Napiwek. Prosta, znana wszystkim rzecz. Jest to (za Wikipedią) – zwyczajowa pieniężna gratyfikacja, pozostawiana przez klienta pracownikom lokalu gastronomicznego, jako wyraz zadowolenia z jakości obsługi. Co do zasady nieobowiązkowa, choć w niektórych krajach jest niepisanym przymusem obyczajowym.
Definicja nieścisła, jak i cała Wikipedia. Wszak napiwki zostawiamy nie tylko w lokalach gastronomicznych, choć prawdą jest, że na wysokość napiwku pierwszorzędnie wpływa nasze samopoczucie związane z jakością otrzymanej usługi.
Przypomniałem sobie wczoraj o tym, jak myłem czasami samochód w Anglii. To znaczy, nie ja go myłem… Inaczej.
Samochodowa myjnia ręczna
Zostawiałem tam samochód i szedłem do pracy. Wychodziłem po dwóch godzinach zapłacić i przeparkować. Auto było zawsze dobrze wysprzątane, a co najważniejsze, było dość tanio. Dziesięć funtów, na zewnątrz i w środku. Pracownicy IKEA mieli tam zniżkę, chyba dlatego, że myjnia znajdowała się na sklepowym parkingu, a normalna tego typu usługa kosztowała dwa razy drożej. Ja zawsze podjeżdżałem w uniformie, więc nigdy nikt ze mną nie dyskutował, rzucali tylko cenę “dziesięć” i tyle. Gdy odbierałem samochód, zawsze dawałem im drugie dziesięć napiwku.
Pracowało tam dwóch gości. Byli mocno niewyględni. Ogorzali na twarzach, trochę napuchnięci i uśmiechali się dziwnie. Niewiele mówili po angielsku i ktoś mi kiedyś powiedział, że to Polacy, ale to nie byli nasi. Wyglądali bardziej na Bułgarów. Czasami wiało od nich gorzałą. Dawałem im tę dodatkową dychę i oni zawsze ją brali, szczerzyli się od ucha do ucha i oczy im błyszczały. Byli autentycznie wdzięczni. A ja wtedy zawsze czułem się autentycznie głupio. Czułem się jak wredny kapitalista, który oto korzysta z lewej zniżki, a potem powiewa banknotem, który dla niego jest jak ochłap, a dla nich jest być może czymś sporym, bo pozwoli im kupić sobie tych kilka piw więcej, gdy wieczorem będą ścigać swoją mityczną wizję szczęścia.
Dlaczego sobie przypomniałem?
Pani do sprzątania
Mam panią do sprzątania. Żaden szpan. Wiele osób ma. Przychodzi w piątek i sprząta, Żona ją zgodziła. Początkowo byłem przeciwny, bo wydawało mi się to dziwne. Tak samo powiedział mój syn. Muszę posprzątać mój pokój, powiedział w czwartek wieczorem, bo pani pomyśli, że jestem taki głupi, że nie potrafię sobie pozamiatać okruszków czipsów z dywanu. Wcześniej zawsze sami sprzątaliśmy i było dobrze. Prawie dobrze, bo nigdy tego specjalnie nie lubiłem. Moja żona tym bardziej i dlatego łatwo mnie przekonała. Że niby możemy inne rzeczy robić, zamiast spędzać pół soboty na pucowaniu kibli.
Pani przychodzi, sprząta. Zajmuje jej to pięć godzin. Fajna dziewczyna. Skromna i pracowita. Szanuję ją za to, że sama pracując, dodatkowo codziennie u kogoś sprząta, bo chce trochę dorobić. Bo ma swoją wizję i najwyraźniej chce do niej dojść uczciwie. Sprząta i wychodzi. Wręczam jej pieniądze i żegnamy się. Bierze je, uśmiecha się półgębkiem, patrzy gdzieś w bok i wychodzi. A ja znowu czuję się autentycznie głupio.
Widzę ją, jak wychodzi i nie wiem, co ona o mnie naprawdę myśli. Czy jest zadowolona, bo zarobiła pięć tysięcy dinarów? Czy może jest zła? Czuje się upokorzona i myśli, że jestem zgniłym kapitalistą, któremu spomiędzy cuchnących warg wyrastają długie kły, służące do wysysani krwi ludu pracującego miast i wsi? Może ona czuje się upokorzona, gorsza ode mnie, bo płacę jej za sprzątanie mojego mieszkania? Nie wiem tego. Według mnie to głupie, bo nikt nie powinien mieć żadnego powodu, żeby czuć się gorszy tylko z tego powodu, że wykonuje dla kogoś jakąś pracę. Facet, taki po podstawówce, który kładzie gładzie w mieszkaniu profesora uniwersytetu, nie czuje się przecież gorszy, tylko lepszy, bo za swoją robotę ma większą dniówkę, niż wspominany profesor na uczelni.
