Przejdź do głównej zawartości

Wspomnienia kolorowe

Dla ludzi młodych PRL to starożytna, pełna mrocznych nonsensów epoka. Ci nieco starsi, ci, którzy pamiętają, dzielą się za to na dwie grupy. Jedni nostalgicznie wzdychają do cieni dni minionych, drudzy wspominają szarość ze wstrętem, czasami zapominając, że szary to taki sam kolor jak inne; na pewno nie gorszy, a czasami lepszy, niż te bardziej jaskrawe.

Tekst poniższy zainspirowany jest pewnym postem na Facebooku. Jest tam kilka grup, które skupiają się na tak zwanej poprzedniej epoce, czyli na PRL-u. Grupują one tych, „którzy pamiętają”. Zaglądam na nie od czasu do czasu, bo można zobaczyć śmieszne zdjęcia, czy poczytać ciekawe komentarze. Naturalnie, jest tam też sporo chłamu, jak na przykład zdjęcia pięknych (niezaprzeczalnie!) polskich aktorek z tamtego czasu (nazywanych seksbombami PRL-u), pod którymi pojawia się masa komentarzy w stylu: „piękne kobiety były kiedyś, nie to, co teraz, silikon, plastik i glonojady”. Sporo tam podobnego badziewia. Przykre, gdy sfrustrowane dziadki piszą takie bzdury, zamiast oderwać się na chwilę od telefonu (czy komputera) i wyczłapać na ulicę, podnieść udręczoną głowę i rozejrzeć się dookoła. Jest cała masa pięknych dziewczyn na ulicach, dziewczyn normalnych, bez żadnych ulepszaczy. Osobiście uważam, że jest ich nawet znacznie więcej, niż dawniej. Ja wiem, wiek robi swoje i może dlatego łeb się teraz łatwiej odkręca, ale niech nikt mi znowu nie mówi, że pieprzę, bo żyłem wtedy, żyję teraz i widzę to, co widzę.

Wspomniany post, ten, który mnie zainspirował, był w podobnym typie, choć dotyczył czegoś innego. Otóż było to czarno-białe zdjęcie niewielkiego namiotu. Namiot stał na łące, w oddali był las, a przy namiocie było jakieś rachityczne krzesło i mała butla z palnikiem, na którym stał jakiś garnek, czy menażka, taka aluminiowa, którą można było dostać w każdej Składnicy Harcerskiej. I teraz przepraszam, bo naprawdę nie pamiętam dokładnie, jak to zdjęcie było podpisane. Było to coś w sensie: „kiedyś to były wakacje, się rozbijało namiot, się odpoczywało, natura, dobre towarzystwo, nie to, co teraz”. Pod postem setka komentarzy. Większość w typie: „tak, wtedy to było, nie to, co teraz”. Było też kilka zdroworozsądkowych, czyli „a kto ci teraz broni pod namiot jechać”, „wtedy musiałeś na łące, na dziko, teraz możesz po całym świecie jeździć”, albo „ale ty pieprzysz, chłopie”.

Czasem słyszy się podobne wypowiedzi. Za PRL-u to było tak, a tak. A mnie tam za komuny było dobrze. Wtedy kiełbasa naprawdę miała smak, nie to, co teraz. Albo to, co całkiem już starsi czasem wygadują, nostalgicznie przy tym wzdychając, czyli „a przed wojną…”. Nie było siły, musiałem się ustosunkować.

Za komuny

Jak to wtedy było? Szaro było. Ulice były szare i życie chyba też było szare. Nie wiem tak do końca, bo co małe dziecko może wiedzieć o życiu? Chodzi do swojej szarej szkoły, nosi granatowy mundurek z białym kołnierzykiem, pod nim szare ubrania (czasem po starszych krewnych, bo ubrania wędrują po rodzinie i znajomych), które mama pierze w proszku iXi i myje ręce w szarym mydle. Takie dziecko czasem ogląda coś w kolorowym telewizorze Rubin, do szkoły bierze na drugie śniadanie chleb z masłem i gdy ma wolne, goni dookoła miasta, a rodzice rzadko wiedzą, gdzie jest i co wyprawia. Oczywiście dziecko ma też swój własny świat i swoje problemy, które są dość kolorowe i ten świat różni się od świata jego rodziców, bo dzieci nigdy nie interesuje, z czym na co dzień zmagają się „starzy”.

