Przejdź do głównej zawartości

Katar 2022. Z czym do ludzi, chłopaki

Polska przegrywa z Argentyną trzeci mecz fazy grupowej podczas mundialu w Katarze. Mimo to przechodzimy dalej. Ogólna radość miesza się z lekkim niesmakiem. Niewiele pokazaliśmy. Czy zachowawcze ustawienie i brak animuszu wystarczą w fazie pucharowej?

Na świeżo. Zakończył się właśnie mecz z Argentyną. Było, jak było. Z grupy wyszliśmy. Cieszyć się trzeba, ale... Przed nami Francja.

Jakiś czas temu próbowałem opisać (Euro 2020: mentalność petenta) i delikatnie zdiagnozować problemy reprezentacji Polski, jakie rzuciły mi się w oczy tuż po niefortunnym występie na Euro 2020. Pamiętacie imprezę? Niewiele wtedy poskakaliśmy. Jeden punkt i ostatnie miejsce w grupie. Minęło trochę czasu i niestety, jak dla mnie przynajmniej, niewiele się w grze polskiej reprezentacji zmieniło. Jest to mniej więcej taka sama radosna kopanina i ciągle czegoś brakuje (“zabrakło świeżości, zawiodła taktyka”). Dalej na murawę wychodzi ten sam petent, który niczego nowego się nie nauczył. No, może jedna zmiana. Dominującym wrażeniem podczas oglądania naszej reprezentacji jest jakieś takie wszechogarniające lenistwo. Niby biegają, niby kopią, usta pootwierane, łapią powietrze niczym wigilijne karpie (“Stoi i sapie, dyszy i dmucha”), zmęczeni, przecież widać. Tyle tylko, że kompletnie nic z tego nie wynika. To dokładnie tak, jak z chomikiem, który biega na swojej zabawkowej karuzeli. Sztuka dla sztuki.

Postanowiłem zrobić post, który opublikuję po ostatnim meczu grupowym. Będę pisał “na żywo”, czyli zaraz po zakończeniu poszczególnych spotkań, ale całość ukaże się już po meczu z Argentyną. Czyli, mówiąc jedno, nie wiem, co się stanie później. Zupełnie jak jasnowidz Jackowski. Daje mi to oczywiście możliwość manipulacji i powrotu do wcześniejszego tekstu. Mógłbym wtedy napisać, że “a nie mówiłem” (zupełnie jak jasnowidz Jackowski), ale tego nie zrobię. Zepsułbym sobie samemu zabawę.

Meksyk - Polska 0:0

22/11/2022

Nie bardzo było na co patrzeć. Meksykanie, wyraźnie bardziej żwawi, od samego początku mieli większą ochotę do gry. Często grali dalekie piłki na skrzydła i ogólnie coś tam próbowali kombinować. Nasi w tym czasie kombinowali, jak tu nie patrzeć w stronę piłki. Pod koniec pierwszej połowy Meksykanie mieli siedem strzałów na bramkę. Polacy jeden. I to mniej więcej opisuje cały mecz.

Obrona bardzo słaba. Gracze wyraźnie mieli problemy z przyjmowaniem prostych piłek, chaotycznie wykopywali; bezład. Widać było, jak bardzo się boją, że ktoś może do nich podbiec z piłką. Kurczę, polski obrońca wydaje się myśleć, że jak jest od bronienia, to nie musi już umieć grać w piłkę. Że jego robota to nie jest kopanie gały, tylko kopanie innych.

Środkowa linia też była dość radosna. Nie bardzo wiedzieli, jak się zabrać za konstruowanie akcji. W zasadzie wiedzieli tylko, w którą stronę kopać. Sporo niecelnych zagrań, głupich strat, szkolnych błędów. Po jakimś czasie widać było, że plan gry jest prosty: wybić do przodu, a może się coś uda?

