Przejdź do głównej zawartości

Mam kota

Fajny tytuł, prawda? Niby konkretny, a przecież to proste wyrażenie można zrozumieć na kilka sposobów. Podobno jego znaczenie zależy też od regionu Polski, choć u mnie, gdy powiesz, że ktoś ma kota, albo dostał kota, wszyscy odbiorą to jednoznacznie.

Zawsze śmieszyło mnie, że w Elementarzu Ala ma kota. Że uczyli nas czytać, opisując przygody młodej wariatki. Oczywiście nie kwestionowałem tego, bo w tamtych czasach uczono nas też o Murzynku Bambo i nikomu to w niczym nie przeszkadzało.

Nie, nie zwariowałem. Mam kota, naprawdę. Malutkiego, czarnego dachowca.

Na ratunek

Robiłem coś w kuchni przy zlewie i wyjrzałem przez okno. Za oknem mam bramkę i taki mały, wewnętrzny dziedziniec, z którego można iść do głównej bramy albo w dół, schodami do garażu. Przy tych schodach do garażu jest też kawałek trawnika. Taki z ławką i małą latarnią, wielkości dużego pokoju, gdyby ktoś z mieszkańców chciał tam posiedzieć, że niby na powietrzu, choć nikt tam nigdy nie siedzi, bo i nie ma po co.

Zobaczyłem przy swojej bramce małego, czarnego kota. Potem drugiego i trzeciego. A potem sąsiadkę i jej syna, który trzymał w ręce kolejnego kota. Zawołałem moje córki, żeby im pokazać małe kotki i wyszliśmy na zewnątrz, żeby zapytać, skąd te zwierzaki.

Okazało się, że kotka miała małe w jednym z garaży. I chyba zginęła, ta kocia mama, bo nie przyszła już od pięciu dni. Właściciel garażu wyniósł te kotki do wspólnego ogródka, bo nie wiedział, co z nimi robić. Przyszły dzieci zaczęły się z nimi bawić, ja wyniosłem pudełko po butach i stary koc i umieściliśmy kotki pod schodami, żeby tam sobie siedziały. Potem jeszcze daliśmy im mleka. Miały to być, jak rozumiem, takie wspólne koty, mieszkające na ośrodku.

Przez resztę dnia siedziały mi te koty w głowie. Nie mam pojęcia dlaczego. Malutkie były, kilkutygodniowe, same pod schodami siedziały. Ciemno, zimno, myślałem, coś przyjdzie i je zeżre. Myślcie, co chcecie, ale to siedziało to we mnie i wiedziałem, że muszę coś zrobić. Powiedziałem to mojej żonie, Agnieszce. Poszliśmy o dziesiątej w nocy i uratowaliśmy te koty. Wzięliśmy je do domu, wszystkie pięć. Jeden już prawie się nie ruszał. Nakarmiliśmy je mlekiem i schowaliśmy w łazience. Postanowiłem, że przetrzymam je w cieple, nakarmię i w poniedziałek zabiorę do weterynarza, żeby je zbadał i powiedział mi, gdzie można je oddać.

Uratowałem te małe kotki, tak przynajmniej myślę. Lekarz je zbadał i orzekł, że są zdrowe. Odkarmiłem je trochę, a dzieci po prostu oszalały na ich punkcie. Chciały je wszystkie zatrzymać, ale taka zgraja kotów to było zbyt wiele. Musiały odejść.

Cały dzień biłem się z myślami, bo nie wiedziałem, co z nimi zrobić. Jak się okazuje, w Serbii nie ma czegoś takiego, jak schroniska dla zwierząt. Weterynarz powiedział mi, że jak je sobie wziąłem do domu, to są już moje i tylko ode mnie zależy, co z nimi zrobię. I wiecie co? Dobro się w dobro obraca. Okazało się bowiem, że kocia mama wróciła. Mogłem je odstawić, że tak powiem, pod skrzydła. Nie wszystkie, bo postanowiłem zatrzymać sobie jednego (chłopczyk z sąsiedztwa też zatrzymał sobie jednego). Potem zresztą okazało się, że kocia mama już ich nie chciała, ale dobrzy ludzie się zajęli. Jakiś czas siedziały na wspólnym ogródku, potem każdy mały kotek znalazł nowy dom.

