Przejdź do głównej zawartości

Moje wielkie, tłuste tureckie wakacje

Oto i powróciłem z wakacji w Turcji. Była to moja pierwsza wizyta w tym kraju i powiem szczerze, że prawdopodobnie nie ostatnia. Jestem wielkim zwolennikiem wakacji typu “all inclusive”. Różne są tego powody. Dotychczas jednak wybierałem inne wakacyjne kierunki.

Wróciłem i od razu po powrocie szok. Do Belgradu niedaleko, ze Stambułu niecałe dwie godziny lotu. A lotnisko w Stambule dech zapiera. Poważnie. Jest tak luksusowe, że taki Heathrow wygląda przy nim jak szaro i niepozornie. Tym większy szok gdy wynurzasz się z samolotu na Aerodrom Nikola Tesla Beograd. Lokalna rzeczywistość momentalnie zapiera dech w piersiach. Dosłownie. Kto nie widział, niech uwierzy na słowo. Inna sprawa, że Turcja to jednak odrobina luksusu.

Hotel, jaki jest, każdy widzi

Lot z Serbii, przesiadka i potem niecała godzina samochodem. Lokalizacja docelowa: VONRESORT Golden Coast & Aqua - Kids Concept-Ultra All Inclusive. Hotel na pieknej, szerokiej plaży, kilka basenów, aquapark, SPA, ileś tam restauracji i barów. Czego chcieć więcej? Pojechaliśmy sobie z synem, żeby spędzić kilka dni z daleka od codzienności i rodzinnego zgiełku. Taki czas tata-syn, tylko dla nas.

Piękne miejsce. Teren hotelowy był bardzo pięknie utrzymany. Zadbany, wymodelowany, wystrzyżony. Wysokie palmy, soczyste trawniki, pełno pachnących kwiatów, ławeczki, hamaki. Do tego błękit nieba i lazur basenów. Małżonka mnie uprzedzała, że Turcja to luksus, ale nie do końca wierzyłem. Moje ulubione miejsce na spędzanie wakacji to Karaiby. Nic go dotąd nie przebiło, nawet Tajlandia. Żona wprawdzie była w Turcji dawno temu i mówiąc o luksusie porównywała ją do Grecji, gdzie o luksusy raczej trudno, przynajmniej w porównywalnym zakresie cenowym. Niemniej jednak, zaskoczenie. Jak najbardziej pozytywne. Już na drugi dzień nabrałem pewności, że Turcja nie różni się wiele od Karaibów. Właściwie tylko dwie rzeczy. Pierwsza, to palmy. W Turcji są mniej zadbane i niższe. Na takiej Dominikanie są wysmukłe i malownicze, w większości kokosowe i jest ich pełno nawet na plaży. Druga rzecz to sama plaża, a właściwie różnica w kolorze piasku. Tylko na Karaibach jest tak olśniewająco biały. W Turcji jest miękki i drobny, ale żółty.

Czego się spodziewać

Tak sobie przed wyjazdem myślałem, że będzie na co popatrzeć. Turcy już w drugim miesiącu wojny zapowiedzieli, że zapraszają do siebie 3 miliony Ruskich. Tych zresztą - sam nie byłem, ale wiem z opowieści - w Turcji i Egipcie zawsze było pełno. No to się szykowałem. Spasione kałduny, ciężkie złote łańcuchy na szyjach, chlanie, wrzaski i tak dalej. Osobiście spotkałem większe ilości Ruskich na Dominikanie, w holetu sieci Bahia Principe. Zachowywali się bardzo specyficznie. Pomijam nawet wrzaski i picie, najciekawiej było podczas posiłków. Widzicie państwo, Ruski na all inclusive za punkt honoru stawia sobie zjeść i wypić tyle, ile tylko dupa zniesie. Noszą te talerze, przepychają się i walczą przy korycie nie patrząc na nikogo. Pamiętam, że jedzenie znikało wtedy w takim tempie, że obsługa nie nadążała uzupełniać. Cieszyłem się, że spotkam ich ponownie, w dodatku w ilościach hurtowych.

Uwaga: Rosjan było mało. Powiedziałbym nawet, że bardzo mało. Nie rzucali się za bardzo w oczy, ale jako fachowiec łatwo ich wychwytywałem. Zwłaszcza przy paśniku. Tutaj niewiele się zmieniło, powiem tylko, że gdyby przeciętny Ruski miał sześć rąk, to jednocześnie by dźwigał osiem talerzy. Było kilka polskich rodzin, trochę Amerykanów, których zawsze łatwo poznać, bo mówią nieprawdopodobnie głośno i stojąc przy barze trzymają złożony banknot między palcamii. Kilku niemrawych Francuzów i jacyś dziwni ludzie mówiący w języku, którego nie mogłem rozpoznać. Prawdopodobnie Szwedzi albo Holendrzy. Przynajmniej połowę gości hotelowych stanowili lokalni, czyli Turcy, a dominującą większością wśród pozostałych byli ich prawie już rodacy z Europy Zachodniej, czyli Niemcy. Tych też łatwo poznać, nigdy się nie zmienili i nie zmienią. Niemcy zawsze i wszędzie będą uważali, że są über alles. Tak się zachowują i patrzą na wszystkich z góry.