Z przodu nie było wiele lepiej. Nie wiem w ogóle, kto tam grał. Najgorsze, że przez pierwsze dwadzieścia minut nie byłem pewny, czy Lewandowski pojechał na mundial. Reszta jest już historią (“zabrakło świeżości, zawiodła taktyka”). Robert podszedł do karnego, jak robił to setki razy. Przed samym strzałem wyświetlili taką małą bramkę, na którą nanieśli jego ostatnie karne (z których znakomitą większość trafił). I nasz Orzeł strzelił dokładnie tam, gdzie było najwięcej kropek. Czyli, statystycznie powinien trafić. Pech chciał, że właśnie tam rzucił się bramkarz Meksyku. A może też wiedział? A może i nie. Dla mnie nie był to obroniony karny, tylko karny wyjątkowo niechlujnie i nonszalancko strzelony.

Potem było już tak sobie i w zasadzie do samego końca. Najlepszy z naszych był Szczęsny. Tylko jemu zawdzięczamy remis, który ostatecznie nie jest takim znowu złym wynikiem. Zwłaszcza że Argentyna nie błysnęła. I gorzej, że Arabia Saudyjska nie okazała się chłopcem do bicia. Tak czy inaczej, pamiętam, co pod koniec meczu powiedziałem do żony. Mam nadzieję, że nasi chłopcy już zaczęli zwiedzać Katar. Tak grając, raczej długo tam nie zabawią.

Póki co, czekam na drugi mecz. Jak to kiedyś powiedział jeden inteligent, drużyny są dwie, a wygrywa ten, kto strzeli więcej bramek.
Godne zapamiętania: koszulki Polaków. Całkiem ładne.

Polska - Arabia Saudyjska 2:0

26/11/2022

Świeżo po meczu. Powiem, że nie jest tak znowu źle. Nastrój w domu też OK, nawet synek się ucieszył z wyniku. Polska, Polska!

Początek nie nastrajał. Radosna kopanina, sporo fauli i trzy żółte kartki dla naszych przez pierwsze dwadzieścia minut. Mecz nie powalał. Powiedziałem do małżonki, że to “przeciętny mecz w wykonaniu dwóch przeciętnych drużyn”. Niby nasi wykazali więcej animuszu, Arabia też biegała, ale szału, moim zdaniem, nie było. Nie zgadzam się z Interią, że “obrona nie była taka szczelna, jak z Meksykiem”. Obrona była lepsza i mniej chaotyczna niż w meczu z Meksykiem. Popełniała mniej błędów, a zawodnicy nie bali się tak bardzo piłki. Nie zgadzam się też, że był to “niezwykle otwarty, momentami szalony mecz”. Nic szalonego nie widziałem. Dobrze bronił Szczęsny, ponownie chwała mu za to.

Nie będę marudził, nie ma potrzeby. Akcja z 39 minuty była bardzo dobra. Takie bramki chce się oglądać. A zaraz potem był ten karny… Brawo Szczęsny, choć powiem to samo, co poprzednio. Nasz bramkarz tego nie obronił. To był niedbale wykonany karny.

Po przerwie standard. Saudyjczycy zaatakowali, było różnie, ale wybroniliśmy się. Były okazje do podwyższenia, Milik trafił w poprzeczkę, Lewandowski w słupek. A potem nadeszła 82 minuta i Lewandowski podwyższył na 2:0. To był jego pierwszy gol w historii występów w finałach MŚ, więc i nie dziwota, że ryczał. Nie ma co narzekać, trzeba się cieszyć. Od razu komentarz zobaczyłem, że Robert jak zwykle nic nie zrobił, że prezent dostał i tak dalej… Nie do końca, chłopcze, który to napisałeś. Lewandowski nie stał jak dupa, chociaż mógł. Ruszył do piłki, żeby nacisnąć obrońcę i wykorzystał jego błąd. Zrobił to ładnie i sprawnie. Uciesz się czasem, jeden z drugim. Troszkę optymizmu. Czasem naprawdę szklanka jest w połowie pełna.

Nic to. Gramy dalej. Pokonaliśmy Arabię Saudyjską. Którą i tak planowaliśmy pokonać, bo bez tego byłby przecież kalafior. Czy wystarczy na Argentynę? To zależy, jak oni sobie dzisiaj wieczorem poradzą. Sam jestem ciekaw i nie mogę się doczekać, żeby zobaczyć ich mecz, było nie było, o życie. Tak czy inaczej, dla nas trzeci mecz będzie bardzo ważny. Wystarczy nam pewnie remis, ale nie powinniśmy wychodzić z tym nastawieniem. Kiełbasy do góry, to też już mówiłem.