Mały kot

Lucek sam nas wybrał. Wierzę w to. Na pewno wybrał mnie. Gdy inne kotki bawiły się z dziećmi, on do mnie sam przyłaził. Wspinał się na mnie i mruczał. Kładł się i patrzył. Wchodził pod brodę i przytulał. Po prostu wiedziałem, że to mój kot. Został z nami.

Najpierw mieszkał w łazience, teraz już łazi swobodnie. Weterynarz powiedział, że ma dopiero pięć tygodni, ale już nauczył się robić do kuwety. Je, śmiga po całym domu i wygrał sobie absolutnie wszystkich. Nie przeszkadza mu hałas ani to, że dzieci go wszędzie ze sobą noszą. Na wszystko im pozwala. Idzie do kogo chce, kładzie się i śpi. Nie gryzie kabli, nie ściąga firanek. Lubimy go.

Królik

Mamy też królika. Szczerze powiedziawszy, przy kocie królik jest jak dekoracja. Szczególnie nasz (nazywa się Boban, co jest skrótem od Slobodan, bo to serbski królik). Mam wrażenie, że jak był mniejszy, to był bardziej żwawy. Teraz ma około dwóch lat. Nie interesuje go zupełnie nic. Prawie nie wychodzi już z klatki. Jakiś syndrom ma chyba, czy coś. Jak go siłą wywalę na spacerniak, to nie zwiedza i nie szarpie firanek, nie poluje na kable jak dawniej, tylko patrzy, żeby jak najszybciej wrócić do celi. Nawet ostatnio pomyślałem, że jakby go wypchać i położyć w tej klatce, to dopiero po dwóch miesiącach ktoś by się może zorientował, że się nie rusza. A może i nie.

Kiedyś zabrałem królika do weterynarza. Ot tak, żeby go sprawdził, określił płeć (choć nie wiem, czy wolno, może królik sam powinien określić, kim jest albo kim czuje, że jest). Przy okazji zapytałem o jedzenie dla takiego królika. Okazało się, że królik musi jeść suchą karmę. Nie powinien jeść nic zielonego. Żadnych warzyw, sałaty, nawet marchewki. O trawie można zapomnieć, bo to niemalże trucizna. Wyłącznie suche. Dlaczego, zapytałem? Bo on ma inny metabolizm, powiedziano mi. Jego żołądek nie trawi normalnego jedzenia, tylko suchą karmę. Inaczej szybko zdechnie.

Czym karmić królika

Przypomniałem sobie, jak mój dziadek, dawno temu i w innym świecie, każdego dnia brał na plecy kosę i parciany worek i szedł w łąki kosić trawę dla królików. Ja biegałem po łąkach i zbierałem liście mleczy. Jak mi zawsze mówiono, jest to największy króliczy przysmak. Śmigałem z tymi mleczami do klatki i wtykałem je przez pręty, a króliki radośnie wciągały te liście. Poza tym wiele więcej nie dostawały. Siedziały w tych klatkach na wyściółce z siana, które w zimie było ich jedynym pożywieniem, plus może jakieś obierki z marchwi, czy pietruszki. Pięćdziesiąt lat minęło i weterynarz mi mówi, że dieta królika to wyłącznie siano i sucha karma. A jeden mały chłopiec, który też ma królika, gdy usłyszał, że dajemy swojemu marchewkę, powiedział, że przecież nie można, bo będzie królika bolał brzuszek.

W głowie nie mogło mi się pomieścić, że w ciągu kilku dekad dokonała się tak ogromna zmiana ewolucyjna. Że sam fakt zrobienia z królika zwierzątka domowego (moi dziadkowie hodowali je na mięso i na skórki, które suszyli na charakterystycznych, trójkątnych ramach) tak zmienił jego żołądek, że nie może on już jeść trawy, czy sałaty. Bo przecież na wolności siano jadł zawsze, wygrzebując je w zimie spod śniegu. Ssaki wyewoluowały z gadów około 250 milionów lat temu. Może nie od razu w króliki, ale przecież przez tyle lat nie jadły tylko i wyłącznie siana i suchej karmy. Zlitujcie się, weterynarze. We wszystkich bajkach króliki zawsze jedzą marchewkę. To co, okłamywali nas przez ten cały czas?