O co chodzi w all inclusive

Sercem takich wczasów jest szeroko pojęty wypoczynek. Ludzie wypoczywają i relaksują się na potęgę. Robią co chcą, prażą się w słońcu, pętają się po ośrodku w te i we wte i przede wszystkim jedzą i piją. Festiwal wyżerki. Śniadanie od siódmej do dziesiątej. Lunch od południa do czternastej. Kolacja od dziewiętnastej. Pomiędzy tym wszystkim kilka barów z przekąskami, patisserie, coffee bar, tureckie naleśniki, a od północy do rana tak zwane “midnight snacks”. Żyć, nie umierać. I ludzie jedzą. Znakomita większość pakuje w siebie ile można. Wstają nałożyć drugi talrz, gdy jeszcze nie skończyli przeżuwać poprzedniego. Zawsze mnie dziwiło, gdzie to im się mieści. Kilka talerzy, różne mięsa i warzywa, potem słodki deserek, a wierzcie mi, że nie kończyło się to nigdy na jednej tylko baklavie, a na koniec talerz wesołych owoców. Szczerze, normalny człowiek je taki talerz sam w sobie i nie ma niejsca na nic innego. Nie ma mowy, żeby dało się to wcisnąć po sutej kolacji, a tam większość jednak mogła to zrobić. No i jeszcze loda przed wyściem, bo bez tego nie wypada.

Można też pić i nie trzeźwieć. Kilka barów, dwa na samej plaży, bar w lobby czynny całą dobę, jakby ktoś czasem obudził się w nocy i nie miał internetu w pokoju. Drinki wszelakiego rodzaju, szampan, whisky i “turkish raki”, który mnie powalił na łopatki, bo było to zwykłe, greckie ouzo, tyle tylko, że Turcy nigdy by tego nie przyznali. Oj, w barze się działo. O dziwo, Ruscy pili najspokojniej. Najgłośniej rechotali Niemcy i kilku angielskojęzycznych patałachów, ale nie było tak źle, nikt się nie utopił i dymów żadnych też nie było.

Jeszcze o obsłudze powiem. Strasznie wszyscy byli mili. Stereotyp Turka jest u nas taki, że jak się do niego odwrócisz tyłem, to dźgnie cię nożem. Nie do końca się zgadzam, poznałem w Londynie kilku Turków, a u jednego kupowałem turecki chleb (miał sklep i polską żonę, więc za pełnego Turka go nie liczyłem) i wszyscy oni byli bardzo sympatyczni. Tutaj też  wszyscy byli bardzo mili. Barmani, kelnerki w jadłodajni i dziewczyny roznoszące drinki w barze, hostessy w SPA i sprzedawcy w sklepikach. Wszyscy byli super. Tacy normalni. Uśmiechnięci i nigdy nie nachalni, co w dzisiejszych czasach jest raczej zaletą. Czasami cię trochę olewali, a czasami polali ci wódki zamiast dżinu, ale takie przecież jest właśnie życie. Doszedłem do wniosku, że Turcy to niekoniecznie agresywni barbarzyńcy, którzy chcą przejąć kontrolę nad światem, tylko normalni ludzie, cieszący się życiem, spędający czas z rodzinami podczas fajnych, beztroskich wakacji.

Do sedna

Osiem bardzo fajnych dni. Nigdy nie jedliśmy śniadania, bo zazwyczaj i tak ich nie jemy, poza tym Maks lubi pospać. Sporo pływania, lunch i potem trochę bilarda. Odpoczynek w barze i znowu sporo wieczornego pływania. Obfita kolacja. Wieczorny bar i do łóżka.

Nie wiem ile dziennie przyjmowałem kalorii. Nigdy ich nie liczę, bo wiadomo, że od kalorii się nie tyje. Inna sprawa to węglowodany. Tych przyjmowałem zatrważająco sporo. Przy moim dziennym limicie 50g z samego piwa, jak szacuję, wychodziło mi ze 180g. Do tego dżiny z tonikiem, mięsa nie liczę, więc trochę warzyw, owoców, pita (!) i oczywiście kilka balkav dziennie. Kawa z cukrem, sok i czasem łyk coli od syna. Prawdopodobnie około 500g węglowodanów. W jeden dzień. Zgroza i trwoga. A co z tego wynikło?

Ile można stracić w osiem dni?