Ze świata mody: znowu mocno zaimponowała mi dopasowana koszula trenera Arabii Saudyjskiej. Oraz fryzura Michniewicza. To drugie nawet bardziej. Jak wygramy mundial, to z radości zrobię taką mojemu synowi. Sam bym się nie odważył tego nosić. Nie te lata.

Polska - Argentyna 0:2

30/11/2022

Czekałem na ten mecz. Naprawdę. Po ostatnim występie Biało-Czerwonych miałem spore nadzieje. Już taki jestem. Niepoprawny trochę. Czekam, aż odnajdą Atlantydę. Czekam, aż wreszcie objawi się UFO. I czekam, aż Zełenski przeprosi za rakietę w Przewodowie. Położyłem dzieci spać, otworzyłem piwo i zasiadłem. Układ w tabeli był korzystny. Wiedziałem, że wystarczy nam remis.

Pierwszy kwadrans to w naszym wydaniu kwintesencja chaosu i niedokładności. Argentyńczycy raźnie atakowali i widać było, że chcą grać. My wychodziliśmy do przodu sporadycznie, mieliśmy nawet rzut rożny. Znowu zmartwił mnie Glik. On mnie zawsze martwi. Jeszcze dobrze nie zaczął grać, a już otworzył usta i sapał, spocony. Potem już było mniej ciekawie. Żeby oddać sprawiedliwość, w obronie graliśmy lepiej, niż w obu poprzednich meczach. Pewniej i bez zwyczajowego przerażenia w oczach. Tyle tylko, że to było głównie wybijanie piłki. A z przodu samotny Robercik… Po raz trzeci na bohatera spotkania błyskawicznie zaczął wyrastać Szczęsny. Aż do 38 minuty, kiedy to wszyscy złapali się za głowy.

Nasz bramkarz obronił tego karnego. To niewiarygodne, ale obronił. Messi też się nie popisał strzałem, ale to nie było ważne. Ważne, że ciągle graliśmy. I zacząłem wierzyć, że można.

W przerwie rozmawiałem z żoną. Akurat przebywa w Szwecji, ale też oglądała. Powiedziałem, że fajnie jest. Remis nas urządza. Tyle tylko, że gramy bardzo niemrawo. Wyraźnie nastawieni na obronę. A Argentyńczycy atakowali i nie zwalniali tempa. Widać było, że nie chcą tego meczu po prostu oddać. Powiedziałem, pamiętam, że cisną i to jest niebezpieczne. Bo jak nie zmienimy taktyki, to w końcu wcisną.

Minuta po przerwie. MacAllister strzelił i zaczęło być ciekawiej. Szczerze powiem, że Polacy kompletnie nic nie robili z tym wynikiem. Zachowywali się, jakby to oni prowadzili. Wyraźnie też zaczęli bać się piłki. Ot, czekajmy na gwizdek, może się jakoś ułoży. Nie ułożyło się. Argentyna ciągle atakowała i w 61 minucie Alvarez podwyższył na 2:0. Wtedy zrobiłem to, co powinien zrobić każdy prawdziwy Polak. Zacząłem się modlić. Po prawdzie, gdyby nasi piłkarze też opadli wtedy na kolana i zaczęli się modlić, nie zmieniłoby to za bardzo obrazu gry. A kto wie, może Bóg by się ulitował?

Czekałem tylko na koniec i patrzyłem z niepokojem na wynik spotkania Meksyku z Arabią Saudyjską. Meksykanie strzelili jeden, potem drugi. Zaczęło być nieciekawie, potem strzelili trzeci, ale na szczęście był spalony. Przynajmniej tyle zrozumiałem z komentarza po serbsku. Nawet widziałem kilka razy Lewandowskiego, ale nie jestem pewien, czy to nie była kukła. W 84 minucie polski obrońca (nie wymienię go z nazwiska, ale na koszulce miał numer 14) popełnił makabryczny błąd, który mógł zapewnić naszym bilet do domu. Upiekło nam się. Upiekło się podwójnie (??), bo Saudyjczycy strzelili w doliczonym czasie gola i wyszliśmy z grupy. Jak to się zgrabnie mówi, psim swędem.

