Przejdź do głównej zawartości

Wielkanocny

Wielkanoc to kwintesencja chrześcijaństwa. Najważniejsze święto dla człowieka religijnego. Tym mniej religijnym pozostają zamienniki w postaci polowania na czekoladowe jajeczka i tradycyjnego, świątecznego obżarstwa. Chyba że kryzys cię docisnął i nie będziesz miał za co świąt wyprawić.

Zbliża się Wielkanoc. Jak zwykle, bo koło się obraca i czas ucieka. Ciekawe jest, że co roku te same okazje prowadzą nas krętymi ścieżkami do czasem przecież zupełnie odmiennych przemyśleń. Tak więc nie będzie tym razem nic o Gessler (Wielkanocne pierdoły) i nie wyciągnę nic z żadnego ze znanych i durnowatych portali, gdzie coraz mniej włada się językiem polskim, a coraz bardziej żeruje na ludzkiej głupocie i strachu. Choć może powinienem, bo pierwsze wielkanocne kwiatki już jak widzę, kwitną.

Wielkanocne zakupy

Robiłem zakupy w sklepie. Z żoną. Kupowaliśmy zwyczajowe, codzienne głupoty, ale w sklepie było już pełno głupot wielkanocnych. Tutaj Serbia nie różni się od większości miejsc na świecie. Kończą się Walentynki, potem jest Dzień Kobiet (bardzo dla Serbów ważny) i zaraz atakują człowieka te wszystkie króliki, jajka i uśmiechnięte owieczki. Kupmy im już coś teraz, powiedziała żona, póki jest. Dobra, powiedziałem ja, kupmy, bo i tak kiedyś musimy to kupić. No bo wiadomo, jak jest. Dziewczynki w szkole mają o “Easter”. Już w ostatnim tygodniu marca kolorują obrazki z kurczakami i jajeczkami, są podekscytowane. Syn, który ma już prawie 12 lat, jest mniej podekscytowany zbliżającymi się świętami, bardziej tym, że będzie wolne od szkoły. Młode będą miały swój Easter egg hunt i starszy też im pomoże i razem będą mieli kupę śmiechu. A o to przecież w tym chodzi. To znaczy, teraz głównie o to chodzi.

Nie będę pisał, o co kiedyś chodziło i jak to drzewiej bywało, przynajmniej nie przy tej okazji. Teraz napiszę o czymś innym, zgodnie z tym, jakimi torami moje myśli płynęły.

“Express Biedrzyckiej”

Dwa tygodnie temu nie wiedziałem, że “Express Biedrzyckiej” istnieje ani że to podcast Super Expressu. Nie kojarzyłem pani prowadzącej (teraz sobie nieco doczytałem) i nic mnie z tym kanałem nie łączyło. Nie łączy mnie zresztą nadal i go nie oglądam. Zaproszeni goście są przeważnie ci sami, co gdzie indziej. Czasem jest tam mądrzej, czasem głupiej, jak wszędzie, a ja po prostu nie mam aż tyle czasu. Kanałów jest wiele i trzeba jakoś niestety wybrać. Ten akurat odcinek wysłuchałem w sporej części i przyznaję, że był dość dobry, choć słuchałem tylko dlatego, że akurat coś gotowałem i nie było nic nowego na kanałach, które subskrybuję.

Odcinek, który obejrzałem, jest zatytułowany: “Jesteśmy prowadzeni do katastrofy” (link, jeśli ktoś by chciał posłuchać). Fragment, który przykuł moją uwagę to mniej więcej 12:30 (później jeszcze 16:20, gdzie do tematu, komentując inflację, odnosi się gość prowadzącej, czyli Kazimierz Krupa, redaktor, radca i członek). Zasadniczo chodzi o to, że Polacy muszą więcej wydać na święta, czy też po prostu “kupować mniej, ze względu na gigantyczną inflację”. Posłuchajmy dalej. “Te wszystkie historie, z którymi mamy do czynienia w sklepach, no i pensje jednocześnie, które nie nadążają za inflacją (...) sprawiają, że przybywa tych, którzy mówią “pas” i w tym roku w ogóle świąt obchodzić nie zamierzają”.