Jak się rzekło, waga przed wyjazdem pokazywała równo 77 kg. Zaraz po przyjeździe waga pokazała 78.5 kg, następnego ranka 79.2 kg. Osiem tygodni ćwiczeń, postu i diety, żeby zdrowo i powolnie zejść z wagi około 1 kg tygodniowo. Osiem dni, żeby przytyć dwa kilogramy. Raz do przodu, dwa do tyłu. Tak w zasadzie to nie wiem teraz, po co się starać, skoro tak łatwo to wszystko zaprzepaścić. Śmieszą mnie ludzie, którzy biorą się za siebie, żeby “zrzucić” przed urlopem. Męczą się i starają tylko po to, żeby potem to celowo zniszczyć. Logicznie nie trzyma się to żadnej kupy, bo męczysz się, żeby potem wrócić do punktu wyjścia. Zresztą, żeby to zadziałało, trzeba by zacząć przygotowania do wczasów pod koniec stycznia. Albo ci, co żrą przez święta, a potem idą na szybką “dietę”, żeby wbić się w sylwestrową kreację. Ci też są dobrzy.

Czy warto się męczyć?

Nie mogę udzielić jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Nigdy nie byłem gruby, lubię zjeść i wypić. Ogólnie, to chyba nie warto, chyba że ktoś bardzo lubi prężyć się na basenie. No bo tak. Nie pilnujesz się, tyjesz. Pilnujesz się, to się zajebiście męczysz i nie masz radochy. A potem przecież i tak się zestarzejesz i umrzesz. Z drugej strony, dobrze jest się trochę ruszać, bo człowiek tak prędko nie zdziadzieje. Z trzeciej zaś strony, dieta, a zwłaszcza post przestawiają trochę twój organizm. Nie chce ci się już tyle jeść. Bardziej zwracasz uwagę na jakość jedzenia. Przestajesz podżerać pomiędzy posiłkami, czy wieczorami przed telewizorem. Szybko też wychodzi na jaw jeszcze jedno. Ilość energii, którą człowiek dysponuje, kiedy nie je, jest nieprawdopodobna. Gdy zjesz: bam! Powietrze z ciebie uchodzi i chcesz już tylko zwinąć się wygodnie w kłębuszek przy ciepłym ognisku, tuż przy wyjściu z jaskini i sobie zasnąć.

Szczerze polecam post przerywany. Diety, cóż, nie są do końca przyjemne. Ileż można jeść mięso, gdy tęskni się do zwykłej kromki chleba z masłem? Postanowiłem przejść przez mój  program ćwiczeń jeszcze raz (całe trzy miesiące) i zobaczyć, co się stanie. Skończę to, żebym potem nie miał przed samym sobą wymówki, że mi się nie chciało. Pięć dni przed końcem nastawię sobie żytni zakwas chlebowy, żebym mógł później szybko upiec pyszny, polski chleb. Ukroję sobie kilka kromek, posmaruję je masłem, posolę i siądę, żeby o tym wszystkim jeszcze raz napisać. I mam szczerą nadzieję, że wtedy wreszcie uda mi się opowiedzieć na pytanie, czy było warto.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Ponure perspektywy

Dawno nie pisałem. Przepraszam, ale jakoś sporo rzeczy się zebrało. Mam nawet nowy tekst (o kocie), ale na chwilę go zawieszam, żeby zapromować coś innego, bo czasami warto. Zapraszam na dość świeży materiał z Katarzyną Szewczyk. Katarzyna Szewczyk jest znana z YouTube, oficjalnie jest absolwentką ekonomii i doradcą inwestycyjnym. Nieoficjalnie to osoba obserwująca świat, która nie boi się mówić o trudnych sprawach i wcale nie robi tego po to, żeby kogoś przestraszyć. Raczej po to, żeby otworzyć ludziom oczy. Oczywiście wielu jest (i będzie) takich, którzy uważają ją za szurniętą. I ona doskonale o tym wie. Trudno jest głosić tego typu rzeczy (różne teorie teoretycznie spiskowe) bez narażania się na przyklejenie łatki foliarza i kretyna. Problem jest niestety taki, że ludzie sami nie bardzo już chcą myśleć. Szkoda im na to czasu, podczas gdy nie szkoda im go na smarowanie paluchem po ekranie telefonu. Teorie spiskowe Jeśli o mnie chodzi, to mam do teorii spiskowych podejście delikatne.

Euro 2024: Kto wygra?

