jakby wcale nie chciała być tam, gdzie właśnie jest. Nie ma w nich radości. Nie cieszy ich to, co robią, bo prawdopodobnie traktują to jak ponury obowiązek, jak robotę, do której się chodzi, bo się musi. Wiem coś o tym. Ja też nie pracuję, ja chodzę do roboty, a z takim podejściem drugiej Japonii zbudować się nie da. Rozumiem, że stres, że obciążenie, bo wszyscy oglądają, że oczekiwania i tak dalej, ale wierzcie mi, nie tędy droga. Piłkarze do reprezentacji są wybierani według jakiegoś dziwnego klucza i może poza Lewandowskim, który wie, po co tam jest, są wyraźnie zaniepokojeni tym, że z jakiegoś niezrozumiałego powodu każe im się grać w piłkę. Jeśli musisz coś zrobić, a nie chcesz, nie dajesz z siebie nic, poza absolutnym minimum. Nie wkładasz w to serca. To procentuje i przekłada się na jakość tego, co masz do zaoferowania. Niestety, ci co stoją z boku wyraźnie to widzą. Nie każdy musi być taksówkarzem i nie ma w tym nic złego. Wspaniale jest robić to, co się lubi, choć większość niestety ma odwrotnie. Zawsze zastanawiało mnie, że w kraju liczącym prawie 38 milionów ludzi, gdzie prawie każdy młody chłopak lubi kopać piłkę, nie znajdzie się jedenastu, którym bieganie za nią sprawi radość.

5. Mentalność petenta 

Teraz najlepsze. Wszystko, o czym powiedziałem, to taktyka, technika i kondycja. Wiadomo, że pozostało jeszcze jedno. Głowa. Tu właśnie jest pies pogrzebany. Nasi reprezentanci, nasze “Orły”, zawsze będą przeciętniakami, bo sami się za takich uważają.
Mentalność polskiego piłkarza nie różni się wiele od mentalności przeciętnego Polaka. Jako naród, sami stawiamy się poniżej innych. Paradoks? Trochę tak, bo przecież równocześnie uważamy się za lepszych od absolutnie wszystkich.
Od dawna wmawia się nam, że to, co na Zachodzie, jest lepsze. Pokutują w nas dziesięciolecia galopującego socjalizmu, dobrze posmarowane odwiecznym kompleksem: tym, że tak bardzo chcemy należeć do Europy, a nie do Wschodu. Od zawsze TAM był kolor, a TUTAJ szarość. TAM dolary, a TU tylko złote. TAM Fordy, a TU Maluchy. Najgorsze jest to, że sami w to wierzymy.
Byle patałach, który przyjeżdża do Polski z papierkiem z zachodniej uczelni, jest u nas traktowany jak światowej klasy specjalista i stawiamy go znacznie wyżej, niż tych wykształconych lokalnie. Dlaczego? Przyjedźcie do Anglii. Zobaczcie sami, jaka jest tu jakość wykształcenia. Niejeden złapie się z głowę. Nigdy nie rozumiałem, dlaczego Polacy wstydzą się tego, kim są i tego, co mają. Nasza tożsamość narodowa została stłamszona i długo jeszcze zejdzie, żeby ją odzyskać. Wierzcie mi, nie mamy się czego wstydzić. Przyjedźcie do mnie. Spróbujcie angielskiego chleba i pomidorów kupionych w Sainsburym. Skosztujcie czekolady Cadbury i postawcie ją koło Wedla. Angielskie piwo, wędliny, sery, słodycze. Angielska jakość - wpuście tu do domu polskiego budowlańca, elektryka, hydraulika, a włosy staną mu na głowie. Idźcie do lekarza i zobaczcie, co tam się wyprawia. Idźcie na basen, do kina, przejedzcie się autobusem. Napijcie się piwa w pubie i spróbujcie wynająć mieszkanie, a zobaczycie, co wam pokażą. Przejdźcie się po popularnych sklepach typu ASDA, TK MAXX, PRIMARK i ALDI, a nie zapomnijcie o IKEA. Porozmawiamy, kto i czego powinien się wstydzić.