Kot

Zabrałem do weterynarza kota. Ten sam zakład, choć inny doktor. Zbadał, zważył i tak dalej. Dał mi małą puszkę takiego kociego pasztetu, który zawierał jakieś wzmacniające lekarstwo, bo kot był znajdą, w dodatku był bardzo malutki i powinien być jeszcze z matką. Po tygodniu wróciłem na odrobaczenie i znowu postanowiłem zadać to niefortunne pytanie o karmę.

Sucha, usłyszałem. Wyłącznie sucha. Pomyślałem, że nie zrozumieli pytania, więc zagaiłem ponownie, pytając o saszetki i te wszystkie różnorodne pasztety w puszkach. Zapytali: czy kot je suche? No je, odpowiedziałem zgodnie z prawdą. To niech je, powiedzieli, nie ma potrzeby dawać mu nic innego. Ale dlaczego, pytałem, czy dlatego że jest mały? Kiedy mogę zacząć dawać mu coś innego? Zapytali mnie, czy kot lubi jeść to suche. No chyba lubi, skoro je, odrzekłem. To niech je, powiedzieli, to mu wystarczy. Suche i miska z wodą. Jak w więzieniu, pomyślałem. I tak żadnego mięsa, żadnych pasztetów? Żadnych, nie ma potrzeby. I tak już zawsze, do końca jego kociego życia? Tak, powinien jeść wyłącznie suchą karmę.

Czym karmić kota

Byłem zdruzgotany. Prawdę powiedziawszy, do dzisiaj nie mogę dojść do tego, kto tu jest głupi. Sprawdziłem szybko, że kotopodobny protoplasta gatunku pojawił się na świecie około dziesięciu milionów lat temu, podczas gdy jego bliższe relacje z człowiekiem zaczęły się mniej więcej 10-12 tysięcy lat temu. To co? Przez cały ten czas kocie mamy nie polowały? Nie przynosiły swoim małym myszy czy wróbla? Czy może dopiero jaskiniowcy zaczęli podawać swoim kotom chrupki?

Pamiętam, jak moja siostra kupiła sobie psa. Boksera. Piękny pies był. Wabił się Haga. Też karmili go tylko suchym, bo weterynarz powiedział im wtedy, że tak trzeba, że to właśnie powinien jeść pies. A ja przypomniałem sobie, jak dziadek wynosił swojemu podwórkowemu psu solidną pajdę chleba, czasem posmarowaną smalcem, czy tłuszczem z obiadu. Poza tym pies jadł to, co jadło się w domu. Zupę, czy makaron z pokrojonym mięsem i marchewką z rosołu. Wnętrzności z patroszonego na Wigilię karpia. A kanapowy pies moich rodziców zajadał chleb z masłem i baleronem, ewentualnie kupowali mu na wagę tak zwane „ścinki”, czyli wędliniarski odpowiednik “bigosowego”. I jakoś te psy żyły. I zdrowe były. Już nie mówiąc o tym, że w ludowych opowieściach psy jedzą kości. W swej psiej rzeczywistości przez milenia dojadały też pewnie resztki i rzadko który miał okazję delektować się suchą karmą.

Powiem tak. Poszedłem do domu. A potem do sklepu. Kupiłem kotu różne torebki z mięsem. Bardzo je lubi. Daję mu też suche, które wyraźnie lubi mniej, ale je. Do tego wchodzi mięso z rosołu, marchewka, trochę ryżu. W planach mam surową rybę (skrawki z obiadowego łososia) czy mięso (skrawki z obiadowego indyka, czy kurczaka). Tak mój kot będzie żył. Dokładnie tak, jak wszyscy jego koci przodkowie. Tak samo, jak żyje mój królik, jedząc marchewkę, pietruszkę, selera, kalarepę i jabłko. I liście mlecza, które przynoszą mu dzieci, gdy wracają ze szkoły. Oczywiście królik dostaje też suche i dostaje też siano, ale raczej jako urozmaicenie, a nie jako wątpliwą podstawę swojej więziennej diety.