Na czym polega Wielkanoc

Pomyślałem sobie, że to dziwne. Wielkanoc to najważniejsze święto dla chrześcijanina. To ukoronowanie wiary. Wszystko zmierza właśnie do tego. Jezus, to prawda, kiedyś tam się urodził i to do dziś jest radosne, bo nam Mikołaj przynosi pod choinkę, ale potem jest przecież Środa Popielcowa, Wielki post, Wielki Tydzień i Triduum Paschalne, które celebrują mękę, śmierć i zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. Tak mnie kiedyś nauczano w dusznych salkach katechetycznych i w to właśnie wierzyli ludzie przez ostatnie prawie już tysiąc siedemset lat. Wielkanoc, to święto kościelne. Chodzi w nim o wiarę. To, że przy okazji radośnie się świętuje i dużo się je, wyszło z czegoś innego. Kiedyś jedzenie nie było takie powszechne, jakim jest dzisiaj. Ludzie raczej głodowali, a jedzenie było dla nich czymś wyjątkowym, ważnym. Dlatego nasze babcie tak bardzo lubią nas karmić; dla nich jedzenie ma zupełnie inny wymiar. My często żywność wyrzucamy, ale pomyślmy, jak ludzie mogli świętować sto lat temu? Śmiejąc się, tańcząc i jedząc. Nie mieli nic innego, poza ciężkim życiem, wypełnionym pracą. Świętowali bardzo ogniście dwa razy w roku, na Boże Narodzenie i Wielkanoc. To było dla nich wyjątkowe i na to czekali. To miało dla nich urok i niepowtarzalny smak, ale ciągle bardzo ważny był w tym aspekt religijny.

Za moich młodych czasów też tak było, choć nie do końca. Religia jeszcze się jakoś trzymała, bo spajała masy w opozycji do “komuny” i mama nas też do kościoła ganiała, choć szczerze powiem, że zaczęło się to trochę zmieniać i to, na co się głównie czekało, to dni wolne od szkoły i wyżerka. Niestety. Jajka i te wszystkie kiełbasy i balerony, które smakowały i których przecież na co dzień nie było.

Najważniejsza jest przecież tradycja

W podcaście Super Expressu padły słowa o nieobchodzeniu Wielkanocy.

Kiedyś pisałem o tym, że Boże Narodzenie zamieniło się w Christmas, a Wielkanoc w Easter. Tyle tylko, że to ciągle święta o charakterze religijnym. Mówienie, że z powodu dziur w budżecie obchodzić się Wielkanocy nie będzie, brzmi trochę dziwnie, bo wychodzi na to, że najważniejszy jest tu jednak aspekt gastronomiczny. Tak jakby nie można celebrować “przejścia” Jezusa bez tej całej spożywczej otoczki. Można iść do kościoła, pogrążyć się, nie wiem, w zadumie, czy czymś innym, jakoś sprawę przeżyć duchowo, ugotować cztery jajka i kupiwszy dwadzieścia deka baleronu zjeść z bliskimi uroczyste, choć skromne śniadanie. I potem leżeć sobie spokojnie na sofie, oglądając “Samych swoich”. Przecież dawniej też różnie bywało i jedni świętowali bardziej, a inni mniej wystawnie. Jeszcze inni wcale nie świętowali albo dzielili się jajeczkiem podczas Wigilii, bo najważniejsza jest przecież tradycja. Czyli, co tutaj jest tą tradycją? Wychodzi na to, że skoro bez pieniędzy świąt urządzić, czy obejść nie można, to jedzenie, znoszenie siatek z zakupami, krojenie sałatki i pieczenie placków jest ich głównym sensem. Czyli biedny nie poświętuje, choć mnie raczej wydaje się, że to, iż jesteś biedny, niekoniecznie musi oznaczać, że masz mieć nasrane na podwórku. Można być biednym, ale czystym.

Jeśli jesteś religijny, to świętuj, jak trzeba, a jeśli nie jesteś, albo jesteś niewierzący, to jaki w ogóle ma sens obchodzenie Wielkanocy? Co powiedziawszy, przejdę do dalszej części wywodu, czyli do złożenia konstruktywnej samo obywatelskiej krytyki, czy też samokrytyki obywatelskiej, zależy, jak kto woli.

Wyznanie katolika

Też w sumie powinienem powiedzieć, że obchodzić nie będę. Bo, z ręką na piersi, aspekt religijny nie jest u mnie na pierwszym miejscu.