Tak zwana komuna, to był dziwny, skorumpowany system, który zdegenerował pokolenia. System, w którym zawsze były dwie strony: „my” i „oni”. Gdzie wszyscy kombinowali, rzeczy załatwiało się „za flaszkę”, albo „za zielone” i gdzie „państwowe”, czyli należące do nas wszystkich, było jednocześnie „niczyje” i można było to ukraść, choć przecież kradzież jest grzechem, a wszyscy wtedy chodzili do kościoła, bo była to jedna z niewielu sił zdolnych zjednoczyć ludzi.

Komuna był to świat nafaszerowany sprzecznościami i nonsensem, w którym większość żyła tak sobie i tylko nieliczni mieli się lepiej, a niektórzy nawet bardzo dobrze. Wszyscy wiedzieliśmy, że gdzieś tam, za miedzą trawa jest bardziej zielona, ale że nie mogliśmy tam pojechać, żyliśmy u siebie, wzdychając i ciesząc się tym, co mamy. Bo wszyscy jakoś wtedy żyli. Ja uważam, że miałem spokojne, fajne dzieciństwo. Nie wiedziałem co to pizza, McDonald i nie gotowało się w domu spaghetti, w sklepach kupowało się wyrób czekoladopodobny na wagę i wędlina w zasadzie była od święta, ale przecież nikt nie chodził wtedy ani głodny, ani obdarty.

Nie mówię, że PRL był super, bo nie był. Miał znacznie więcej wad, niż zalet, bo w niezłym (w teorii) systemie uwypukliły się w zasadzie same jego wady. Ludzie niewiele wtedy mieli, ale wszystko należało do kraju. Było własnością Polski i Polaków. Wszystkie te miasta, sklepy, zakłady i ulice. To, co było wyharowane rękami naszych dziadków i rodziców, bo Polska po wojnie leżała w ruinie i odbudowano ją za miskę zupy. Ja urodziłem się tylko 27 lat po wojnie i już mieszkałem w bloku. Chodziłem do szkoły, miałem prąd, ogrzewanie i ciepłą wodę i nigdy nie chodziłem głodny. Pokolenie wcześniej ludzie mieszkali w biednych chatach, wodę nosili ze studni na końcu wsi i chodzili do kościoła na różne msze, bo w domu były jedne buty. Moi rodzice pracowali, mieliśmy telewizor, a przed blokiem na parkingu stał nasz zielony Maluch. Nie, nie wszystko było wtedy złe.

Obecnie

Jest fajnie. Kolorowo. Ciepło, świetliście i bezpiecznie. Mamy proste drogi i chodniki z kostki, kolorowe fasady, gwarne galerie i wesołe sklepy. A w tych sklepach wszystko. Mamy internet, elektroniczne banki i setki kanałów w telewizorze, a na obiad w dzień powszedni robimy sobie krewetki w chińskim sosie. Jest tak, jak zawsze chcieliśmy, żeby było. Nie wieszamy już na ścianie kolorowego plakatu Limahla, bo świat za oknem jest wystarczająco kolorowy. Piękno polega na tym, że cokolwiek sobie człowiek wymyśli, ma to niemal natychmiast i bez wysiłku. Możemy mówić, co chcemy, robić co chcemy i jechać tam, gdzie chcemy. Polska nie jest już żadnym zaściankiem. Jest prawdziwą Europą. A my staliśmy się prawdziwymi Europejczykami. Mamy to wszystko. Naprawdę. Jednocześnie rozglądamy się po naszych własnych ulicach i widzimy, że mamy coraz mniej. Że już prawie nic do nas nie należy.