Polscy piłkarze

Dokładnie tak samo jest z polskimi piłkarzami. Oni mentalnie ciągle żyją za Żelazną Kurtyną. Cały czas uważają, że jak się gdzieś idzie, to trzeba być cichym i pokornym, bo przecież jesteśmy tymi gorszymi. Nie jesteśmy. I jeśli nie jesteśmy lepsi, to na pewno nie jesteśmy gorsi. Polski piłkarz ma mentalność petenta, człowieka, który wchodzi do urzędu, czy sklepu i od razu wbija wzrok w podłogę, przygarbia się i cichnie. Bo jest tym gorszym. Dzień wcześniej, przed meczem mówi sobie: “cholera, jutro gramy z Hiszpanią”. To nie jest mentalność zwycięzcy, a bez niej ciężko jest coś wygrać. Jeśli nie wierzysz, że masz szansę, to nie ma sensu w ogóle wychodzić na murawę. Kibice też nie pomagają. Mówią: “to Hiszpania. Nie mamy szans”. Czy ktoś powiedział, że nie mamy, czy tylko sami w to uwierzyliśmy? Niech PZPN zainwestuje w dobrych psychologów sportowych, takich z prawdziwego zdarzenia, a nie przyjmowanych po znajomości. Wypierzcie piłkarzom mózgi z zachodniego brudu. Niech uwierzą w siebie. Wtedy zaczną grać. Przestaną się bać i zaczną cieszyć piłką. Mentalność petenta była dobra w latach osiemdziesiątych. 

Kiełbasy do góry! 

Mecz z Hiszpanią można było wygrać. Tak samo jak ze Słowacją i ze Szwecją. Nie jesteśmy od nikogo gorsi. Każdy czasem przegrywa i to jest normalne. Cieszmy się tym, co robimy i tym, kim jesteśmy. Bądźmy z tego dumni. 
Nie śpiewajmy "Nic się nie stało..."
Kiełbasy do góry i golić frajerów!





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Świat wielowarstwowy

Oto mamy świat, w którym codziennie nas straszą. Media karmią lękiem, polityka podsyca psychozę, a my – zajęci przetrwaniem – tracimy zdolność logicznego myślenia. PIERWSZA WARSTWA Na początku proponuję popatrzeć na to. Wklejam link . Dobrze by też było skopiować sam tekst, bo rzeczy w internecie mają dużą łatwość znikania, ale jest za długi (zresztą to tylko fragment, bo reszta tekstu dostępna po opłaceniu subskrypcji). Wkleję tylko kilka fragmentów, jakby co, jakby coś znaczy poznikało… „Straszą nas każdego dnia.  [...]  Histeria to mało powiedziane, to jest psychoza wojenna.  [...]  Włącza pan telewizor i co? Czuje pan wojnę? I wojenną propagandę? – Jak tylko wcisnę guzik, swąd po pokoju się roznosi, zapach prochu, amunicji, trupa i czego tam jeszcze. Histeria to mało powiedziane, to jest psychoza wojenna. Dziwna mieszanka – owszem, dziennikarze autentycznie się nakręcają, powrócił jakiś rodzaj oszołomstwa, dawno przecież wyśmianego. To bardzo widoczne w ich reakc...

Piętnasty patrzy z kąta

Monolog zapomnianego dnia w brudnym świetle listopada. Oficjalnie to tylko kolejny dzień w kalendarzu. Nieoficjalnie — zapomniany lokator czasu, który od lat obserwuje, jak inne daty tańczą na jego ciszy. Nikt nie bije mu braw, ale wszyscy przechodzą przez niego. A on czeka. I pamięta. MONOLOG PIĘTNASTEGO Siedzę w kącie kalendarza jak nieudany lokator, jak plama po kawie, której nikt już nie próbuje zetrzeć. Piętnasty Listopada. Bez bohaterów, bez katastrof, bez nachalnej świętości. Nikt nie celebruje mojego istnienia — może poza tym jednym gołębiem, który zdechł pod przystankiem. Nic, tylko stęchłe powietrze, mokra kurtka i ktoś, kto znowu zapomniał wyrzucić śmieci. Pachnę tanim papierosem i cichą rezygnacją. Jedenasty znów urządza karnawał na grobach. Wciąga historię za włosy, pudruje jej kości i każe tańczyć walca w rytm werbli, o które nikt nie prosił. Flagami wachluje trupy, a orkiestra duchów gra hymn na pękniętych żebrach. Dwunasty przeżuwa wspomnienia po spadających gwiazdach j...