Nie chodzę do kościoła, a jeśli już, to z jakichś specjalnych okazji. Owszem, nie kradnę, nie zabijam i nie pożądam, ale też nie pamiętam, aby dzień święty święcić. I nie chodzi tu o moje przekonania ani o to, że katolicyzm nieprawdopodobnie skostniał i niestety niespecjalnie pasuje do nowych czasów. Jestem katolikiem, ale nie praktykuję. Dzieci ochrzczone, syn starszy był w komunii, czyli niby wszystko OK, ale przecież nie gnam ich do kościoła co niedziela i o Bogu im nie tłumaczę. Nie mam więc prawa mówić o obchodzeniu świąt, choć przecież gotuję jajka, z koszyczkiem biegnę (przynajmniej święciłem w Anglii, w Serbii nawet bym nie wiedział, gdzie z tym iść) i jem śniadanie, choć dla dzieci nie jest to nic wyjątkowego, ot, zwykłe śniadanie, składające się z wszystkiego, czego one nie jedzą. Nie opowiem też córkom o Jezusie, bo tego nie pojmą, a w szkole nie ma religii, tylko religioznawstwo. Ale zorganizuję im zabawę w szukanie czekoladowych jajek. Wniosek: jestem zakłamanym człowiekiem, niedobrym katolikiem i wredną świnią.

Zamienniki, czyli życie w matrixie

Komercja i nachalna reklama. Otacza nas zewsząd. Wszędzie jest coś, co podpowiada ci, jak żyć. Nikt nie zaprzeczy. Wychowujemy swoje dzieci inaczej, niż kiedyś wychowywano. Mniej w tym religijnej zadyszki, ale i znacznie mniej poważnego, religijnego podejścia. Szkoła dokłada swoją cegiełkę i tak krok po kroku świat i wszystko, co robimy, staje się coraz bardziej świeckie. Co jest smutne. Z kilku powodów i niekoniecznie z tego, że mało już zostało rzeczy, które trzymają nas razem i dlatego oddajemy coraz bardziej pola tym, których ich religia spaja i czyni mocniejszymi. Staliśmy się słabi, nie wolno nam mówić tego, co myślimy, nie możemy za siebie decydować i przez to ci, którzy nami rządzą, wrabiają nas, w co tylko chcą. Jednocześnie znaleźliśmy sobie idealne, wygodne zamienniki dla tego, co kiedyś stanowiło treść życia naszych ojców i dziadków. Mamy prawo to robić, owszem, bo każdy ma, tylko czasem te zamienniki, jeśli tak głębiej pomyśleć, nie są zbyt wiele warte. I tak to zostawię. Niech każdy do tego wywodu podstawi sobie, co sam chce.

Zebrałem to wszystko, co kupiłem dla dzieci (wszystkie produkty ze zdjęcia) i zrobiłem trochę dodawania i mnożenia. Wyszło mi 10126 kalorii (wszystko razem). Oznacza to, że aby to spalić, każde z nich musiałoby biegać przez 4 godziny bez przerwy.

To kto tu jest głupi? Jak ma się do rzeczywistości mój własny świąteczny zamiennik? Bo tak mi się wydaje, że dla zdrowia moich dzieci, skoro już nie mówię im nic o Jezusku, byłoby lepiej, gdybym był ubogi i z tego powodu zdecydował się nie obchodzić Wielkanocy.

Takie to zmiany w świecie zaszły. 



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wypoczyn

Wróciliśmy z wakacji. Jak wspominałem wcześniej, w tym roku gościł nas Sopot, czyli niekwestionowana perła Bałtyku. Fajne były wakacje. Trzy tygodnie zleciały bardzo szybko. Nawet nie trzy, bo przecież droga sporo zajmuje. Obliczyłem, że w obie strony siedziałem za kółkiem w sumie 48 godzin. Dużo, ale mimo wszystko było warto. Podróż samochodem z Belgradu do Sopotu, nawet z jednym noclegiem po drodze, to wyczyn. W dodatku z jakichś dziwnych powodów zajmuje o wiele dłużej, niż pokazuje Google Maps. W ogóle, według mnie, wakacje, jeśli jedzie się na nie z małymi dziećmi, to dla rodziców trochę koszmar. Zorganizuj wszystko, spakuj, upchaj w samochodzie, a potem jedź dwanaście godzin, gdy z tylnego siedzenia słyszysz tylko wrzaski, kłótnie i narzekanie, że tyle to trwa, bo małe nie patrzą na to, że jadą jako pasażerowie i tylko czekają, aż zatrzymasz się po drodze w McDonaldzie. Dalej jest tak samo. Wypakuj, ułóż w szafach i biegaj, dbaj, organizuj i płać za każdą fanaberię, zmieniaj im ga...