Ciekawostka ze świata transmisji telewizyjnych. Gadam z żoną w przerwie meczu. Zaraz będziemy kończyć, bo zaczyna się druga połowa. Widzę, że zawodnicy wychodzą na boisko, ale jeszcze zostało trochę czasu. Kończymy rozmowę i wtedy ona mówi do mnie “kurcze, bramka”. Ja pytam, jaka znowu bramka i ona odpowiada, że przecież bramkę strzelili Argentyńczycy. Patrzę cały czas na telewizor i widzę, że dopiero teraz jest pierwszy gwizdek sędziego. “Nie widzisz”, pyta żona. A ja mówię, że nie, że nic nie widzę, ale dzięki, że mi zepsuła oglądanie meczu!
Dotąd nie wiem, w jaki sposób ten mecz rozpoczął się w Szwecji o minutę wcześniej, niż w Belgradzie.

Polacy wyszli z grupy

I teraz czeka na nas Francja. Litości nie będzie. Będą za to emocje. Mam nadzieję (ja się chyba nic nie uczę!), że innego sortu niż tylko gryzienie paluchów i zastanawianie się, czy nam wreszcie wcisną, czy nie. Trzeba sporo zmienić. Wyszliśmy na mecz z Argentyną jak chłopiec do bicia. A takich się bezlitośnie bije (“zabrakło świeżości, zawiodła taktyka”).

Publikuję ten tekst drugiego dnia po meczu z Argentyną. Po meczu z Francją albo zrobię dopisek, albo osobny post. Albo i nic nie zrobię, kto wie.

Nie chce mi się po raz kolejny nucić, że nic się nie stało i czekać do następnej dużej imprezy. Mając nadzieję, że nasze Orły wzlecą nieco wyżej, niż zwykle. Nasze słońce podobno wybuchnie za około 5 miliardów lat (czy tam przekształci się w olbrzyma, czy karła). Ja wiem, że do tego czasu, statystycznie, pewnie uda nam się wyjść z grupy bez pomocy przypadku, a pewnie i choć raz zajść o kilka oczek wyżej. Tyle tylko, że ja nie mam aż tyle czasu.

Tuż po meczu z Arabią Saudyjską bukmacherzy dawali nam ponad 30% szans na wyjście z grupy. Co ciekawsze, dawali nam dokładnie 0.9% szans na zdobycie mistrzostwa świata. Malutko, zwłaszcza po dwubramkowym zwycięstwie nad Arabią i nie najgorszym meczu. Dawali nam mniej szans niż Japonii i Ekwadorowi. Tak nas cenią na świecie. I tak pewnie lepiej, niż gdyby mieli nas oceniać Ukraińcy. Pamiętając, jak nas ocenili na Eurowizji, pewnie i tyle byśmy nie dostali.

Aha, jeszcze jedno. Przed meczem mówiło się, że nasi mają dostać za wyjście z grupy równowartość 18 milionów złotych. Połowa tej sumy miała być do podziału dla piłkarzy. To ja już nie rozumiem. Jeśli naszych zawodników nie cieszy gra w piłkę, a widać, że nie cieszy, ani nie zagrzewają ich sporych rozmiarów premie finansowe, to co oni tam jeszcze do cholery robią? Jaka jest ich motywacja?

Do zobaczenia na meczu z Francją.

I przyszedł czas na tak zwane Post Scriptum. 

Nie napiszę osobno o meczu z Francją (który właśnie się zakończył). Szkoda mojego czasu. Przegraliśmy po takiej, a nie innej grze. I nie zasłużyliśmy na awans gdziekolwiek. Dobrze, że nasi dzień wcześniej zaklepali sobie ten samolot. Widocznie czuli, że wyżej już w Katarze nie pofruną. 

Pozostaje nam to, co zazwyczaj. Zanucić sobie cichutko: "Nic się nie stało, chłopaki, nic się nie stało..."

Post Scriptum numer dwa

Muszę zrobić jeszcze jeden dopisek. Robię go 12/12/2022. Dzień przed meczem Chorwacja - Argentyna. Dwa dni przed Maroko - Francja, kiedy wielu wielkich już z Kataru wyjechało.