Dlaczego się czuję dziwnie? Dziewczyna uczciwie sprząta, ja uczciwie płacę. Nie sprzątam sam. Daję jej zarobić, puszczam pieniądze w obieg. Nie zachowuję się, jak typowy Polak, który to sam potrafi wszystko i dlatego nie da nikomu innemu zarobić. Daję zarobić i tylko cały czas mam ten sam dylemat. Syn mi o tym powiedział. Dajesz tej pani napiwek, pyta? Nie, mówię. Dlaczego? Umówiliśmy się na cenę za sprzątnie. Ale powinieneś dać jej więcej, w końcu dla nas sprząta.
Napiwek
To co z tym napiwkiem za sprzątanie? Powinienem go dać, czy nie?Jak dam, to kobieta pomyśli, że kutas. Kapitalistyczna świnia. Oto sprzątam u niego pięć godzin, a on rzuca mi kilka dodatkowych, wymiętych złotych. A jak nie dam napiwku? Kutas, pomyśli dziewczyna. Kapitalistyczna menda. Sprzątam jego syf i nawet złotówki nie rzuci, buc jeden.
Tak źle i tak niedobrze
Szczerze powiem, że nie jestem zwolennikiem napiwków. Moim zdaniem one więcej psują, niż naprawiają. Sam nigdy nie umiałem się targować, to nie moja natura, Jeśli uznaję, że coś jest ileś warte, płacę. Jeśli uznam, że nie jest, nie kupuję. Kiedyś, dawno temu w Meksyku, znalazłem w sklepie fajny, kolorowy obrus. Zawołałem żonę, żeby zobaczyła. Spodobał jej się, zapytała mnie ile. Powiedziałem, że pięćdziesiąt dolarów. Ile? Nie zapłacę tyle za kawałek szmaty, powiedziała. I poszła się targować. Stargowała na piętnaście. Zadowolona była, nie powiem, ale ja byłem gotów zapłacić pięćdziesiąt. Bo uznałem, że to jest tyle warte. Butelka wina musującego marki Cristal nie jest warta prawie trzysta funtów, a mała torebeczka Gucci tysiąc pięćset. To tylko kawałek świńskiej skóry. Można za to kupić z dziesięć całych świń. To po prostu nie może być tyle warte, ale wszystko jest kwestią percepcji. Jeśli dwie osoby zgadzają się co do ceny, to wszystko jest w porządku. Umówiliśmy się na sprzątanie i skoro tyle to ma kosztować, to ja bez szemrania płacę, a podwykonawczyni inkasuje i obydwoje jesteśmy zadowoleni. Nie ma powodu ani się boczyć, ani sromać. Ani ja nie powinienem się czuć źle, że nie płacę ekstra, ani ona, że nic dodatkowo nie dostaje.
Z jakiegoś powodu przyjęło się, że za niektóre usługi trzeba “tipować”. Dajemy napiwek fryzjerowi, ale nie dajemy dentyście. Płacimy ekstra za dobrą obsługę w restauracji, ale nie zostawiamy nic w MacDonaldzie, ani w mięsnym, choć przecież też nas tam obsługują, często nieźle i z uśmiechem. Co więcej, napiwki prowadzą do różnych wynaturzeń. Raz, że niektórzy zostawiając tipa, czują się ważniejsi i lepsi od tych, którzy ich obsługują, bo oto przez sekundę mogą zrekompensować sobie szarą egzystencję i spojrzeć na kogoś z góry. Może to trochę ekstremalny przykład, ale spójrzmy na inne wynaturzenie. Przecież zostawienie tipa jest uzależnione od jakości usługi i naszego ogólnego zadowolenia. Jeśli w knajpie dostaniesz jedzenie po dłuższym oczekiwaniu, chłodne, albo po prostu takie, które tobie akurat nie smakuje, to napiwku kelnerowi nie zostawisz, choć to często przecież nie jego wina. Jak ci spieprzą kolor na włosach, czy podadzą przez pomyłkę innego drinka przy barze, to też nic, oburzony, nie zostawisz. Czy nie lepiej się po prostu umówić na cenę i ją zapłacić? Bez dodatkowego stresu typu: “czy dajemy”, “ile” i “temu bucowi za ch… nic nie zostawię”! Przecież to proste. Kelner jest w pracy, jego praca to obsługiwanie innych. Dostaje za to wynagrodzenie, a jeśli wydaje mu się ono za małe, niech idzie rowy kopać. Sprzątaczka, która codziennie pucuje moją klatkę schodową, robi to za gołą pensję i nie wyciąga ręki po “daj mi coś ekstra, bo wypada”.
I tyle. Ulało mi się, wystarczy. Dla jasności: w restauracjach daję napiwki. Bo tak się utarło. Daję mojej fryzjerce, choć nie daję dentystce. Nie daję ogrodnikowi ani kwiaciarce. Nie daję też pani od sprzątania, choć mój syn zawsze nalega. Jeśli ona uważa, że jej praca jest więcej warta, niech mi podniesie. Wtedy jej zapłacę albo poszukam innej pani. To takie proste.
Nie nadaję się na kapitalistę i wyzyskiwacza. W piątek znowu przychodzi pani do sprzątania. Znowu będę się do niej uśmiechał, a ona, biorąc pieniądze, będzie patrzyła gdzieś w bok. Wychodzi na to, że dla spokoju sumienia lepiej sprzątać samemu, albo po prostu żyć w syfie.
Komentarze
Prześlij komentarz