Czym karmić człowieka

Zatrważające jest, jak łatwo można ludziom wciskać głupoty. Może, jako gatunek, jesteśmy po prostu nadmiernie ufni z natury ? Choć przecież historia naszej cywilizacji powinna raczej nauczyć nas czegoś wręcz przeciwnego: że nigdy i w niczym, pod żadnym pozorem, nie wolno drugiej istocie ludzkiej ufać. Myślę, że ważna jest jeszcze jedna rzecz – problem z autorytetami. Naturalne jest, że każdy jakichś autorytetów potrzebuje. Często niestety trudno jest odróżnić ziarno od plew.

Doktor, to przecież się zna. Naukowiec, więc musi wiedzieć. A ten jest w telewizji, więc wiadomo, że ma coś do powiedzenia, bo inaczej by go tam nie wpuścili. Tamten zaś, ten polityk, na pewno wie, co mówi, bo gdyby nie wiedział, to by go tam nie było. Tu ciągle pokutuje myślenie, że jak kogoś publicznie pokazują, albo nie daj Boże jest na jakimś wysokim stanowisku, to musi być to jednostka ponadprzeciętna. Nawet nie zdajemy sobie sprawy, jak mało potrzeba mieć w głowie, żeby dzisiaj zaistnieć. Popularny dziś termin „celebryta”, nie tak znowu stary, oznacza przecież kogoś, kto jest znany dlatego, że jest znany.

Zobaczcie, jak mało jest w mediach ludzi prawdziwie wybitnych, specjalistów w swojej dziedzinie. Poważnych lekarzy, czy naukowców, którzy pracują nad czymś ważnym. Oni prawdopodobnie nie mają ani ochoty, ani czasu na głupoty, więc zamiast nich zazwyczaj wypowiadają się jacyś trzecioligowcy lub, co tym bardziej zdumiewa, politycy, bo ci najwyraźniej znają się na wszystkim. Coraz mniej jest też niestety w mediach ludzi, którzy mają coś sensownego do powiedzenia. Większość klepie te same banały, często kalecząc niemiłosiernie język, a każdy z nich jest podpisany jako ekspert. Bo przecież ludzie wierzą ekspertom. Cóż, jaki naród, takie i jego elity.

Mówią nam o globalnym ociepleniu i o tym, jak planeta przez nas cierpi. Mówią, że mięso jest złe, że przetwory mleczne niedobre, że tylko warzywa, bo owoce też przecież zawierają cukier. A cukier jest zły. Tak samo, jak cholesterol jest zły i źli są Chińczycy i chińskie samochody. A tabletki na cholesterol i tabletki na nadciśnienie są dobre, podobnie jak dobrzy są przecież Amerykanie i styl życia, jaki nam oferują i dobre są amerykańskie samochody, mimo że produkowane w Chinach, w dodatku na bazie surowców z Rosji. Nawet pandemię nam niedawno zrobili, taką z rozmachem i nowoczesną, bo z terminem ważności (24 lutego 2022, jakby ktoś nie wiedział. Pandemia była przez dwa lata i nagle jej nie było), a my tak wszystko łykamy, bez logiki i bez zastanowienia.

Teraz złe jest mięso. Jutro okaże się, że nie można już łowić ryb. Później przyjdzie pora na warzywa. Bo przecież wiadomo, że w końcu przyjdzie. Że nie będzie można uprawiać warzyw i owoców, bo gazy, bo marnowanie wody, bo różne łady i niełady. Wszystko będzie poparte rzetelnymi badaniami naukowymi: oto z takiego areału można w tradycyjny sposób wyżywić tysiąc osób, podczas gdy przeznaczając tę samą powierzchnię pod fabrykę paszy dla ludzi, można wykarmić sto tysięcy, w dodatku minimalizując negatywne oddziaływanie na planetę! Będzie to serwowane powoli, bo kropla drąży skałę, więc nic na siłę, wyłącznie powolne oswajanie. Za dwa pokolenia ludzie będą przekonani, że ich żołądki nie są przystosowane do trawienia ani mięsa, ani warzyw. Że najlepsza dla nich jest wyłącznie sucha karma.