Zaczęło się Euro 2024! Wielki festiwal europejskiej piłki. Emocje, piwo i wyraźnie mniejszy ruch na ulicach. Będzie się działo. A raczej już się dzieje, bo w meczu otwarcia Niemcy rozgromili Szkotów. Sprawdzimy więc, kto jest faworytem do wygrania turnieju, co mówią eksperci i sztuczna inteligencja, a także poznajmy szanse reprezentacji Polski. Będzie też trochę o niespodziewanych faworytach i czarnych koniach turnieju, a na koniec o tym, co tak naprawdę oznacza zwycięstwo w Europie anno 2024. Zapraszam. Rozpoczęła się 17 edycja Mistrzostw Europy w Piłce Nożnej. Niektórzy mówią, że to najbardziej prestiżowy turniej piłkarski na Starym Kontynencie. Inni utrzymują, że to właściwie takie mistrzostwa świata, tylko bez Argentyny i Brazylii i gdyby te dwa kraje do Europy wcielić, to World Cup w ogóle nie byłby potrzebny i w dodatku oglądałoby się ciekawiej. Osobiście tak daleko bym nie szedł, każdy ma prawo wystąpić i przecież fajnie się czasem ogląda, jak egzotyczny słabeusz dostaje od kogo

Przenośne krematoria a stan umysłu

Jakiś czas temu rozmawiałem z kolegą w Anglii. Tak ogólnie mówiliśmy, także o tym, że w czasie II wojny światowej tylko Polacy i Anglicy od początku do końca walczyli z Niemcami, a cała reszta Europy od razu wymiękła. Znajomy uważał, że Polska powinna była być stroną na konferencjach Wielkiej Trójki. Za zasługi. Cóż, pewnie by nas wtedy nie wsadzili na minę i nie sprzedali. Z drugie strony, Stalin i tak by nam nie odpuścił. Nasze narodowe fobie  Rozmowa zeszła na narodowe fobie. Rodowity Anglik wiedział sporo, o dziwo. Nie tylko o tym, co dla Anglii zrobił Dywizjon 303, o którym już się teraz w angielskich szkołach nie uczy, ale też o naszej narodowej niechęci do Niemców i Rosjan. Dlaczego ich tak nie lubicie? Bo walczymy z nimi już od tysiąca lat, wyjaśniłem. Zawsze między jednymi i drugimi, zawsze napadani, Polska od samego początku hartowała się w ogniu ustawicznych wojen. Niemcy zawsze krzywo patrzyli na Słowian, a Ruscy, jak to oni, zawsze za dużo chcieli i krzywo patrzyli na wszy

Głupota nie boli

Dziś część druga czepiania się znanego internetowego portalu, czyli Interii. Będzie się działo. Czytasz albo nie czytasz. Wybór należy do ciebie. Kto jest mądry? Kto jest głupcem? Kto bierze pieniądze za to, żeby z innych zrobić głupców? A kto je dostaje mimo tego, że sam jest głupi? Są zdjęcia, żeby unaocznić i żeby potem nie było, że coś znowu zmyślam. Wszystko jak zwykle podlane tendencyjnym i niewybrednym komentarzem. Czasami człowiek po prostu musi. Zaczynamy. Mięsne ataki.  Tu piękny artykuł o… no właśnie. O niczym. Jego piękno nie polega jednak na miałkości, tylko na samo zaprzeczeniu. Tytuł mówi, że taktyka Rosjan jednak się sprawdza. W dodatku analitycy nie mają co do tego wątpliwości. Później idzie fragment o tym, że przeprowadzane ataki nie przynoszą oczekiwanych przez dowódców rezultatów. A potem jest o tym, że masowość ataków powoduje uzyskiwanie kolejnych taktycznych sukcesów. I bądź tu mądry. Czas na zmiany Zaczyna się grubym tytułem. Ostatnie święta, czas na zakaz – no

I przeszedł rok, moja panno

Koniec grudnia, moja panno, czas to rozliczeń i przemyśleń, czas odpoczynku po świętach, gdy niektórzy dojadają powigilijne potrawy i przysięgają, że długo już nie spojrzą na kiszoną kapustę, bo jak zwykle za dużo jedzenia nagotowali, wiadomo, że oczy by jadły i przed Bożym Narodzeniem nikt się za bardzo nie szczypie, inni zaś szybko zaczynają łykać Ranigast i liczyć kalorie, ale przecież nie ma to i tak wielkiego znaczenia, bo Sylwester za pasem i można sobie swobodnie odpuścić na kilka więcej dni, zanim nieuchronnie nadejdzie moment, w którym ci, którzy zmęczą się bardziej niż inni, skwapliwie złożą noworoczne przyrzeczenia; ja nie dojadam w tym roku za dużo, bo nie ugotowaliśmy zbyt wiele, zresztą szybko przerobiłem postną kapustę na bigos i zamroziłem nadwyżkę, bo odwykłem trochę od takiego jedzenia, a bigosik wyszedł piękny, bo mieliśmy w tym roku gości na święta i, jako że przyjechali samochodem, to nawieźli masę różności, w tym polskie wędliny, kiełbasę dobrą, a potem już tylko