Oto żyjemy w świecie kolorowych opakowań, nafaszerowanego chemią jedzenia i coraz bardziej dusznego powietrza. Mamy wolność, ale coraz mniej nam wolno. Trzydzieści lat temu pewni ludzie usunęli zły PRL i przywieźli nam demokrację, której tak bardzo pragnęliśmy. Trzydzieści lat minęło i ciągle jej nie mamy, a oni, ciągle ci sami, manipulują nami i śmieją nam się w twarz, bo wiedzą, że większości żyje się tak sobie i tylko nieliczni mają się lepiej, a niektórzy nawet bardzo dobrze, bo na koszt tej nieszczęsnej większości, która wieczorami siedzi w domach i ogląda telewizory i nie chodzi już po ulicach swoich kolorowych miast, a jak dziecko chce do szkoły muzycznej czy na zajęcia z baletu, to trzeba je zawieźć samochodem, bo samego nie puścisz.

Wtedy, dawno, nie lubiliśmy ZSRR i Niemców i rzewnie wzdychaliśmy do USA. Teraz też nie lubimy swoich sąsiadów. Oni na też nie za bardzo uważają: dla tych ze wschodu jesteśmy frajerem i głupkiem, dla tych z zachodu pariasem, dla Ameryki popychadłem.

Wtedy mieliśmy cenzurę i teraz też ją mamy. W telewizji i w gazetach mieliśmy tępą propagandę. Teraz kanałów i gazet więcej, a propaganda chyba jeszcze bardziej tępa.

„Kolorowo” nie zawsze znaczy „lepiej”.

Pytania i odpowiedzi

    – Czy gdybyś mógł podróżować w czasie, przeniósłbyś się do PRL-u?
    – Raczej nie. Prawdopodobnie raczej na pewno nie.
    – Dlaczego?
    – To akurat prosto wytłumaczyć.

Jest cała masa fantastycznych miejsc w czasie, w które chciałbym się udać. Jeśli chodzi o czasy PRL, to na pewno nie zmieściłyby się w pierwszej setce. Tak tylko mówię, bo nie chcę przygadywać. Prawdopodobnie nie zmieściłyby się w pierwszym tysiącu atrakcyjnych czasów, miejsc i wydarzeń.

    – Czy chciałbyś się tam jednak kiedyś przenieść?
    – Nie wiem. Prawdopodobnie. Może. Tylko po co?

Może i bym chciał. Śmignąć tam i jeszcze raz zobaczyć, jak to było. Znaczy, ja mniej więcej wiem, jak to było, ale chciałbym zobaczyć to wszystko, poczuć, powąchać wszystko na świeżo, mając dzisiejszy umysł, nastawienie i doświadczenie. Przejść się tamtymi ulicami, spróbować kręconego loda z automatu i wejść na teren mojej starej szkoły, bo wtedy każdy mógł tam wchodzić i usiąść na kamiennych stopniach przy boisku, żeby popatrzeć na samego siebie, chudego wypłocha z obciachową fryzurą, który biegał za piłką, potykając się o własne nogi. Takie rzeczy chętnie bym zobaczył. Wyłącznie po to, żeby na świeżo porównać dawno minioną rzeczywistość z echami dość spranych wspomnień. Bo tak naprawdę, to próbowałem już odwiedzać miejsca, w których pachniała dla mnie przeszłość. Nie powiem, taka sentymentalna podróż zawsze jest ekscytująca. Zobaczyć, dotknąć, poczuć, jeszcze raz wejść w to wszystko. Najczęściej jednak okazuje się, że niewiele już tam dla nas zostało. Owszem, miejsce niby to samo, są też barwne opowieści i nie jest ważne, czy to miejsce wiąże się dobrymi, czy złymi wspomnieniami, bo nie jest już tym samym, co kiedyś. Często jest wyblakłe, niemrawe i pozbawione tych prawdziwych emocji, które zostały gdzieś tam, daleko w tyle i nie doczłapały z nami przez te wszystkie lata.

Na ludzką egzystencję składają się trzy rzeczy: osoba, czas i miejsce. Są one ze sobą nierozerwalnie powiązane. Każda z nich może istnieć oddzielnie, mogą też istnieć jako dowolnie skonfigurowane pary, ale wtedy niewiele znaczą, bo to człowiek stanowi dla nich spoiwo. Gdy usuniemy człowieka, czas i miejsce staną się wartościami umownymi. Czas, jako wartość sama w sobie, jest istotny chyba wyłącznie dla historyka. Miejsce, bez osoby i czasu, jest tylko pocztówką albo kropką na mapie.