I kto tu ma kota?



Komentarze

  1. Anonimowy31/5/24 18:21

    Mam kota. Ze schroniska. Trafił jako 9-miesięczny już prawie dorosły kot do nas. I napiszę tak: karma tylko i wyłącznie mokra. Większość karm zawiera zdecydowanie za dużo węglowodanów (zbóż), których koci organizm nie potrzebuje – prowadzi to do otyłości i cukrzycy.
    Kot jest mięsożercą, a większość karm na rynku składa się w lwiej części z węglowodanów.
    Sucha karma jest produktem przetworzonym, często w wysokich temperaturach co pozbawia ją wielu składników odżywczych – oczywiście do suchych karm dodawane są suplementy, ale one również poddawane są procesom obróbki, często są syntetyczne.
    Zbyt mała podaż wody w pokarmie – koty pobierają wodę głównie z pokarmu, karmienie suchą karmą może doprowadzić do poważnych schorzeń układu moczowego. ‼️Koty żywiące się tylko suchą karmą mają stale odwodniony organizm‼️
    Zbyt mała podaż wody powoduje zasadowe PH moczu kota i powstanie kamieni (struwitów) – w kocim moczu najczęściej występuje duże stężenie szczawianu wapnia, które powinno być rozcieńczane wodą – w moczu o mniejszym ciężarze właściwym struwity nie powstają.
    Koty nie są miłośnikami picia wody, sama zmiana miejsca miski, źródła wody może spowodować, że odmówią picia – woda pobierana jest przez ten gatunek głównie z pokarmu.
    Pozdrawiam
    Katarzyna

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Wypoczyn

Wróciliśmy z wakacji. Jak wspominałem wcześniej, w tym roku gościł nas Sopot, czyli niekwestionowana perła Bałtyku. Fajne były wakacje. Trzy tygodnie zleciały bardzo szybko. Nawet nie trzy, bo przecież droga sporo zajmuje. Obliczyłem, że w obie strony siedziałem za kółkiem w sumie 48 godzin. Dużo, ale mimo wszystko było warto. Podróż samochodem z Belgradu do Sopotu, nawet z jednym noclegiem po drodze, to wyczyn. W dodatku z jakichś dziwnych powodów zajmuje o wiele dłużej, niż pokazuje Google Maps. W ogóle, według mnie, wakacje, jeśli jedzie się na nie z małymi dziećmi, to dla rodziców trochę koszmar. Zorganizuj wszystko, spakuj, upchaj w samochodzie, a potem jedź dwanaście godzin, gdy z tylnego siedzenia słyszysz tylko wrzaski, kłótnie i narzekanie, że tyle to trwa, bo małe nie patrzą na to, że jadą jako pasażerowie i tylko czekają, aż zatrzymasz się po drodze w McDonaldzie. Dalej jest tak samo. Wypakuj, ułóż w szafach i biegaj, dbaj, organizuj i płać za każdą fanaberię, zmieniaj im ga...

Odzależnienie

Pamiętam, te czasy, gdy zakładałem sobie pierwsze konto mailowe. Dawno temu to było, gdy internet był już poniekąd powszechny, ale ludzie jeszcze nie do końca wiedzieli, jak i po co z niego korzystać. Tak samo było z pocztą elektroniczną. Wszyscy zakładali konta, ale nikt do nikogo maili nie pisał. Świat dopiero zaczynał się zmieniać. Ludzie mieli telefony Nokia, cierpliwie stukali do siebie esemesy i grali w węża. Od samego początku byłem „człowiekiem Interii”. Oprócz tego były jeszcze dwa główne portale: WP i Onet. Teraz jest ich cała masa, wszystko i wszyscy mają swoje strony, ale jeśli chodzi o internetowe miejsca typu „1001 drobiazgów”, ciągle, już od tylu lat, najbardziej liczą się te same trzy. Lubiłem Interię. Tam miałem konto, tam czytałem wiadomości „z kraju i ze świata”. Zawsze wydawała mi się lepsza od innych, choć to kwestia gustu, sensowniej ułożona i bardziej przejrzysta, z lepszą, czytelniejszą strukturą. Nawet teraz tak jest. Wszystko ma tam swoje miejsce, podczas gdy ...