Widzę taki ciekawy trend w mediach. Próbuje się przedstawiać wyczyn naszej reprezentacji w Katarze w bardzo pozytywnych barwach. Otóż nie jest to ani wstyd, ani blamaż. Okazuje się, że występ naszych Orłów był sukcesem. Tak. Awansowaliśmy na mundial, choć nie każdemu się to udało. Po raz pierwszy od szesnastu lat udało nam się wyjść z grupy. A też nie każdemu się to udało. Odpadliśmy, owszem, ale godnie, po dobrym meczu i godnej walce. No i strzeliliśmy pierwszego, od nie wiem jak dawna gola z akcji. I co? Można?

Zawsze mówiłem, że najważniejsze jest podejście. Pozytywne myślenie. Traktor nie pojedzie, bo ma jedno kółko zepsute. Ale przecież ciągle ma trzy kółka dobre. I o to chodzi. Książę William pięknie się wypowiedział o odpadnięciu Anglików. Wypowiadajmy się i my. Bądźmy dumni i cieszmy się sukcesami, nawet tymi małymi. Bo przecież wiadomość idzie w świat, wsiąka tam i zostaje. Po jakimś czasie nikt już nie będzie pamiętał gry Polaków. Tego, co się tam na boiskach działo. Słowo powtarzane jak mantra stanie się prawdą.

Niektórych może dziwić, że tak cieszymy się z byle pierdoły, ale mnie nie dziwi. Martwi mnie za to co innego. Jeśli twój syn cały czas przynosi ze szkoły tróje, a ty mu ciągle mówisz, że bardzo dobrze mu idzie, że się cieszysz, że jesteś dumny, bo jest taki mądry i w ogóle, to co go zmotywuje, żeby kiedykolwiek powalczyć o czwórkę?



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Wypoczyn

Wróciliśmy z wakacji. Jak wspominałem wcześniej, w tym roku gościł nas Sopot, czyli niekwestionowana perła Bałtyku. Fajne były wakacje. Trzy tygodnie zleciały bardzo szybko. Nawet nie trzy, bo przecież droga sporo zajmuje. Obliczyłem, że w obie strony siedziałem za kółkiem w sumie 48 godzin. Dużo, ale mimo wszystko było warto. Podróż samochodem z Belgradu do Sopotu, nawet z jednym noclegiem po drodze, to wyczyn. W dodatku z jakichś dziwnych powodów zajmuje o wiele dłużej, niż pokazuje Google Maps. W ogóle, według mnie, wakacje, jeśli jedzie się na nie z małymi dziećmi, to dla rodziców trochę koszmar. Zorganizuj wszystko, spakuj, upchaj w samochodzie, a potem jedź dwanaście godzin, gdy z tylnego siedzenia słyszysz tylko wrzaski, kłótnie i narzekanie, że tyle to trwa, bo małe nie patrzą na to, że jadą jako pasażerowie i tylko czekają, aż zatrzymasz się po drodze w McDonaldzie. Dalej jest tak samo. Wypakuj, ułóż w szafach i biegaj, dbaj, organizuj i płać za każdą fanaberię, zmieniaj im ga...

Odzależnienie

Pamiętam, te czasy, gdy zakładałem sobie pierwsze konto mailowe. Dawno temu to było, gdy internet był już poniekąd powszechny, ale ludzie jeszcze nie do końca wiedzieli, jak i po co z niego korzystać. Tak samo było z pocztą elektroniczną. Wszyscy zakładali konta, ale nikt do nikogo maili nie pisał. Świat dopiero zaczynał się zmieniać. Ludzie mieli telefony Nokia, cierpliwie stukali do siebie esemesy i grali w węża. Od samego początku byłem „człowiekiem Interii”. Oprócz tego były jeszcze dwa główne portale: WP i Onet. Teraz jest ich cała masa, wszystko i wszyscy mają swoje strony, ale jeśli chodzi o internetowe miejsca typu „1001 drobiazgów”, ciągle, już od tylu lat, najbardziej liczą się te same trzy. Lubiłem Interię. Tam miałem konto, tam czytałem wiadomości „z kraju i ze świata”. Zawsze wydawała mi się lepsza od innych, choć to kwestia gustu, sensowniej ułożona i bardziej przejrzysta, z lepszą, czytelniejszą strukturą. Nawet teraz tak jest. Wszystko ma tam swoje miejsce, podczas gdy ...