Moralność świniowata

W języku polskim istnieje taki popularny zwrot jak moralność Kalego . Głęboko zakorzeniony, zszedł prosto z kart powieści Henryka Sienkiewicza. Ciekawe, czy w szkołach jest jeszcze „W pustyni i w puszczy”? Ciekawe, czy w tych dziwnych czasach w ogóle można jeszcze takich słów używać? Może być, że obecnie nie jest to zbyt politycznie poprawne dzieło. Podobnie jak film, którego oglądanie mogłoby zapewne grozić utrwalaniem pewnych stereotypów. Ale ja w sumie nie o tym. Pozwólmy wypowiedzieć się autorowi: Pojęcia o złem i dobrem miał także aż nadto afrykańskie, wskutek czego między nauczycielem a uczniem zdarzyła się pewnego razu taka rozmowa: — Powiedz mi — zapytał Staś — co to jest zły uczynek — Jeśli ktoś Kalemu zabrać krowy — odpowiedział po krótkim namyśle — to jest zły uczynek. — Doskonale! — zawołał Staś — a dobry? Tym razem odpowiedź przyszła bez namysłu: — Dobry, to jak Kali zabrać komu krowy. Moralność Kalego Jest to frazeologizm, który oznacza nic innego, jak tylko podwójną mora...

Żalnik

All Saints’ Day. Allerheiligen. La Toussaint. Tutti i Santi. Día de Todos los Santos. Mindenszentek napja. Svátek Všech svatých. Svi sveti. Ziua Tuturor Sfinților. Araw ng mga Santo. Czyli: nasze rodzime Wszystkich świętych, tradycyjnie celebrowane pierwszego listopada. Definicja: jest to czas, gdy „chodzimy na groby” (ci bardziej tradycyjni), lub nie (ci bardziej nowocześni) i wspominamy naszych bliskich (lub trochę dalszych), których już między nami nie ma, czyli tych, którzy opuścili już ten łez padół i przenieśli się do lepszego świata (takie jest powszechne mniemanie) i wolni od ziemskich zmartwień pasą się spokojnie na niebiańskich łąkach. W niektórych krajach, tych niepoważnych (według oficjalnej propagandy), jest to poważne, podniosłe święto. W innych karach, tych bardzo poważnych i poważanych, takiego czegoś już praktycznie nie ma. Jest coś w stylu zakładania masek, wycinania dyniek, czy łażenia po domach i żebrania o cukierki. To taka zabawa, nic poważnego, nic zdrożnego, ale...

Proszek z banana kontra woda z mózgu

Banany, młotek i ratowanie planety — brzmi jak dowcip, ale w epoce pseudoekologii to już prawie rzeczywistość. Ekologia potrafi być piękna i sensowna, ale równie często zamienia się w absurd. Dziś zamiast zdrowego rozsądku mamy regulacje, podatki i ideologie, które bardziej przypominają eksperymenty na ludziach niż troskę o środowisko. Bananowa skórka Jakiś czas temu zobaczyłem gdzieś, chyba na Facebooku to było, ciekawy tekst o tym, jak potraktować skórkę po zjedzonym bananie. Otóż nie należy jej w żadnym wypadku wyrzucać do kosza. Przynajmniej nie bezpośrednio. Dużo rozsądniej jest taką skórkę pociąć na mniejsze kawałki i ususzyć, ale tak dokładnie i przez kilka dni. Gdy skórka jest już całkowicie twarda, rozbijamy ją młotkiem na proszek i wtedy można to już śmiało wrzucić do kosza – korzyść taka, że proszek zajmie o wiele mniej miejsca. W tym wszystkim chodziło oczywiście o ratowanie planety. Prawdopodobnie poprzez produkowanie mniejszej ilości koszy z odpadami i, mimo że nikt nie p...