Autor tamtego posta, podobnie jak ludzie komentujący, nie tęsknili do obozowania na piachu, do pachnącej stęchlizną dwójki z topikiem rozbitej w środku nigdzie, do podgrzewanej na prymusie zupy z torebki.

Nie tęsknimy do konkretnego czasu, bo te czasy nie zawsze bywały dla nas dobre. Nie tęsknimy do samego miejsca, bo choć konkretne, to samo w sobie nie jest przecież niczym szczególnym. Bywa, że często nie tęsknimy nawet do siebie samego z tamtego czasu i miejsca, bo wcale tamtego siebie nie lubiliśmy.

Patrząc w przeszłość, widzimy tylko swoją młodość. Widzimy człowieka, który miał przed sobą więcej czasu. Może nie całe życie, może tylko kilka lat więcej, ale zawsze. Tęsknimy do tego, że byliśmy kiedyś młodzi, a młodość jest piękna. Wtedy wszystko jest inne. Wszystko naprawdę pachnie. Dźwięczy. Smakuje. Wtedy nawet szarość jest kolorowa. Wesoła i pełna śmiechu. Pełna nadziei. Człowiek jest zwarty i gotowy. Ma masę energii i ten błysk w oku, tę zarozumiałą pewność siebie i hardość. Nic go nie boli, nic mu nie zwisa, nic go nie strzyka. Nic nie musi, a wszystko może. Młodość.

Tylko i wyłącznie do tego tęsknimy.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Odzależnienie

Pamiętam, te czasy, gdy zakładałem sobie pierwsze konto mailowe. Dawno temu to było, gdy internet był już poniekąd powszechny, ale ludzie jeszcze nie do końca wiedzieli, jak i po co z niego korzystać. Tak samo było z pocztą elektroniczną. Wszyscy zakładali konta, ale nikt do nikogo maili nie pisał. Świat dopiero zaczynał się zmieniać. Ludzie mieli telefony Nokia, cierpliwie stukali do siebie esemesy i grali w węża. Od samego początku byłem „człowiekiem Interii”. Oprócz tego były jeszcze dwa główne portale: WP i Onet. Teraz jest ich cała masa, wszystko i wszyscy mają swoje strony, ale jeśli chodzi o internetowe miejsca typu „1001 drobiazgów”, ciągle, już od tylu lat, najbardziej liczą się te same trzy. Lubiłem Interię. Tam miałem konto, tam czytałem wiadomości „z kraju i ze świata”. Zawsze wydawała mi się lepsza od innych, choć to kwestia gustu, sensowniej ułożona i bardziej przejrzysta, z lepszą, czytelniejszą strukturą. Nawet teraz tak jest. Wszystko ma tam swoje miejsce, podczas gdy ...

Podróż w czasoprzestrzeni

Kilkakrotnie już, pisząc o Serbii, wspominałem, że jest to kraj pełen swoistych dziwactw. Niby nic, bo każdy kraj i każdy naród ma swoją specyfikę, która często jest mniej lub bardziej dziwaczna dla innych. Jest rzeczą całkowicie naturalną, że patrzymy na innych przez pryzmat stereotypów, uprzedzeń i własnego, lepszego od innych (bo podszytego narodowym poczuciem wyższości) światopoglądu. Te rzeczy z czasem tonują się i pozwalają spojrzeć na świat bardziej obiektywnie, na co wpływ ma wiele czynników, między innymi podróże, które podobno kształcą, choć przecież wiadomo, że kształcą tylko inteligentnych, bo głupim i tak nic i nigdy nie pomoże. Serbia ma swoje dziwactwa Niektóre mniej, niektóre bardziej odjechane. Serbowie, co ciekawe, patrzą na swój kraj dość bezkrytycznie. Oczywiście widzą biedę, korupcję, sprzedajnych polityków, są świadomi wszędobylskiego nepotyzmu i pewnej kastowości. Jednocześnie są dumni ze swojego kraju i z tego, kim są. Tam, gdzie inni widzą szarą biedę, śmieci i...