Podróż w czasoprzestrzeni

Kilkakrotnie już, pisząc o Serbii, wspominałem, że jest to kraj pełen swoistych dziwactw. Niby nic, bo każdy kraj i każdy naród ma swoją specyfikę, która często jest mniej lub bardziej dziwaczna dla innych. Jest rzeczą całkowicie naturalną, że patrzymy na innych przez pryzmat stereotypów, uprzedzeń i własnego, lepszego od innych (bo podszytego narodowym poczuciem wyższości) światopoglądu. Te rzeczy z czasem tonują się i pozwalają spojrzeć na świat bardziej obiektywnie, na co wpływ ma wiele czynników, między innymi podróże, które podobno kształcą, choć przecież wiadomo, że kształcą tylko inteligentnych, bo głupim i tak nic i nigdy nie pomoże. Serbia ma swoje dziwactwa Niektóre mniej, niektóre bardziej odjechane. Serbowie, co ciekawe, patrzą na swój kraj dość bezkrytycznie. Oczywiście widzą biedę, korupcję, sprzedajnych polityków, są świadomi wszędobylskiego nepotyzmu i pewnej kastowości. Jednocześnie są dumni ze swojego kraju i z tego, kim są. Tam, gdzie inni widzą szarą biedę, śmieci i...

Stado szaleńców

Napiszę dziś coś o wariatach. O niebezpieczeństwach. O głupcach. Napiszę też o zwierzętach, bo to wszystko się jakoś dziwnie łączy. Czemu niby nie porozmawiać o szaleństwie? Czemu nie zastanowić się, jak go wyeliminować? Wiecie, jak obecnie wygląda Polska? Mamy 460 posłów i 100 senatorów. To władza tak zwana ustawodawcza. Do tego dochodzi rząd i prezydent, czyli władza wykonawcza. W obecnym rządzie mamy ponad 100 ministrów i wiceministrów, do tego dochodzą jacyś dyrektorzy. Celowo nie wspominam reszty partyjniaków i administracji niższego szczebla, bo ci akurat niewiele mogą; są tylko po to, żeby wykonywać i wdrażać. Dlaczego o tym mówię? Bo to wszystko mniej niż tysiąc ludzi. W kraju, który liczy ponad trzydzieści siedem milionów. Załóżmy, że to mniej więcej trzy tysięczne procenta, mniej więcej. Niewiele, prawda? Mówi się też, że w Polsce jest około 200 tys. członków różnych partii politycznych. To mniej więcej pół procenta całości. Też jakoś tak mało. Dlaczego o tym mówię? Dlatego, ...

Radość nieszczególna

Mamy oto środek czerwca. Piękny to czas, pod wieloma względami, choć pod innymi jest to czas typu „na dwoje babka wróżyła”. Jedni się szczerze cieszą, inni cieszą się nieszczególnie. Gdy byłem młody, uwielbiałem środek czerwca. Ten powiew radości, gdy nie jest ważne, jakie będą oceny na świadectwie, nie jest ważne, ile starzy będą o nie sapać, bo wakacje za pasem. A wakacje, wiadomo, szał i luzik. Teraz, gdy jestem dużo starszy, wiem, że moje dzieci tak samo do tego podchodzą, bo cały czas pytają, ile jeszcze do końca szkoły. Ja, jako rodzic, truchleję. Dla mnie wakacje to taki mały, osobisty koszmar, gdy mam całą trójkę na łbie od rana do wieczora, bo przecież wiadomo, że jedyną radością z posiadania dzieci są te krótkie momenty, kiedy są w szkole. Gdy są w domu, wszystko idzie inaczej. Kiesyś to się działo! Gdy wybrzmi ostatni dzwonek, człowiek był wolny. Wszyscy stawaliśmy się wtedy wolnymi ludźmi, teoretycznie uwolnionymi od okowów, choć w praktyce wielu z nas musiało wtedy jeździć...