Stado szaleńców

Napiszę dziś coś o wariatach. O niebezpieczeństwach. O głupcach. Napiszę też o zwierzętach, bo to wszystko się jakoś dziwnie łączy. Czemu niby nie porozmawiać o szaleństwie? Czemu nie zastanowić się, jak go wyeliminować? Wiecie, jak obecnie wygląda Polska? Mamy 460 posłów i 100 senatorów. To władza tak zwana ustawodawcza. Do tego dochodzi rząd i prezydent, czyli władza wykonawcza. W obecnym rządzie mamy ponad 100 ministrów i wiceministrów, do tego dochodzą jacyś dyrektorzy. Celowo nie wspominam reszty partyjniaków i administracji niższego szczebla, bo ci akurat niewiele mogą; są tylko po to, żeby wykonywać i wdrażać. Dlaczego o tym mówię? Bo to wszystko mniej niż tysiąc ludzi. W kraju, który liczy ponad trzydzieści siedem milionów. Załóżmy, że to mniej więcej trzy tysięczne procenta, mniej więcej. Niewiele, prawda? Mówi się też, że w Polsce jest około 200 tys. członków różnych partii politycznych. To mniej więcej pół procenta całości. Też jakoś tak mało. Dlaczego o tym mówię? Dlatego, ...

Radość nieszczególna

Mamy oto środek czerwca. Piękny to czas, pod wieloma względami, choć pod innymi jest to czas typu „na dwoje babka wróżyła”. Jedni się szczerze cieszą, inni cieszą się nieszczególnie. Gdy byłem młody, uwielbiałem środek czerwca. Ten powiew radości, gdy nie jest ważne, jakie będą oceny na świadectwie, nie jest ważne, ile starzy będą o nie sapać, bo wakacje za pasem. A wakacje, wiadomo, szał i luzik. Teraz, gdy jestem dużo starszy, wiem, że moje dzieci tak samo do tego podchodzą, bo cały czas pytają, ile jeszcze do końca szkoły. Ja, jako rodzic, truchleję. Dla mnie wakacje to taki mały, osobisty koszmar, gdy mam całą trójkę na łbie od rana do wieczora, bo przecież wiadomo, że jedyną radością z posiadania dzieci są te krótkie momenty, kiedy są w szkole. Gdy są w domu, wszystko idzie inaczej. Kiesyś to się działo! Gdy wybrzmi ostatni dzwonek, człowiek był wolny. Wszyscy stawaliśmy się wtedy wolnymi ludźmi, teoretycznie uwolnionymi od okowów, choć w praktyce wielu z nas musiało wtedy jeździć...

Podróż w czasoprzestrzeni

Kilkakrotnie już, pisząc o Serbii, wspominałem, że jest to kraj pełen swoistych dziwactw. Niby nic, bo każdy kraj i każdy naród ma swoją specyfikę, która często jest mniej lub bardziej dziwaczna dla innych. Jest rzeczą całkowicie naturalną, że patrzymy na innych przez pryzmat stereotypów, uprzedzeń i własnego, lepszego od innych (bo podszytego narodowym poczuciem wyższości) światopoglądu. Te rzeczy z czasem tonują się i pozwalają spojrzeć na świat bardziej obiektywnie, na co wpływ ma wiele czynników, między innymi podróże, które podobno kształcą, choć przecież wiadomo, że kształcą tylko inteligentnych, bo głupim i tak nic i nigdy nie pomoże. Serbia ma swoje dziwactwa Niektóre mniej, niektóre bardziej odjechane. Serbowie, co ciekawe, patrzą na swój kraj dość bezkrytycznie. Oczywiście widzą biedę, korupcję, sprzedajnych polityków, są świadomi wszędobylskiego nepotyzmu i pewnej kastowości. Jednocześnie są dumni ze swojego kraju i z tego, kim są. Tam, gdzie inni widzą szarą biedę, śmieci i...