Odzależnienie

Pamiętam, te czasy, gdy zakładałem sobie pierwsze konto mailowe. Dawno temu to było, gdy internet był już poniekąd powszechny, ale ludzie jeszcze nie do końca wiedzieli, jak i po co z niego korzystać. Tak samo było z pocztą elektroniczną. Wszyscy zakładali konta, ale nikt do nikogo maili nie pisał. Świat dopiero zaczynał się zmieniać. Ludzie mieli telefony Nokia, cierpliwie stukali do siebie esemesy i grali w węża. Od samego początku byłem „człowiekiem Interii”. Oprócz tego były jeszcze dwa główne portale: WP i Onet. Teraz jest ich cała masa, wszystko i wszyscy mają swoje strony, ale jeśli chodzi o internetowe miejsca typu „1001 drobiazgów”, ciągle, już od tylu lat, najbardziej liczą się te same trzy. Lubiłem Interię. Tam miałem konto, tam czytałem wiadomości „z kraju i ze świata”. Zawsze wydawała mi się lepsza od innych, choć to kwestia gustu, sensowniej ułożona i bardziej przejrzysta, z lepszą, czytelniejszą strukturą. Nawet teraz tak jest. Wszystko ma tam swoje miejsce, podczas gdy ...

Podróż w czasoprzestrzeni

Kilkakrotnie już, pisząc o Serbii, wspominałem, że jest to kraj pełen swoistych dziwactw. Niby nic, bo każdy kraj i każdy naród ma swoją specyfikę, która często jest mniej lub bardziej dziwaczna dla innych. Jest rzeczą całkowicie naturalną, że patrzymy na innych przez pryzmat stereotypów, uprzedzeń i własnego, lepszego od innych (bo podszytego narodowym poczuciem wyższości) światopoglądu. Te rzeczy z czasem tonują się i pozwalają spojrzeć na świat bardziej obiektywnie, na co wpływ ma wiele czynników, między innymi podróże, które podobno kształcą, choć przecież wiadomo, że kształcą tylko inteligentnych, bo głupim i tak nic i nigdy nie pomoże. Serbia ma swoje dziwactwa Niektóre mniej, niektóre bardziej odjechane. Serbowie, co ciekawe, patrzą na swój kraj dość bezkrytycznie. Oczywiście widzą biedę, korupcję, sprzedajnych polityków, są świadomi wszędobylskiego nepotyzmu i pewnej kastowości. Jednocześnie są dumni ze swojego kraju i z tego, kim są. Tam, gdzie inni widzą szarą biedę, śmieci i...

Stado szaleńców

Napiszę dziś coś o wariatach. O niebezpieczeństwach. O głupcach. Napiszę też o zwierzętach, bo to wszystko się jakoś dziwnie łączy. Czemu niby nie porozmawiać o szaleństwie? Czemu nie zastanowić się, jak go wyeliminować? Wiecie, jak obecnie wygląda Polska? Mamy 460 posłów i 100 senatorów. To władza tak zwana ustawodawcza. Do tego dochodzi rząd i prezydent, czyli władza wykonawcza. W obecnym rządzie mamy ponad 100 ministrów i wiceministrów, do tego dochodzą jacyś dyrektorzy. Celowo nie wspominam reszty partyjniaków i administracji niższego szczebla, bo ci akurat niewiele mogą; są tylko po to, żeby wykonywać i wdrażać. Dlaczego o tym mówię? Bo to wszystko mniej niż tysiąc ludzi. W kraju, który liczy ponad trzydzieści siedem milionów. Załóżmy, że to mniej więcej trzy tysięczne procenta, mniej więcej. Niewiele, prawda? Mówi się też, że w Polsce jest około 200 tys. członków różnych partii politycznych. To mniej więcej pół procenta całości. Też jakoś tak mało. Dlaczego o tym mówię? Dlatego, ...

Radość nieszczególna

Mamy oto środek czerwca. Piękny to czas, pod wieloma względami, choć pod innymi jest to czas typu „na dwoje babka wróżyła”. Jedni się szczerze cieszą, inni cieszą się nieszczególnie. Gdy byłem młody, uwielbiałem środek czerwca. Ten powiew radości, gdy nie jest ważne, jakie będą oceny na świadectwie, nie jest ważne, ile starzy będą o nie sapać, bo wakacje za pasem. A wakacje, wiadomo, szał i luzik. Teraz, gdy jestem dużo starszy, wiem, że moje dzieci tak samo do tego podchodzą, bo cały czas pytają, ile jeszcze do końca szkoły. Ja, jako rodzic, truchleję. Dla mnie wakacje to taki mały, osobisty koszmar, gdy mam całą trójkę na łbie od rana do wieczora, bo przecież wiadomo, że jedyną radością z posiadania dzieci są te krótkie momenty, kiedy są w szkole. Gdy są w domu, wszystko idzie inaczej. Kiesyś to się działo! Gdy wybrzmi ostatni dzwonek, człowiek był wolny. Wszyscy stawaliśmy się wtedy wolnymi ludźmi, teoretycznie uwolnionymi od okowów, choć w praktyce wielu z nas musiało wtedy jeździć...