Radość nieszczególna

Mamy oto środek czerwca. Piękny to czas, pod wieloma względami, choć pod innymi jest to czas typu „na dwoje babka wróżyła”. Jedni się szczerze cieszą, inni cieszą się nieszczególnie. Gdy byłem młody, uwielbiałem środek czerwca. Ten powiew radości, gdy nie jest ważne, jakie będą oceny na świadectwie, nie jest ważne, ile starzy będą o nie sapać, bo wakacje za pasem. A wakacje, wiadomo, szał i luzik. Teraz, gdy jestem dużo starszy, wiem, że moje dzieci tak samo do tego podchodzą, bo cały czas pytają, ile jeszcze do końca szkoły. Ja, jako rodzic, truchleję. Dla mnie wakacje to taki mały, osobisty koszmar, gdy mam całą trójkę na łbie od rana do wieczora, bo przecież wiadomo, że jedyną radością z posiadania dzieci są te krótkie momenty, kiedy są w szkole. Gdy są w domu, wszystko idzie inaczej. Kiesyś to się działo! Gdy wybrzmi ostatni dzwonek, człowiek był wolny. Wszyscy stawaliśmy się wtedy wolnymi ludźmi, teoretycznie uwolnionymi od okowów, choć w praktyce wielu z nas musiało wtedy jeździć...

Kołem się toczyć

Minuta po północy, 1 czerwca 2025. Dziś druga tura wyborów prezydenckich. Oczywiście jeszcze nie znam jej wyników. Wy, którzy czytacie ten tekst później, wszystko już wiecie. Ja, w tym momencie, wiem tylko jedno: zaskoczenia żadnego nie było, nie ma i nie będzie. Udowodniły to wyniki pierwszej tury. Mówiąc krótko: Polacy sami wybrali i sami za to zapłacą. Historia kołem się toczy i to koło bezlitośnie miażdży. Szkoda, że za głupotę rodziców zapłacą nie tylko ich dzieci, ale jeszcze prawnuki owych dzieci. Potencjalnych, bo demografia kuleje i może być, że niedługo nie będzie komu płacić. Tak czy inaczej, panuje tak zwana cisza wyborcza i z tej okazji warto porozmawiać o czymś zupełnie innym. Jako że jest pierwszy czerwca, czyli Międzynarodowy Dzień Dziecka, proponuję porozmawiać o dzieciach. Historia się zaczyna Zaczyna się tak: kupiłem synkowi kosz (taki do koszykówki) na urodziny. Co prawda syn urodził się w sierpniu, ale wyraził chęć otrzymania wcześniejszego prezentu („bo inaczej st...

Piętnasty maja: trzy dni przed Godziną W

Dziś 15 Maja. Dzień, jak każdy inny, bo w gruncie rzeczy wszystkie dni są podobne. Kto, poza tymi, którzy mają dziś urodziny, wie, co zdarzyło się piętnastego maja? Bo przecież coś musiało, prawda? Wynika to z czystej i logicznej matematyki: ludzkość istnieje już długo, a dni w roku jest tylko 365. Siłą rzeczy coś ważnego musiało się wtedy wydarzyć. Chcecie wiedzieć, co? Anne Boleyn Dnia 15 maja Anno Domini 1536 Anne Boleyn, druga żona Henryka VIII została skazana w procesie, w którym zarzucano jej między innymi cudzołóstwo, kazirodztwo z jej bratem Jerzym i zdradę stanu (spisek mający na celu zabicie króla). Matka Elżbiety I i królowa Anglii cztery dni później zostanie ścięta. Jakie to ma dla nas znaczenie? W sumie niewielkie. Jest to jeden z tych licznych przypadków, gdy psychopatyczny kretyn robił to, co mu się podobało w imię swoich własnych, dziwacznych i niezrozumiałych celów. Robił to tylko dlatego, że mógł. A mógł, bo miał władzę, z której korzystał w nie mniejszym stopniu, niż...